Blisko ludzi

Krzysztof Błażyca

publikacja 17.06.2022 17:14

Uważał, że jest niewierzący. Interesowała go tylko przygoda. W końcu zgłosił się do wojska. Niedawno ogłoszono, że jest święty.

Siostra Gosia w popularnym lokalnym środku transportu Siostra Gosia w popularnym lokalnym środku transportu
Archiwum s. Gosi

Karol de Foucauld miał 28 lat, gdy skończył służbę wojskową w Algierii na Saharze i wciąż szukał swojego miejsca na ziemi. Po rozmowie z zaprzyjaźnionym księdzem coś się w nim zmieniło. Nie chciał już żyć jak przedtem. Postanowił zmienić wszystko i wstąpił do trapistów, zakonu o najsurowszych zasadach. Okazało się, że życie mnicha z dala od ludzi to nie było to. Zdecydował więc, że pojedzie do Nazaretu. Tajemnica miejsca, gdzie kiedyś żyła Święta Rodzina, fascynowała go od dawna. Karol został ogrodnikiem u sióstr klarysek. Nocami modlił się w kaplicy i pytał Boga, jak nieść Ewangelię tym, którzy jej nie znają. W końcu wrócił na Saharę i zamieszkał w oazie Béni Abbès wśród koczowniczego ludu Tuaregów. Nauczył się ich języka i przetłumaczył Ewangelię na tuareski. 15 maja papież ogłosił kilku nowych świętych, wśród nich znajdował się Karol de Foucauld. Jego sposób życia stanowił zachętę dla innych. Dzięki niemu powstały dwa zgromadzenia: Małych Braci i Małych Sióstr Jezusa. Do tego drugiego należy żyjąca na Filipinach s. Gosia.

Dom z kokosa

Na początku siostry miały żyć – tak jak brat Karol – tylko wśród Tuaregów. W białych habitach, na pustyni. – Jednak siostra Magdalena Hutin, nasza założycielka, zdecydowała, że „tajemnicą Nazaretu”, czyli prostym sposobem życia, trzeba dzielić się w różnych miejscach i wśród różnych ludzi. Nie tylko na Saharze i nie tylko pośród muzułmanów. I tak Małe Siostry rozjechały we wszystkie strony świata. Trafiły między innymi na Filipiny. – Teraz jest nas tu dziesięć. Trzy z Filipin, jedna ze Sri Lanki, dwie z Wietnamu, jedna z Kenii, jedna z Włoch, jedna z Korei Płd. i ja z Polski – uśmiecha się siostra Gosia. Mieszkają na wyspie Masbate. – Jest tu bardzo biednie. Ludzie utrzymują się z uprawy ananasów, kokosów, plantacji ryżu, łowienia ryb. Na początku mieszkałyśmy u sąsiadki. Sadziłyśmy ananasy i papaję… – opowiada. – W tym czasie budowałyśmy także dom. Taki jaki mają tu wszyscy ludzie – z drzewa kokosowego i bambusa.

Sister americana!

Przez Filipiny każdego roku przetacza się blisko 20 tajfunów. – Kiedy przychodzi tajfun, nie wolno wychodzić z domu, odwołane są zajęcia w szkole. Jeśli ktoś zaplanował na przykład wtedy ślub, to go nie będzie – opowiada siostra. – W Masbate jeden z tajfunów zniszczył nam i sąsiadom wszystkie uprawy. Rano wszystkie papaje leżały na ziemi. Mieszkańcy są do tego przyzwyczajeni. Najgorzej jest wtedy, gdy giną ludzie, kiedy drzewo przewróci się na dom albo przyjdzie powódź… Językami urzędowymi na Filipinach są tagalog i angielski, jest także mnóstwo różnych dialektów. – Po angielsku mówią tu głównie ludzie wykształceni – przyznaje siostra. – Na naszej wyspie na przykład najczęściej słychać dialekt masbateño. W Masbate siostry wykonują takie same prace jak sąsiedzi. – Na przykład w piekarni z 50-kilogramowych worków odważałam mąkę do mniejszych torebek – opowiada siostra. – Ludzie są tu bardzo otwarci i serdeczni. Ale nieraz czułam, jak mi się przyglądają, bo mam inny kolor skóry, inne włosy. Czasem wołają za mną „sister americana”. Dla nich każdy, kto nie jest stąd, jest z Ameryki – uśmiecha się zakonnica. – Ta inność w Masbate nie przeszkadzała mi nigdy, ludzie bardzo dobrze mnie przyjęli. Tu możesz być innym, a jednocześnie bliskim. Tak jak uczył brat Karol – być blisko ludzi, pośród których żyjesz – dodaje. – Kiedyś podszedł do mnie kilkuletni chłopiec. Położył palec wskazujący na swoim nosie, a drugi palec na moim. I tak przez chwilę trzymał, zdziwiony, że mój nos jest inny – wspomina.

Dzieciątko w piekarni

W styczniu Filipińczycy mają swoje wielkie święto – Santo Niño, czyli święto Dzieciątka Jezus. Przypomina im ono o początkach chrześcijaństwa w ich kraju. Wtedy są tańce, śpiewy, procesje. – Jak dotarło Dzieciątko na Filipiny? – pytam. – Przez podróżnika i odkrywcę Ferdynada Magellana, który podarował figurkę małego Jezusa władcy wyspy Cebu. Ten wizerunek jest czczony prawie w każdym domu – opowiada siostra Gosia. – Co ciekawe, jeśli znajduje się w piekarni, to Dzieciątko ma strój piekarza, jeśli w banku – strój urzędnika, jeśli u rybaków – wygląda jak oni. Oczywiście w szkole ma wygląd ucznia. W święto każdy bierze swoją figurkę i idzie na procesję. Filipińczycy uwielbiają figurki świętych. – Widziałam nawet figurę brata Karola, i to z… rzęsami! – śmieje się s. Gosia. Małe Siostry Jezusa od kilku dni mają „swojego” świętego. Chcą tak jak on należeć tylko Jezusa. Tylko dla Niego żyć. Tak jak święty Karol de Foucauld być blisko ludzi, wśród których żyją.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.