Siostro, ty mnie ocaliłaś

Krzysztof Błażyca

publikacja 17.06.2022 17:09

Najgorszy był strach przed porwaniem. Rebelianci zbuntowani przeciw władzy terroryzowali ludzi. Nikt nie wiedział, kiedy przyjdą do miasta.

Dzieci, ofiary okrutnej wojny na północy Ugandy Dzieci, ofiary okrutnej wojny na północy Ugandy
ARCHIWUM BRATA ELIO CROCE

Siostra Rosemary Niyru-mbe, wraz ze współsiostrami ze zgromadzenia Sióstr Najświętszego Serca Jezusa, ocaliła ponad 3 tysiące dzieci w Ugandzie. Wojna trwała tam ponad 20 lat. Pozostawiła wiele ran. Prawie 60 tysięcy dzieci zostało uprowadzonych przez rebeliantów zwanych Bożą Armią Oporu. Jej przywódca Joseph Kony jest dziś poszukiwany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie przeciw ludzkości. Ten sam Trybunał zaczyna śledztwo w sprawie zbrodni popełnianych przez Rosjan na Ukrainie. Siostrę Rosemary odwiedzam w Centrum Świętej Moniki w Gulu na północy Ugandy. Tu przed laty zaczęła się okrutna wojna. Rozmawiamy w saloniku pełnym różnych przedmiotów. Na kolanach siostry łasi się kot.

Ciastka dla psa

Siostra Rosemary prowadzi w Gulu schronisko dla dziewcząt. Założyła też szkołę krawiecką. Dzięki temu dziewczęta uczą się zawodu i mają szansę na znalezienie swojego miejsca w społeczeństwie. W 2014 roku siostra Rosemary z Ugandy znalazła się na liście 100 najbardziej wpływowych osób świata, a dwa lata później, jako pierwsza, odbierała w Krakowie nagrodę im. Jana Pawła II Veritatis Splendor. – To było dla mnie zaskoczenie – wspomina siostra. – Zgłosił mnie jakiś ksiądz z Ameryki Południowej, którego nawet nie znałam – uśmiecha się. Do klasztoru wstąpiła jako nastolatka. Wiedziała, że Siostry Najświętszego Serca Jezusa przybyły z Sudanu, że troszczą się o dzieci i uchodźców uciekających przed wojną. – A ja zawsze chętnie opiekowałam się dziećmi – wspomina siostra Rosemary. – I gdy poznałam siostry, wiedziałam, że to moje miejsce. W domu miałam psy, bardzo je lubiłam. Potem jako postulantka dostałam kilka psów pod opiekę. Wykradałam dla nich ciastka – uśmiecha się. – A potem przyszła wojna, jedna, druga.... I trzeba było pomagać... Nie miałam wątpliwości, że to moja droga…

Ostrzeżenie

Najpierw, kiedy zaczynała się wojna z Tanzanią, siostra Rosemary pracowała w szpitalu w miejscowości Moyo na północy Ugandy. Były tylko we dwie. Pomagał im włoski misjonarz Giuseppe Ambrosoli ze zgromadzenia kombonianów, lekarz, który w tym roku w listopadzie zostanie ogłoszony błogosławionym. – Z ojcami misjonarzami chodziliśmy daleko do wiosek. Pomagaliśmy chorym, ja nawet w nocy przyjmowałam dzieci przychodzące na świat – wspomina siostra. – Tyle cierpienia... Ludzie nie mieli co jeść. A najgorszy był strach przed porwaniem. Wielu z tych zbuntowanych przeciw władzy rebeliantów rozpoznawało mnie. Znałam ich przecież jako zwykłych chłopców z czasów, gdy pracowałam w szpitalu. Kiedyś nawet jeden nas ostrzegł. Przyszedł do mnie i powiedział: „Siostro, przyjdziemy do miasta. Nie wychodźcie z domu. Złe rzeczy będę się działy”.

Strach i modlitwa

Podczas rebelii tysiące dzieci przychodziło wieczorami z wiosek do miasta. Tam czuły się bezpieczniej. Chroniły się najczęściej w kościołach. Dzieciom pomagali misjonarze i misjonarki. Przychodziły też do Centrum św. Moniki. – Z czasem powstało u nas przedszkole – opowiada siostra Rosemary. – Do dziś z tamtymi dziećmi jestem w kontakcie... Siostra nieraz ubierała dziewczęta w habity, żeby tylko je ochronić. A rebelianci często pojawiali się znienacka. – Bardzo się bałyśmy – wspomina siostra. – Codziennie modliłam się: „Boże, jeśli oni przyjdą, pomóż mi w tych pogubionych chłopcach widzieć umęczonego Ciebie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.