Najgorsze są noce

Notował Krzysztof Błażyca

publikacja 17.06.2022 17:08

Ukraina walczy. 24 lutego na wolny, niepodległy kraj napadła Rosja. Z rozkazu zbrodniarza Władimira Putina giną niewinni ludzie, również dzieci. Na domy, szpitale, szkoły spadają bomby. Wygląda to tak, jakby Rosjanie chcieli zniszczyć wszystko i zabić wszystkich. W dziesiątym dniu wojny opowiadają o tym „Małemu Gościowi” zakonnicy, którzy w Ukrainie pracują od lat.

Najgorsze są noce archiwum prywatne

Kolejki za bronią

o. Stanisław Kawa OFM Conv (franciszkanin konwentualny) Lwów – Na razie we Lwowie jest w miarę bezpiecznie. W pierwszy dzień wojny trwał ostrzał, było trochę paniki. Teraz, kiedy wyją syreny, trzeba uciekać do schronu. W zasadzie jest nim każda piwnica. Widać wielką mobilizację ludzi. Mężczyźni chcą bronić Ukrainy. Przy sklepach z bronią były potężne kolejki. My tu mamy sporo ludzi, którzy potrafią obchodzić się z bronią. Wojna w Ukrainie tak naprawdę trwa już przecież osiem lat, od 2014 r. Wszyscy czują obowiązek pomagania. Niektórzy uciekają, bo mają rodziny, bo się boją. Wojna wywołuje różne reakcje, nie można nikogo oceniać. Lwów jest takim punktem przerzutowym do granicy. My też współpracujemy z konsulatem, staramy się pomagać. Pojawiają się u nas głodni, poranieni, wystraszeni. Najgorzej dzieje się w Żytomierzu, Kijowie, Charkowie. Tam ciągle trwają bombardowania…

Alarmy, bombardowania i modlitwa

o. Daniel Stanislav Botvina OFM (franciszkanin bernardyn) Żytomierz – Najpierw uderzyli w lotnisko wojskowe, potem – w niedzielę – w lotnisko cywilne. We wtorek po 23.00 pociski uderzyły w przedmieścia Żytomierza. Jeden z nich trafił w dom. Zginęli ludzie. Płonęły dziewięciopiętrowe budynki. Tu blisko był szpital z porodówką – wszystkie szyby powybijane. Nie wiemy, czy ktoś tam zginął… No i alarmy. Dzisiaj już z pięć razy. Za dnia jest w miarę spokojnie. Bombardowania zaczynają się około siódmej, ósmej wieczorem. W pierwsze dni wojny bardzo dużo ludzi przychodziło do spowiedzi, na Msze, całymi rodzinami… Teraz wielu z nich wyjechało. Mamy na Ukrainie kilka klasztorów. Najgorzej jest w Konotopie, 250 km na zachód od Kijowa. Tam już drugiego dnia miasto zajęli Rosjanie. Bracia pomagają. Jeżdżą do osób starszych z żywnością, lekarstwami. Udzielają też wsparcia tym, którzy wyjeżdżają. Herbata, kawa, kanapki… W ludziach oczywiście jest strach, ale jest także wielka determinacja, by bronić swojego państwa. A gdy przychodzą do nas, chcą się razem modlić.

Schron pod kościołem

o. Błażej Suska OFM Cap (kapucyn) Kijów – Niedaleko Kijowa jest miasto Wasyliki. Mieszka tam jakieś 60 tysięcy ludzi. Nie mają już światła i ogrzewania. Miasto jest okrążone przez wojska rosyjskie, które nikogo nie wpuszczają. Nie ma jak dostarczyć mieszkańcom pomocy, żywności, leków. Nasz klasztor leży na lewym brzegu Dniepru; najgorzej jest z drugiej strony. Bogu dziękować, że możemy przyjmować ludzi, którzy uciekają. Dolny kościół, piwnice, salki katechetyczne to teraz schrony. Wieczorami przychodzi do nas na nocleg jakieś 100 osób. Tu czują się bezpieczniej. Rosjanie wszędzie tam, gdzie nie mogą wjechać czołgami, uderzają rakietami. Noce są najgorsze, bo wtedy trwa bombardowanie. Teraz najbardziej cierpi Charków, choć na razie ciągle się jeszcze trzyma. Mieszkańcy przeżywają to wszystko bardzo różnie – od lęku, strachu przez niepewność do takiej dziwnej zgody na to, co się dzieje. Są wielkimi patriotami. Ukraińska armia ma wysokie morale, ludzie czują odpowiedzialność za kraj, mimo niebezpieczeństw chcą walczyć o wolność. Jest nadzieja… A jaki będzie koniec? Nie wiadomo…

Więcej dobra

o. Jakub Gonciarz OP (dominikanin) Kijów – Dla ludzi to był szok, że Rosjanie zaczęli strzelać i weszli na Ukrainę. Mówiło się o tym nieraz, ale z czasem ludzie przywykli. Zdawało się, że na pogróżkach się skończy… Zaraz po agresji wprowadzono godzinę policyjną. Trwała od soboty wieczora do poniedziałku rano. Nie wolno było nigdzie chodzić, tylko do schronów. Teraz w Kijowie powstają punkty, gdzie będzie żywność z długim terminem ważności. W naszym klasztorze schroniło się kilkanaście osób. W Kijowie są miejsca, gdzie ludzie są odcięci od dostaw jedzenia, nie mają prądu. Ważne, by nie poddać się panice, by nie dać się zastraszyć przeciwnikowi… Widać, że ta okropna wojna wydobyła z ludzi niezwykłą ilość dobra i gotowości do wzajemnej pomocy. W pierwszy poniedziałek rano większe kolejki były do punktów poborowych (czyli punktów, do których zgłaszali się chętni, by bronić Ukrainy) niż za chlebem! Takiego dobra jest cała masa. I wydaje się, że jest go więcej niż bólu i cierpienia. Ludzie wierzą, że dzięki Bożej pomocy, ofiarności ludzi i pomocy z zagranicy wszystko jednak skończy się dobrze…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.