Zawsze będziemy ratować!

publikacja 20.01.2022 09:04

Po południu zadzwonił telefon. Narciarka, zjeżdżając ze stoku, złamała nogę. Piętnaście minut później ratownicy byli już gotowi do akcji.

Ćwiczenia ratowników z transportu ścianowego Ćwiczenia ratowników z transportu ścianowego
Andrzej Mikler /FB

U podnóża Wielkiej Krokwi, największej skoczni narciarskiej w Polsce, przy ul. Piłsudskiego 63a w Zakopanem czuwa Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. To tu zaczyna się większość akcji ratunkowych i poszukiwawczych. Odwiedzam ratowników tuż przed feriami zimowymi, by czytelnikom „Małego Gościa” wytłumaczyli, jak przygotować się do wyprawy w góry, jak bezpiecznie wędrować po zimowych Tatrach – i by opowiedzieli o swej wyjątkowej służbie.

„Zły” telefon

Tu nie ma świąt, wolnych sobót czy niedziel. Ratownicy dyżurują na okrągło, codziennie, całą dobę. Przed południem zwykle mają kilka chwil na siłownię czy ściankę wspinaczkową – wszystko jest na miejscu, bo dobra kondycja ratownika tatrzańskiego to podstawa. – Czasem nawet idziemy na biegówki – mówi Bartłomiej Gąsienica-Józkowy, ratownik TOPR, który ma właśnie dyżur. Z terenu wraca lawinowiec. Obserwował warunki śniegowe i pogodę i teraz przygotuje komunikat lawinowy na kolejny dzień. – Zamieszczamy go zawsze na stronie internetowej TOPR-u – tłumaczy i przestrzega: każdy, kto planuje zimową wyprawę w góry, powinien go przeczytać. Ten dzień zaczął się spokojnie. Dopiero około 14.30 zadzwonił „zły” telefon. – Bo mamy złe wieści – wyjaśnia toprowiec. – Narciarka, zjeżdżając ze stoku, złamała nogę. Piętnaście minut później ratownicy są gotowi do akcji. W TOPR-ze dyżurują zawsze: dyspozytor, kierownik zmiany, kierowca i co najmniej dwóch ratowników grupy szturmowej – oni pierwsi idą na akcję. W pogotowiu czekają też przewodnik z psem lawinowym, ratownicy ochotnicy i kilkuosobowa ekipa ratownicza w bazie śmigłowca.

Latająca karetka

Czas w tej służbie jest bardzo ważny. – Szczególnie gdy zgłoszenie dotyczy zejścia lawiny lub zagrożenia życia – mówi ratownik. – W wysokich górach zimą panują bardzo trudne warunki, szlaki są zasypane śniegiem, zdarza się, że widoczność ogranicza mgła. Ratownicy ruszają skuterem, a potem już najczęściej przemieszczają się na nartach. W Tatrach zainstalowane są kamery. – Dzięki temu na żywo możemy monitorować pogodę – mówi pan Gąsienica-Józkowy. – W tej chwili na przykład niebo jest „zakitowane”, czyli zachmurzone. Jeśli chmury się podniosą, natychmiast wezwiemy do poszkodowanej narciarki „latającą karetkę”, czyli helikopter. Każdego, kto potrzebuje pomocy medycznej, musimy jak najszybciej dowieźć do szpitala. W dyżurce TOPR-u jest czasem bardzo gorączkowo. – Najtrudniej jest, gdy jednocześnie otrzymujemy kilka zgłoszeń i w tym samym czasie musimy organizować ekipy ratownicze w różne miejsca – przyznaje Bartłomiej Gąsienica-Józkowy. – Trzeba działać szybko, ale nie nerwowo – dodaje. WW ciągu roku ratownicy średnio około dwa tysiące razy wyruszają na akcję. Tylko w wakacje udzielili pomocy 380 osobom. Ktoś zgubił szlak, bo pogoda nagle się załamała, ktoś inny spadł z dużej wysokości, ktoś złamał nogę albo stracił siły i nie potrafił sam zejść ze szlaku.

Ratownik dołowy

Żeby chodzić zimą po górach, trzeba mieć wielkie doświadczenie. – Niedawno udzielaliśmy pomocy turyście, który wchodził na Skrajny Granat i pomylił szlak – przypomina pan Rafał Mikler, ratownik górski. – Utknął tak, że nie potrafił ani wejść wyżej, ani zejść w dół. Całe szczęście była dobra pogoda i mogliśmy go szybko ewakuować śmigłowcem. Pan Rafał od 14 lat jest ratownikiem TOPR. Uczestniczył w ponad 150 akcjach ratunkowych. Już jako dziecko przyglądał się pracy toprowców. – Mieszkałem bardzo blisko jednostki. Helikopter z ratownikami przelatywał dosłownie nad moją głową. Poza tym mój brat był ratownikiem – mówi. – No i zawsze pasjonowała mnie wspinaczka – dodaje. Na co dzień jest „dołowym” ratownikiem załogi śmigłowca, to znaczy, że podczas akcji jest desantowany na linach do osoby wzywającej pomocy. – Bardzo często do wypadku dochodzi, bo ktoś jest zbyt ambitny, chce zdobyć szczyt za wszelką cenę, nawet jeśli nie ma do tego dobrych warunków – mówi ratownik. – Trzeba umieć się wycofać, jeśli sytuacja zagraża życiu, także tuż przed szczytem.

Życie za życie

Kiedyś całą noc ratowano turystów z Litwy, którzy, jak się potem okazało, wyszli w wysokie góry wprost z… Krupówek. – Nie dość, że wyruszyli bardzo późno, bo dopiero o czternastej, to w dodatku byli kompletnie nieprzygotowani – wspomina ratownik. – Jeden miał na sobie tylko krótkie spodenki. Nie mieli latarki, drogę oświetlali telefonami komórkowymi, ale to nic nie dało, bo oznaczenia szlaku – mimo że to był środek lata – znajdowały się pod śniegiem. Około północy utknęli pod Zawratem. Bez sił, wyziębieni zadzwonili po ratunek – opowiada ratownik. – Albo innym razem, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, byliśmy wezwani do turystki, która wjechała na Kasprowy Wierch i postanowiła się „trochę przejść”. Doszła do Goryczkowej Czuby i już nie potrafiła wrócić o własnych siłach. – Nikogo nie zostawiamy. Ruszamy do każdego, kto zadzwoni po pomoc. Czasem kończy się na pouczeniach – mówi Rafał Mikler. Bywa, że ratownicy własnym życiem przypłacają ratowanie innych. Do dziś w kaplicy Najświętszego Serca Pana Jezusa na Jaszczurówce odprawiana jest Msza św. w rocznicę katastrofy śmigłowca Sokół. 11 sierpnia 1994 roku podczas akcji ratowniczej dwaj piloci Bogusław Arendarczyk i Janusz Rybicki oraz ratownicy Janusz Kubica i Stanisław Mateja w drodze na ratunek szwedzkim turystkom stracili życie w Dolinie Olczyskiej. Równie tragicznie zakończył się rok 2001, kiedy to 30 grudnia pod Szpiglasową Przełęczą na ratowników szukających ludzi uwięzionych pod zwałami śniegu ruszyła kolejna lawina. Zabiła młodych toprowców: Marka Łabunowicza i Bartłomieja Olszańskiego.

Zgrana drużyna

O swojej pracy ratownicy mówią „powołanie”. Turyści, szczególnie ci, którym uratowali życie, nazywają ich „bohaterami”. Zakopiański TOPR to dziś 305 osób. Większość ratowników to ochotnicy, zawodowych jest 42. Wśród ochotników jest prawnik, hydraulik, wykładowca akademicki. Dlaczego poza pracą zawodową służą z narażeniem życia? – Wszystko zaczyna się od pasji do gór – mówi Bartłomiej Gąsienica-Józkowy. – Potem człowiek odkrywa, że chce w Tatrach pomagać innym. Poza tym wielu z nas wychowało się w rodzinach, w których tata, wujek, brat byli ratownikami. Coraz częściej dołączają do nas osoby z innych części Polski – przyznaje. – Kilka razy w roku przyjeżdżają w Tatry na tygodniowe obowiązkowe ratownicze dyżury. W sumie 120 godzin. Kandydat na ratownika przez dwa lata musi uczestniczyć w kursie. Musi wykazać, jakie góry zdobył, znać topografię Tatr, czyli teren, szlaki, góry, jaskinie. Musi też świetnie wspinać się, również poza szlakami, jeździć dobrze na nartach i – co ciekawe – wejść z Kuźnic na Kasprowy Wierch w czasie krótszym niż godzina plus jego wiek. Potem składa przysięgę na ręce naczelnika; musi go poprzeć dwóch doświadczonych ratowników. – Musimy być ze sobą zgrani – wyjaśnia pan Bartłomiej. – Bo nasza pomoc to praca zespołu, całej drużyny.

Drony i lawinowe psy

Kiedy niecałe trzy lata temu, 22 sierpnia 2019 r., na Giewoncie rozpętała się gwałtowna, śmiercionośna burza, na pomoc ruszyło około 80 ratowników TOPR. – To było jak zamach – wspomina Bartłomiej Gąsienica-Józkowy. – Rannych zostało wtedy 157 osób, a pięć zginęło rażonych piorunem. To była największa akcja w historii TOPR-u. Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe powstało ponad sto lat temu, w 1909 r. Górska turystyka stawała się coraz bardziej popularna. Kiedy zaczęli ginąć ludzie, m.in. Mieczysław Karłowicz, znany kompozytor, dyrygent i miłośnik Tatr, przyspieszono decyzję, by powołać stowarzyszenie, które będzie niosło pomoc w górach. Dziś to organizacja na światowym poziomie. Ratownicy mają najlepszy sprzęt do ratowania ludzi. Ostatnio również drony. – Urządzenia dokładniej przeszukują teren niż na przykład załoga śmigłowca – przyznaje pan Gąsienica-Józkowy. – Poza tym akcja poszukiwawcza może być prowadzona w kilku miejscach jednocześnie, a dzięki kamerom noktowizyjnym i termowizyjnym – także w nocy. Za pomocą drona można też transportować lekarstwa, ciepłe ubranie czy wodę osobom, które zasłabły. A zimą już od wielu lat w poszukiwaniu przysypanych śniegiem turystów pomagają psy lawinowe.

Ratunek

To darmowa aplikacja. Zainstalowana w telefonie uratowała już życie niejednemu turyście. Wystarczy trzy razy kliknąć ikonkę i połączenie z ratownikiem TOPR zostaje nawiązane. Podczas rozmowy telefonicznej aplikacja wysyła ratownikom SMS z precyzyjną informacją, gdzie znajduje się osoba wzywająca pomocy, jaki jest stan baterii jej telefonu, jaki jest stan zdrowia (udostępniony z książeczki medycznej); podaje także kontakt do osoby, która ma być powiadomiona o wypadku.

Jak przygotować się na zimową wycieczkę w góry?

 

Rafał Mikler, ratownik TOPR ☻ Zawsze bierzemy pod uwagę warunki pogodowe i swoje umiejętności. ☻ Na stronie internetowej www.topr.pl sprawdzamy: – komunikat lawinowy na następny dzień, – linki do stron z prognozą pogody w górach, – monitoring aktualnej pogody w czterech tatrzańskich dolinach. ☻ Wybierając szlak, warto stopniować trudności. Na początek na przykład Sarnia Skała albo Grześ. ☻ Zimowy plecak powinien zawierać oprócz prowiantu na drogę sprawdzony wcześniej sprzęt: raczki na wyjścia w doliny, raki, czekan i kask w wyższe partie gór. ☻ Do tego apteczka, coś na wypadek nieplanowanego biwaku, np. płachta biwakowa, pakiety grzewcze lub folia izotermiczna trzymająca ciepło. ☻ Zimą łatwo pomylić szlak. Warto mieć przy sobie zapasową latarkę, ciepłe ubrania, powerbank, mapę i kompas, gdyby zawiódł GPS. Podstawą podczas wyjścia w teren zagrożony lawinami jest zestaw lawinowy: sonda, detektor i łopatka. Taki zestaw może nie tylko uratować życie nam, może też pomóc komuś, kogo przysypała lawina, zanim dotrą ratownicy. Gdzie wzywać pomocy? 985 601 100 300 (18) 20 634 44

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.