Szukam bezpiecznego miejsca

Krzysztof Błażyca

publikacja 17.03.2022 11:26

Uciekła z kuzynkami. Kilkaset kilometrów przez rzekę i busz. Potem samolot i jeszcze pięć dni w zamkniętym tirze. Dokąd? Nie wiadomo. Byle daleko od wojny.

Siostra Anafrida Biro,  przełożona lubelskiej wspólnoty Sióstr NMP Królowej Afryki  (z prawej), rozmawia  z Samrawit, która u misjonarek znalazła rodzinną atmosferę Siostra Anafrida Biro, przełożona lubelskiej wspólnoty Sióstr NMP Królowej Afryki (z prawej), rozmawia z Samrawit, która u misjonarek znalazła rodzinną atmosferę
Krzysztof Błażyca /foto gość

W Tigraju na północy Etiopii znajduje się legendarne miasto Aksum, a w nim kościół Matki Bożej Syjonu. To tam według tradycji przechowywana jest Arka Przymierza. Dziś to nie świątynia przykuwa jednak uwagę. Od roku trwa tutaj wojna i dramat tysięcy ludzi. Codzienne życie legło w gruzach. Dokoła śmierć, zniszczenia i wciąż rosnące poczucie zagrożenia. – Bez ojczyzny mam poczucie pustki. Moi sąsiedzi zginęli. Wujek stracił nogi. Ciocię zabili na jego oczach – ze łzami w oczach mówi Samrawit, która trafiła do Polski.

Ucieczka przed wojną

Po kilku miesiącach tułaczki w grudniu 2021 roku Samrawit znalazła schronienie w Lublinie, w Zgromadzeniu Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki. Znalazła swój dom, ale i rodzinę afrykańską, Siostry Białe pochodzą bowiem nie tylko z Polski, ale i z Tanzanii, Ugandy i Ghany... – Tu czuję się bezpieczna – mówi. – Siostra Anafrida jest dla mnie jak mama – dodaje wzruszona. Nie potrafi mówić o domu rodzinnym, nie wie, co stało się z jej rodzicami. W Tigraju brakuje jedzenia i wody, nie ma prądu, nie działa sieć komórkowa. – Nic nie możemy zrobić… – zamyśla się. – Możemy tylko czekać i się modlić. Samrawit uciekła z kuzynkami. Najpierw z dużą grupą kilkaset kilometrów szły do sąsiedniego Sudanu. Przez rzekę i busz. W końcu trafiły do stolicy, Chartumu, i stamtąd samolotem poleciały do Turcji. Z lotniska w Stambule przewieziono je do domu dla uchodźców, takich jak one, na peryferiach tureckiej stolicy.

Pięć dni w tirze

Ucieczka z Etiopii nie była ani łatwa, ani tania. Przemytnicy żądali trzech tysięcy euro. Dobrze, że Samrawit ma w Anglii rodzinę, która pomogła. – To były dni i noce pełne lęku – opowiada. – Ale Bóg nas chronił. Prosiłyśmy Go o pomoc. Modlitwa bardzo pomaga... – przyznaje. Potem przyjechał wielki tir. Kobiety spędziły w nim, zamknięte, pięć dni. Samrawit na mapie w telefonie próbowała dowiedzieć się, gdzie są. Kiedy wysiadła bateria i rozładował się powerbank, i to nie było możliwe. Piątego dnia skończyły się woda i jedzenie. Wtedy tir zatrzymał się na dłużej. – Nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy – opowiada. – Byłyśmy wykończone. Prosiłam kierowcę, by zadzwonił na policję. Przyjechali. Wtedy dowiedziały się, że są w Polsce. Kobiety zabrała straż graniczna. Dostały jedzenie. Mogły się wykąpać. – Bardzo jestem za to wdzięczna – mówi Samrawit. – Potem pytali, skąd jesteśmy i dokąd jedziemy. Odpowiedziałyśmy, że tam, gdzie nie ma wojny. Samrawit z kuzynkami poprosiły o azyl w Polsce, o bezpieczne schronienie. Przyjaciółka z Etopiii Samrawit studiowała inżynierię. – Bardzo lubię malować. Chciałam być architektem. Tata powiedział, że w naszym kraju jest tylko jedna kobieta inżynier i ja będę następną – wspomina. – Może w Polsce uda mi się kontynuować studia... Może dostanę pozwolenie na pobyt... Samrawit i innym uchodźcom od lat pomaga ksiądz Mieczysław Puzewicz z Centrum Wolontariatu w Lublinie. – Zadzwonił do mnie pan Tomasz Sieniow z Instytutu na Rzecz Państwa Prawa i powiedział, że dziewczęta z Etiopii potrzebują pomocy – opowiada ks. Mieczysław. Tak Samrawit trafiła do ciepłego i serdecznego domu Sióstr Białych. – Dziękuję tym wszystkim ludziom – mówi wzruszona. – I jeszcze Kamili, postulantce, która przygotowuje się, by wstąpić do tego zgromadzenia. – Kamila powiedziała mi: „Modliłam się o przyjaciółkę, a Bóg dał mi Ciebie”. Wszystko jest po coś. Dziś czuję już tylko pokój – uśmiecha się Samrawit. – Przystroiła nam dom na święta – mówi poruszona siostra Anafrida. – Dzieli się z nami pięknem, które ma w sobie.

Dobrzy jak dzieci

Ksiądz Mieczysław już prawie 30 lat pomaga uchodźcom. – Nie trzeba bać się różnic – mówi. – Tego, że ktoś jest z innego narodu, innej kultury. Różnice są, nie można im zaprzeczać, ale one nie mogą dzielić. W Ewangelii jest proste zdanie. Jezus mówi: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” – dodaje. – Dzieci nie mają z tym problemu. Są bardzo bezpośrednie. Wiele nie trzeba im tłumaczyć. Potrafią się dogadać. To starsi częściej mają zahamowania. I opowiada o polskich rodzinach, które z uchodźcami z Czeczenii spędzały czas nad jeziorem. A potem zapraszali się nawzajem na święta. Albo o muzułmance, która zawsze wita się pozdrowieniem: „Szczęść Boże”. – A ja jej odpowiadam: „Salam alejkum”, czyli „Pokój z Tobą” – uśmiecha się ksiądz Puzewicz. – Bo ludzie mają w sobie dużo dobra.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.