Dlaczego zginął ks. Jan Macha

Adam Śliwa

publikacja 09.12.2021 16:04

Nie walczył, nie miał broni, pomagał ofiarom wojny. To wystarczyło, by Niemcy zamordowali dobrego człowieka.

Ks. Jan Macha święcenia kapłańskie przyjął 25 czerwca 1939 roku Ks. Jan Macha święcenia kapłańskie przyjął 25 czerwca 1939 roku
archiwum rodzinne

Tuż przed wybuchem wojny do niemieckich dywizji dotarł nowy rozkaz: zwracać szczególną uwagę na katolickich duchownych i inteligencję, w miarę możliwości najlepiej internować ich od razu po zajęciu terenu. Hitler przede wszystkim chciał „zniszczyć i wytępić naród polski”. Na zajętym, a następnie wcielonym do Niemiec polskim Górnym Śląsku sytuacja była bardzo skomplikowana, a każdy wybór mieszkańców był zły. Ksiądz Jan Macha, młody, niedawno wyświęcony wikary parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej, został skazany na śmierć za działalność konspiracyjną.

Niemczenie

Tuż po 1 września, gdy Niemcy zaatakowały Polskę, po dwóch dniach zaciętych walk na Górnym Śląsku Wojsko Polskie musiało się wycofać. 4 września do Katowic wkroczyły oddziały 239 Dywizji Piechoty, a wraz z nimi zaczęły się terror i prześladowania. Specjalne oddziały według przygotowanej wcześniej listy wyszukiwały dawnych powstańców, działaczy plebiscytowych i członków polskich organizacji społecznych. Wielu zamordowano. Miesiąc później, 8 października 1939 roku, na mocy dekretu Adolfa Hitlera dawne polskie województwo śląskie włączono do Rzeszy. Odtąd była to Rejencja Katowicka (Regierungsbezirk Kattowitz). Aby nowo wcielone ziemie jak najszybciej podporządkować Niemcom, wprowadzono program „umacniania niemczyzny”. Zajmowali się tym urzędnicy zwani gaulaiterami i zbrodnicza organizacja SS. Jednak na Górnym Śląsku, gdzie mieszkańcy od 1914 roku, nie ruszając się z miejsca, należeli już do Cesarstwa Niemieckiego, do Austro-Węgier, do Republiki Weimarskiej, do Czechosłowacji, do Polski, a w końcu do III Rzeszy, nie było łatwo stwierdzić, jakie narodowości zamieszkują ten region.

Trudne wybory

Na przełomie lat 1939 i 1940 władze niemieckie przeprowadziły policyjny spis ludności, od odcisku palca umieszczanego na dokumencie zwany „palcówką”. Wyniki spisu były zaskakujące. Prawie 95 procent ludzi zadeklarowało że są… Niemcami. I to również w części, która przed wojną była w granicach Rzeczypospolitej. Zaskoczone były nawet władze niemieckie, pamiętające przecież plebiscyt sprzed niecałych 20 lat, kiedy to za Polską opowiedziała się prawie połowa ludności. Dlaczego taki był wynik spisu? Odpowiedź jest dość oczywista. Wybór narodowości polskiej oznaczałby dla Ślązaków obóz koncentracyjny albo w najlepszym wypadku wywiezienie do Generalnego Gubernatorstwa, czyli na teren okupowany przez III Rzeszę Adolfa Hitlera. Sam więc biskup Stanisław Adamski za zgodą polskich władz i generała Sikorskiego zachęcał Ślązaków, by deklarowali się jako Niemcy. Istniało niebezpieczeństwo, że po kilku latach w regionie nie byłoby już wcale Polaków. Aby oddzielić wrogów od zwolenników niemieckich rządów, 4 marca 1941 roku wprowadzono Niemiecką Listą Narodowościową, znaną jako volkslista.

Volkslista

Lista narodowościowa dzieliła się na 4 kategorie. Do I należały osoby pochodzenia niemieckiego, które już przed wojną angażowały się w działania III Rzeszy. Do II kategorii należeli ci, którzy czuli się Niemcami, mówili po niemiecku, ale nie angażowali się w politykę. III kategoria to osoby uważane za częściowo spolonizowane (Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy). IV kategoria – osoby pochodzenia niemieckiego, ale całkowicie spolonizowane, i kolaboranci, czyli współpracujący z okupantem. W Polsce volksdeutsch, osoba, która podpisała volkslistę, oznaczał zdrajcę. Jednak na Górnym Śląsku i na Pomorzu wybór mieszkańców obrazuje wierszyk z tamtych czasów: „Jeśli się nie wpiszesz, twoja wina, bo wnet cię wyślą do Oświęcimia, a jak się wpiszesz, ty stary ośle, to ciebie Hitler na Ostfront pośle”. Wypełnienie volkslisty było obowiązkowe. Za odmowę całej rodzinie groził obóz koncentracyjny. Od 1944 roku karą za odmowę była śmierć. Po zakończeniu wojny, gdy władzę w Polsce przejęli komuniści, mieszkańcy Śląska, którzy podpisali volkslistę, byli traktowani jak zdrajcy i… wysyłani do obozów pracy. Dopiero w 1950 roku przywrócono im należne prawa.

Wehrmacht

Ksiądz Jan Macha, będący w dniu wybuchu wojny zaledwie od dwóch miesięcy księdzem, pomagał rodzinom, których mężowie i ojcowie przebywali w więzieniach, obozach jenieckich, w wojsku albo – na podstawie spisu ludności jako „obywatele niemieccy” – byli powoływani do Wehrmachtu, czyli niemieckiej armii. Wiedzieli, że odmowa oznacza śmierć. Tylko niektórzy decydowali się przejść na drugą stronę frontu. Trafiali potem do jednostek Wojska Polskiego, ale i to wiązało się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem dla rodziny pozostawionej na Śląsku. W sumie w wojsku niemieckim służyło przymusowo ok. pół miliona Polaków ze Śląska i Pomorza. Takie rodziny przede wszystkim wspierał młody ksiądz Macha. Zdobywał dla nich pieniądze, pocieszał. Uczył potajemnie religii. Po polsku. Był dobrym, prawdziwym duszpasterzem. To nie podobało się Niemcom. Przyglądali mu się już od dłuższego czasu. Zatrzymali go na katowickim dworcu, gdy z dwoma ministrantami przyjechał, by odebrać z księgarni zamówione katechizmy. Zawieźli do aresztu. Nie znaleźli żadnej broni, żadnych ulotek, tylko listę rodzin, którym pomagał. Przez trzy miesiące torturowali księdza, drwili z kapłaństwa, z Pana Boga i religii. Ksiądz Macha modlił się za prześladowców, a więźniów podtrzymywał na duchu. Niemcy nie potrafili tego pojąć. Mówili: „Albo wariat, albo… święty!”. W końcu zdecydowali, że zginie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.