Czuwają dniem i nocą

Adam Śliwa

publikacja 23.09.2021 09:49

Na quadach, motorach, nartach, pieszo, a nawet konno. Dbają o bezpieczeństwo nasze i całej Unii Europejskiej. Są na pierwszej linii nad samą granicą. Czasem uciekinierom ratują życie.

Kapitan SG Waldemar Bochnak i porucznik SG Janusz Tomaszewski Kapitan SG Waldemar Bochnak i porucznik SG Janusz Tomaszewski
Krzysztof Błażyca /foto gość

Bieszczady mienią się kolorami, w dolinach leży delikatna mgła, a ostatnie ciepłe dni lata zachęcają do wędrówek. W oddali widać wycięty pas lasu. To granica państwa. Biegnie dokładnie między biało-czerwonym słupem po polskiej stronie i żółto-niebieskim po stronie ukraińskiej. W środku kamień graniczny. Ale byłoby zdjęcie… Nie wolno! Straż Graniczna czuwa. Do słupa można zbliżyć się tylko wtedy, gdy biegnie tędy oznakowany szlak turystyczny. Jeśli szlaku nie ma, w odległości 15 metrów stoi tablica z informacją, że zaczyna się pas drogi granicznej i wchodzenie jest zabronione. Kto go przekroczy, może dostać mandat w wysokości nawet 500 zł, a gdy podejdzie do słupka ukraińskiego, popełni przestępstwo, które może skończyć się w sądzie. Czasem turyści, nie widząc patrolu, próbują podejść do słupa. – Ale to, że nas nie widać, nie znaczy, że nie widzimy, co się na granicy dzieje – uśmiecha się porucznik SG Janusz Tomaszewski, zastępca komendanta Straży Granicznej w Czarnej Górnej.

Jak Indianie

Straż Graniczna kontroluje ruch na przejściach granicznych i chroni tak zwaną zieloną granicę zagrożoną przemytem i nielegalnym przekraczaniem. To twarda służba. Większość czasu w terenie. Zależnie od pogody, pory roku i terenu strażnicy ruszają też na patrole na nartach, ciężkich quadach, motorach, w samochodach terenowych. – Nasza służba nie jest szablonowa – tłumaczy kapitan SG Waldemar Bochnak, komendant. – Patrole wyruszają o różnych porach i mają różne zadania, aby przestępcy nie mogli zaplanować swoich działań – dodaje. Ich służba to nie przechodzenie od jednego słupa do drugiego. Gdy ktoś zobaczy jakieś ślady, musi iść za nimi i sprawdzić, czy należą do ludzi, czy może zostawił je wilk lub niedźwiedź. – Kiedyś jeden z patroli zgłosił ludzkie ślady na granicy. Całą placówkę postawiono na nogi. Dopiero po czasie patrolujący przyznali się, że to były ich ślady z poprzedniego dnia, o których zapomnieli – opowiadają funkcjonariusze. – Wszystko jednak trzeba dokładnie sprawdzić – dodają.

Niebezpieczne pięć kilometrów

Idziemy wzdłuż granicy, trawa swobodnie się układa. Zatrzymujemy się. – Zobaczcie, jakie ślady pozostały za nami – zwraca uwagę nasz przewodnik. – Podczas patroli działamy trochę jak Indianie. O, tu na przykład, na łące, często trafiamy na ślady niedźwiedzia. Łatwo je rozpoznać, bo niedźwiedź, idąc, zagarnia trawę pod siebie. Gdy pojawią się ślady grupy ludzi, trzeba ruszyć ich śladem i zawiadomić placówkę. Tych, którzy nielegalnie chcą przekroczyć zieloną granicę, straż zatrzymuje od razu. To często przemytnicy i przestępcy, ale też ludzie, którzy uciekają przed biedą i wojną. Nieraz Straż Graniczna, zatrzymując nielegalnych imigrantów, ratowała im życie. Oszukani przez przewodników znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. – W jednej z takich wygłodzonych grup była kobieta, która niedługo mogła urodzić dziecko – opowiada pan porucznik. – Natychmiast wezwaliśmy karetkę i na rękach musiałem przenieść ją do drogi, by jak najprędzej trafiła do szpitala. Innym razem ktoś zadzwonił do placówki, że w pobliżu granicy są jacyś podejrzani ludzie. Jeden, idąc, zataczał się. Okazało się, że ten człowiek był tak wyziębiony, że jeszcze godzina i nie udałoby się go uratować. Patrząc na mapę, można pomyśleć, że przejście przez las jest proste. Tylko 5 kilometrów. – Jednak ten niewielki odcinek pełen jest wąwozów i strumieni i naprawdę trzeba mieć dobrą kondycję, by go pokonać – wyjaśnia komendant.

Czujne oczy

Oprócz czujnych strażników granicę wciąż obserwują elektroniczne oczy. Z dachu zielonego samochodu stojącego przy drodze wysuwa się maszt uzbrojony w szklane obiektywy. Zaglądamy do środka. Na ekranach widać obraz z kamer telewizyjnej, termowizyjnej i noktowizyjnej. Dzięki nim świetnie widać wszelki ruch zwierząt i ludzi ukrywających się w gęstych zaroślach. Czasem kamerę trzeba skierować na niebo, bo przemytnicy, by zrzucić swoją przesyłkę, korzystają na przykład z lotni. Tymczasem z lasu wyłania się konny patrol. Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej, jako jedyny w kraju, korzysta z pomocy służbowych wierzchowców. Z wysokości siodła witają nas sierżant Beata Łaba i plutonowy Andrzej Szajdek. – Koń bardzo ułatwia patrolowanie trudnego terenu. Z jego grzbietu widać lepiej, no i dojedzie tam, gdzie auto nie ma szans – mówi pani sierżant. – Konne patrole świetnie nadają się też do przeszukiwania gęstych zarośli czy lasu – dodaje pani Beata, która jest instruktorką szkolącą nowych jeźdźców. – Czujny koń szybko wyczuwa niebezpieczeństwo i zachowaniem daje znać, że coś jest nie tak. Ludziom pomagają też psy tropiące. Tak jak w innych służbach mają swojego stałego przewodnika. Ich czujny i wrażliwy węch jest w terenie nieoceniony. Ale bywa, że zwierzęta utrudniają pracę. W czasie jednej z kontroli okazało się, że czujnik fotopułapki jest wydłubany jakby długopisem. – Coś nam nie pasowało – opowiada porucznik Tomaszewski. – Bo raczej ktoś zabrałby urządzenie, niż zniszczył. Kiedy odtworzyliśmy nagranie, winowajca został ujawniony – śmieje się pan porucznik. – Sprawcą okazał się dzięcioł, który swoim dziobem zaatakował nieznany mu przedmiot.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.