Anakondy, pioruny i „Mała Wenecja”

ks. Rafał Skitek /Radio eM

|

MGN 05/2021

publikacja 21.05.2021 11:54

Nie na wszystko ich stać. Często nie mają nawet ciepłej wody. Mimo to nie poddają się. Wytrwale się modlą i gorliwie służą przy ołtarzu.

Biskup Mario Moronta z ministrantami z parafii Nuestra Señora del Carmen w San Cristóbal Biskup Mario Moronta z ministrantami z parafii Nuestra Señora del Carmen w San Cristóbal
Archiwum Parafii Nuestra Señora del Carmen w San Cristóbal

Kiedy włoski podróżnik i kupiec Amerigo Vespucci odkrył tę egzotyczną krainę w Ameryce Południowej, nazwał ją Małą Wenecją. Setki kanałów, domy na palach łudząco przypominały mu północną część Italii. Wenezuela to również turkusowe wybrzeża Morza Karaibskiego, wbijające się w niebo pięciotysięczniki Andów i… 1300 gatunków ptaków. Nietrudno w drodze do kościoła zauważyć na przykład latające papugi, pelikany, czaple albo spotkać największe na świecie gryzonie – kapibary. Jeśli dodać do tego, że Wenezuelę zamieszkują też anakondy, kajmany, mrówkojady, a nawet jaguary czy pumy, to staje się jasne, że dla miłośników przyrody ten kraj to nie lada gratka.

Deszcz piorunów

W Wenezueli znajduje się też najwyższy wodospad świata: Salto Angel. By do niego dotrzeć, trzeba najpierw lecieć samolotem, potem płynąć łodzią i około 2 godzin wędrować pieszo. Nieziemski widok tryskającej z niemal kilometrowej wysokości wody sprawia jednak, że zmęczenie mija w mgnieniu oka. Takich piorunujących wręcz wrażeń – dosłownie i w przenośni – w Wenezueli jest znacznie więcej. Nad Maracaibo, największą laguną na świecie (czasem mylnie nazywaną jeziorem), natura odgrywa – najprawdopodobniej jedyny taki na świecie – prawdziwy spektakl światła. Przez ok. 150 dni w roku, po zmierzchu, przez 10 godzin rozbłyska niebo. Miejscowi szacują, że w ciągu godziny można wtedy zaobserwować nawet 280 piorunów, bez grzmotów czy deszczu. Pioruny widoczne są nawet z odległości ponad 100 km. To niezwykłe zjawisko jest efektem połączenia bogatej w metan wody, zimnego powietrza z Andów i ciepłego znad Maracaibo.

Latynosi i Indianie

W Wenezueli jednak piękni są przede wszystkim ludzie. Dobrzy, pomocni i życzliwi. Do tego bardzo pobożni. 90 procent wszystkich mieszkańców to katolicy. Wenezuela to mieszanka Latynosów i Indian. Indianie mieszkają w odległych wioskach, zazwyczaj nad rzeką Orinoko. W wenezuelskich parafiach przy ołtarzu służą ministranci i ministrantki. – To niezwykle ważne zadanie – podkreśla ks. Hermes Moreno Arias, proboszcz parafii Trójcy Świętej w Caracas, stolicy kraju. – Powtarzam im często, że ponieważ służą podczas Eucharystii, wypełniają pragnienie i polecenie Pana Jezusa, który powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Obserwuję potem, że ci, którzy byli kiedyś ministrantami, dobrze wspominają ten czas. I kiedy już sami mają dzieci, z dumą i wdzięcznością przyznają: „Ja też byłem ministrantem”. To naprawdę piękne… – dodaje ks. Hermes.

Urodziny biskupa

Ministranci spotykają się co tydzień w parafii. Pewnego razu razem z księdzem Edgarem Gregorio Sánchezem wprosili się na urodziny do swojego biskupa Mario Moronte. Były Msza, tort, spotkanie przy stole i rozmowy o powołaniu. – To było krótko przed pandemią – wspomina ksiądz Edgar, proboszcz parafii Nuestra Señora del Carmen w San Cristóbal. – Pamiętam, co biskup powiedział wtedy ministrantom. Jestem przekonany, że powinni to usłyszeć wszyscy ministranci, gdziekolwiek posługują, nie tylko w Wenezueli. Biskup Mario powiedział tak: „Drodzy ministranci, chcę zwrócić waszą uwagę na trzy sprawy. Po pierwsze, pamiętajcie, że wszystko, co czynicie przy ołtarzu, wykonujecie dla Pana. Po drugie, skoro wszystko czynicie dla Pana, starajcie się to zrobić jak najlepiej, nigdy bezmyślnie. I po trzecie, jeśli wszystko czynicie dla Pana i robicie to jak najlepiej, wówczas nie tylko służyć będziecie Chrystusowi, ale staniecie się przykładem dla wszystkich chrześcijan. Zapamiętajcie te słowa do końca życia”.

Pierwsze rekolekcje

W diecezjach różnie wygląda formacja ministrancka. Wszystko zależy od możliwości parafii, ale i ukształtowania terenu, bo nie do każdego kościoła łatwo i szybko można dotrzeć. Ks. Hermes cieszy się, że jeszcze przed pandemią koronawirusa udało się zorganizować pierwsze rekolekcje ministranckie. – Zaproponowaliśmy ministrantom coś nowego. Zwykle mieliśmy jednodniowe zjazdy. Coś jak dzień skupienia. Tym razem były to krótkie, trzydniowe rekolekcje skupione wokół słów: służba, nadzieja, przyszłość. Służba jako sposób adorowania i uwielbienia Chrystusa w Eucharystii – tłumaczy ksiądz Hermes. – Nadzieja, pozwalająca na taką przemianę serca, by oddać życie dla królestwa niebieskiego, i przyszłość, bo ziarno zasiane w sercach ministrantów to szansa na lepsze jutro w naszym kraju.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.