Jaskiniowiec wśród ludożerców

Krzysztof Błażyca

publikacja 20.05.2021 10:53

Do łatwych jaskiń „schodził” na rękach. Mama zawsze się bała. Tata cenił to, że ma pasję, bo z pasją żyje się lepiej.

 W jaskini Manguruba na Madagaskarze W jaskini Manguruba na Madagaskarze
archiwum Grzegorza Kuśpiela

Pierwsze jaskinie pan Grzegorz Kuśpiel, etnograf, poznał jeszcze w czasach szkolnych. Razem z kolegą i jego tatą, nauczycielem, jeździli rowerami na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Tam spotykali czasami archeologów. Gdy miał 14 lat, dostał pierwszy przewodnik archeologiczny po Polsce. – Opisane w niej były odkrycia dokonane w jaskiniach. A w biblioteczce taty znalazłem książkę z 1908 r. o ludach pierwotnych. Wtedy poczułem chęć poznawania historii, wierzeń, obrzędów – wspomina pan Grzegorz, który od ponad 30 lat bierze udział w wyprawach jaskiniowych na całym świecie.

Odkrycie pierwszej jaskini

Do jednej z największych jaskiń na Jurze, koło Olsztyna, pojechał z kolegą gdy miał 16 lat. – Studnia wlotowa ma prawie 30 metrów głębokości. Zjeżdża się w dół, kompletnie bez kontaktu ze ścianą – opowiada etnograf. – Ja jakoś stamtąd wyszedłem, ale koledze zawilgotniała lina i nie potrafił się wydostać. Na szczęście na miejscu byli grotołazi. Zobaczyli nas i wyciągnęli kolegę. Oczywiście nie obyło się bez reprymendy – śmieje się pan Grzegorz. – „I macie się zapisać do speleoklubu!”, powiedzieli nam na pożegnanie. I zapisali się. Wkrótce nastoletni Grzegorz pojechał na swoją pierwszą wyprawę z prawdziwymi grotołazami, do Rumunii. To wtedy Polacy odkryli tam jaskinię jeszcze nie tkniętą stopą człowieka. – W jaskini było jezioro. Trzy dni pompowaliśmy z niego wodę – opowiada pan Grzegorz. – Nagle, pod żebrem skalnym, 10 metrów po przeciwnej stronie, zobaczyliśmy prześwit. Wziąłem ponton, dopłynąłem tam, przecisnąłem ponton pod żebrem i okazało się, że po drugiej stronie znajdowało się drugie, gigantyczne jezioro. A dalej korytarz, który nazwaliśmy gotyckim, bo miał takie sklepienia jak w gotyckich kościołach. W głębi korytarza były oczka wodne. Poczułem się jak pierwszy człowiek na Księżycu. Miałem wtedy 16 lat. Po latach jaskinię Peştera cu Apă de pe Valea Firii odwiedziłem z synami. Dziś jest tam ponad 30 km korytarzy.

Przewodnicy ludożercy

Potem przyszły kolejne wyprawy w Europie, m.in. we Włoszech, ale i podróże egzotyczne (Borneo, Papua-Nowa Gwinea, Wietnam i Ameryka Południowa). Pan Grzegorz schodził do jaskiń, zaczął się także wspinać. Zdobył siedmiotysięczniki w Pamirze, wszedł na wulkan Conchagua w Salwadorze. – Odkrywanie świata stało się pomysłem na życie – przyznaje. – Wspinaczki, jaskinie, poznawanie ludzi i ich tradycji. Jeżeli masz pasję, żyje ci się ciekawiej, lepiej – jak powtarzał mi tata. Z podróży zawsze przywoził pamiątki. Z czasem zbiorów było tyle, że dzięki nim w Muzeum Sztygarka w Dąbrowie Górniczej powstał dział etnograficzno-podróżniczy. – Dziś mamy tam salę pięciu wysp, indyjską, Ameryki Południowej z repliką Bramy Słońca znad jeziora Titicaca. A wszystko zaczęło się od jaskiń. W czasie swoich podróży pan Grzegorz spotkał wielu ciekawych ludzi. Kiedyś na Borneo wylądował w dżungli u Dajaków, potomków łowców głów. – Mieszkałem w ich długim domu na palach. W Papui-Nowej Gwinei spotkaliśmy misjonarzy werbistów, którzy przestrzegali przed ludożercami. Okazało się, że nasi przewodnicy są właśnie z takiego plemienia – opowiada. – Przewodnicy pracowali na zmiany. Ci z pierwszej mówili „my nie jemy ludzi, tylko ci drudzy”, a ci z drugiej mówili to samo o tych pierwszych – śmieje się pan Grzegorz.

Skorupy z czasów rzymskich

Pan Grzegorz jest przekonany, że historia człowieka wywodzi się z jaskiń. – Kiedyś ludzie mieszkali w jaskiniach, teraz je odkrywają. Jaskinie łączą ludzi – mówi. – Podczas wyprawy często życie zależy od współtowarzyszy. Czasem nawet tydzień spędza się pod ziemią, w wysokiej wilgotności i niskiej temperaturze. Poszukiwania w jaskiniach wiążą się z dużym ryzykiem. Może się na przykład podnieść poziom wody. Tak było, gdy odkrywali jaskinię na Papui. Wchodzili na wysokości 2400 m n.p.m. – Potem woda odcięła nam drogę powrotną – wspomina grotołaz. – Byliśmy 4 dni drogi od najbliższego radia u misjonarzy. Na szczęście z czasem woda zaczęła opadać. W ciągu 30 lat znacznie więcej jednak było chwil przyjemnych. – Kiedy myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy, kilka lat temu na Jurze, w rezerwacie Złoty Potok, zobaczyliśmy zimą nad zboczem pokrytym śniegiem parę w powietrzu i… zieloną roślinkę – opowiada. – Rozkuliśmy otwór i dostaliśmy się do sali jaskiniowej, gdzie leżały skorupy z czasów… rzymskich. Dwa dni później odkryliśmy jeszcze ciasne przejście do sali pełnej pięknych nacieków, z cmentarzyskiem niedźwiedzia jaskiniowego. Wciąż wiele pozostaje do odkrycia. Czasem niemal pod domem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.