Ministranci wśród stepów

ks. Rafał Skitek Radio eM

publikacja 20.05.2021 10:53

Zimą temperatura spada do minus 40 stopni Celsjusza. W domach nie ma pitnej wody. Ministranci są zahartowani i odważni. Żeby pograć w kręgle, jadą 250 kilometrów.

Staram się przekazywać wiarę poprzez świadectwo życia i towarzyszenie ministrantom – mówi ks. Dawid. Tu wspólna wyprawa w góry Staram się przekazywać wiarę poprzez świadectwo życia i towarzyszenie ministrantom – mówi ks. Dawid. Tu wspólna wyprawa w góry
archiwum prywatne

Od ponad dwóch lat w Kazachstanie, państwie leżącym częściowo w Azji Środkowej, częściowo w Europie Wschodniej, pracuje ks. Dawid Sładek z archidiecezji katowickiej. Już w seminarium wiedział, że kiedyś wyjedzie do pracy za granicę. Niekoniecznie na misje. Myślał o Kubie. Trafił do Kazachstanu. Jest proboszczem w parafii św. Abrahama w Szczucińsku. Księdza Dawida zapytałem o ministrantów.

Twarde życie

Kazachstan jest ogromny, 9 razy większy niż Polska. – Wszędzie jest daleko – mówi ks. Dawid. – Najbliższa parafia katolicka od Szczucińska oddalona jest o ok. 50 km, kolejne o 80 i 120 km. A do najdalszej w diecezji mam aż 850 km. Zawsze wyjeżdżam z pełnym bakiem. Nie tylko zimą, kiedy łatwo można utknąć w burzy śnieżnej. Także wtedy, gdy z ministrantami jedziemy do Astany, by w stolicy pograć w kręgle. To zaledwie… 250 km w jedną stronę! – uśmiecha się proboszcz. W Kazachstanie ludzie żyją bardzo skromnie. Większość rodzin ma nieduży dom z dwoma pokojami i toaletą zazwyczaj na zewnątrz. W wielu mieszkaniach nie ma nawet prysznica. Ludzie kąpią się w tzw. miejskich baniach. Na zmianę – jednego dnia kobiety, następnego mężczyźni. Jedynie bogatsi mają w domu własne łazienki. A po wodę do picia chodzą do hydrantów ustawionych na ulicy. Nabierają ją do aluminiowych baniaków i zawożą do domów. Zimy są tu srogie. Wprawdzie nie brakuje słońca, ale temperatura może spaść nawet do minus 40 stopni Celsjusza. Śniegu też nie brakuje. – Zazwyczaj sam odśnieżam – mówi ks. Dawid. – Czasem pomagają parafianie. Pan Bronisław co niedzielę autostopem przyjeżdża na Mszę św. Do kościoła ma 25 km drogi. Zjawia się zawsze dwie godziny przed jej rozpoczęciem. Lubi modlić się w ciszy. Adoruje Pana Jezusa. Ale chętnie też ze mną odśnieża wokół kościoła. Podziwiam go… – przyznaje ksiądz.

Potomkowie zesłańców

Kościół katolicki jest tu w zdecydowanej mniejszości. I przypomina małe wspólnoty chrześcijan opisane w Dziejach Apostolskich. Katolicy to zaledwie 1 proc. wszystkich mieszkańców Kazachstanu. Najwięcej jest muzułmanów. W tym 9. co do wielkości państwie świata żyje 150 różnych narodowości. Wśród nich potomkowie Polaków – zesłańców – którzy tu się osiedlili, a raczej zostali do tego zmuszeni. W latach 30. XX wieku ze środkowej Ukrainy dziesiątki tysięcy Polaków zesłano do północnej części Kazachstanu, gdzie klimat jest bardzo surowy i nie ma wody. Dlatego nikt tam wcześniej nie mieszkał. Ci, co przeżyli wycieńczającą podróż w bydlęcych wagonach, zostali rozwiezieni po kraju. Z ich potomkami pracują dziś polscy księża. Wśród nich są też ministranci. Niewielu zna język polski. O swoim pochodzeniu dowiadują się z opowiadań dziadków czy z zachowanych zdjęć. Często ich historia jest dramatyczna, pełna cierpienia, ale i głębokiej wiary. – Z tych, którzy przetrwali, utworzył się Kościół – opowiada ks. Dawid. – Początkowo bez księży. Ludzie modlili się sami. Spotykali się w domach. „Babcie-księża” – tak o nich mówiono – przygotowywały dzieci do chrztu, chrzciły i modliły się za zmarłych. Był to Kościół prześladowany. Dziś w Kazachstanie jest ok. 60 parafii katolickich. Wśród parafian – potomków zesłańców – są Polacy, Niemcy i Rosjanie. Nie ma Kazachów. Rozmawiają ze sobą po rosyjsku. To drugi oficjalny język w tym kraju. – Czasem zdarza się, że starsze osoby odmawiają jeszcze modlitwy po polsku – mówi ks. Dawid.

Trzech ministrantów

Do parafii św. Abrahama należy ok. 120 wiernych. Na niedzielne Msze św. przychodzi ok. 60 osób. Wszyscy znają się po imieniu. – To sprawia, że można poczuć się jak na rekolekcjach ministranckich czy oazowych – uśmiecha się ks. Dawid. – Po niedzielnych Mszach parafianie spotykają się przy filiżance herbaty, a proboszcz prowadzi katechezę dla pięciorga dzieci. Niektórzy zaczynają od… znaku krzyża. Wspólnota ministrancka też jest mała. Należy do niej trzech ministrantów: Andriej i Gieorgij, którzy skończyli już 18 lat, i Staś, dwa lata młodszy. Zbiórki mają co tydzień. Ksiądz Dawid jest przekonany, że warto. Obecnie chłopcy przerabiają Dekalog. – Mimo że to tylko trzech chłopaków, pracujemy pełną parą – mówi. – Staram się przekazywać im wiarę również przez świadectwo życia. Towarzyszę im i razem spędzamy czas. Organizujemy wyjazdy, wędrówki, pielgrzymki, zwłaszcza w wakacje – dodaje ksiądz. W Kazachstanie chłopcy muszą szybko dorosnąć. Dość wcześnie podejmują pracę. Są samodzielni. Andriej przerzuca tony cementu w sklepie budowlanym. Chciałby kupić sobie używany samochód. Wiara i spotkania formacyjne pomagają mu stawać się dobrym człowiekiem. – Dzięki tym spotkaniom jestem bardziej rozsądny – mówi Andriej. – Umiem lepiej odróżniać dobro od zła. A to bardzo ważne dzisiaj… Usłyszałem kiedyś, że w pewnym sensie ta ziemia (Kazachstan) jest święta, bo często zroszona łzami i potem mieszkańców. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem. Opowieść o życiu katolików w tamtym kraju to swoista katecheza, a może nawet rekolekcje. Dla wszystkich. Bez wyjątku. Dla ministrantów też.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.