Warszawskie dzieci, pamiętajcie!

Joanna Kojda

publikacja 20.05.2021 11:08

Na uszach ma słuchawki, w ręku trzyma smartfona. Chyba na kogoś czeka. Nagle – jakby z innego świata – do nastolatki podchodzi dziewczyna z biało-czerwoną opaską na ramieniu…

Młodzi aktorzy amatorzy całym sercem zaangażowali się w film mówiący o pows   taniu Młodzi aktorzy amatorzy całym sercem zaangażowali się w film mówiący o pows taniu
kadr z filmu „kilka dni”

Tak zaczyna się krótki film „Kilka dni” o powstaniu warszawskim, o walkach z 1944 r. przeciwko niemieckiemu okupantowi. – Nagranie takiego filmu chodziło mi po głowie od bardzo długiego czasu – mówi reżyser Mira Raghavacharya, tegoroczna maturzystka. – Zresztą obiecałam to mojej prababci – dodaje prawnuczka sanitariuszki Zosi Kieffer (po ślubie Mokrzyńskiej). – Bardzo lubiłam, jak opowiadała o powstaniu. Obiecałam, że współczesne warszawskie dzieci będą pamiętać, po jakim bruku chodzą...

To nie była zabawa

Sanitariuszki w powstaniu opatrywały rany, ratowały życie walczących i mieszkańców Warszawy. Prowadziły rannych do szpitali i były przy umierających. – W filmie chciałam pokazać zderzenie dwóch światów. Zwłaszcza że zawsze, gdy rozmawiałam z prababcią, tak czułam: jakbym zderzała się z odległym światem – przyznaje Mira, która wcieliła się w rolę dziewczyny ze słuchawkami i smartfonem. Kim była ta, która przeniosła ją do innego świata? Być może właśnie jej prababcią. Sugerują to zwłaszcza ostatnie sceny tego krótkiego filmu kręcone na Powązkach. Widać na nich także grób ukochanego brata prababci Miry, Wojciecha Kieffera „Burka”, który nie przeżył powstania. Kiedy umierał, miał zaledwie 24 lata. – Prababcia o powstaniu opowiadała nam zawsze tak, jakby to była zabawa w kotka i myszkę. Dopiero po jej śmierci, gdy znalazłam jej różne zapiski i notatki, zobaczyłam, jaka była prawda. Powstanie to nie była zabawa, to był horror, inaczej nie da się tego nazwać – ocenia Mira.

Harcerze, poznajmy się

Film „Kilka dni” powstał dzięki grupie 12 młodych ludzi, którzy, co ciekawe, w ogóle się nie znali. Nagrania trwały dwie doby. Najpierw kręcili na warszawskiej Pradze, później na Starówce i Powązkach. Ekipę filmową Mira znalazła dzięki Facebookowi. – Wszyscy jesteśmy harcerzami – wyjaśnia. – Napisałam na grupie Harcerze Poznajmy Się, że potrzebuję ludzi, którzy są zapalonymi historykami i chcieliby zagrać w amatorskim filmie. Zgłosiło się kilka osób – opowiada. – Nie znaliśmy się aż do pierwszego dnia nagrań. Zresztą wtedy jeszcze myliłam imiona aktorów. Później bardzo się zaprzyjaźniliśmy… – uśmiecha się. Harcerze znają Mirę Raghavacharya jako Lykosię. Pod takim nickiem prowadzi vloga na YT i konto na Instagramie. Zabawnie opowiada nie tyle o sobie, ile o harcerstwie. Tłumaczy też, skąd wzięło się jej dziwnie brzmiące nazwisko. – W połowie jestem Hinduską – opowiada. – Pierwszych siedem lat życia spędziłam w Japonii. Urodziłam się w Sapporo, tam, gdzie są skoki narciarskie – tłumaczy. – Potem mieszkałam w Tokio. A potem razem z rodzicami zamieszkałam w Warszawie. Bardziej czuję się Polką niż Hinduską czy Japonką – przyznaje. – Ale nie chcę zapomnieć języka japońskiego. Ciągle się go uczę. Zresztą w naszym domu ten język jest obecny. Rodzice między sobą mówią po japońsku i angielsku. A ja mam dziwną umiejętność składania jednego zdania w trzech językach – śmieje się.

Mundur przybocznej

Mira zaczęła właśnie studiowanie archeologii na Uniwersytecie Warszawskim i… pracuje nad nowymi filmami. – Jeden z nich, który będzie opowiadać o zakończeniu powstania, nosi tytuł „Kanały”, a drugi to „Improwizacja niepodległościowa”. Ten film będzie związany ze Świętem Niepodległości 11 listopada. Możemy spodziewać się ich w przyszłym roku – zdradza harcerka. Miłości do Polski Mira nauczyła się głównie dzięki prababci i harcerstwu. Choć na pierwszą zbiórkę trafiła, bo… spodobał jej się mundur przybocznej. – Pamiętam, że już na pierwszej zbiórce chciałam mieć mundur – wspomina – ale mama powiedziała, że mam słomiany zapał i że po tygodniu na pewno mi przejdzie... Poszłam więc bez munduru, ale zbiórka i tak bardzo mi się spodobała. I do dziś jestem w harcerstwie. Harcerstwo dało mi prawdziwe przyjaźnie. Ludzi, na których mogę liczyć naprawdę. Nawet jeśli ich nie znam. Harcerstwo nauczyło mnie też, żeby się nie poddawać – dodaje Mira. – Stałam się bardziej zaradna. Znam się na mapie, mam świetną orientację w terenie, nawet w lesie wiem, gdzie jestem. Umiem rozbić namiot, rozpalić ognisko i zrobić zupę z tego, co znajdę w lesie – śmieje się. W swojej drużynie Mira odpowiadała za rozwój duchowy dziewczyn. – Na zajęciach rozmawiałyśmy o naszej wierze, o Panu Bogu, o życiu wiarą – opowiada. – Byłam też odpowiedzialna za śpiew podczas harcerskich Mszy Świętych. Moi znajomi wiedzą, że jestem osobą wierzącą. Znają moje wartości i wiedzą, czym kieruję się w życiu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.