W kraju kawy i czarów Bóg błogosławi Papui

Krzysztof Błażyca

publikacja 20.05.2021 11:35

Goroka to malownicza, górska diecezja na odległej wyspie Papua-Nowa Gwinea. Jej biskupem jest polski misjonarz Świętej Rodziny o. Dariusz Kałuża.

Rozpoczęcie roku szkolnego i poświęcenie dwóch nowych budynków w szkole pod wezwaniem Świętej Rodziny w Goroce Rozpoczęcie roku szkolnego i poświęcenie dwóch nowych budynków w szkole pod wezwaniem Świętej Rodziny w Goroce
archiwum ks. darka kałuży

Na wyspie pracuje już od ponad 20 lat. – Najbardziej urzeka mnie, że ludzie są tutaj tak otwarci i gościnni – mówi. – Dla nich najważniejsze jest, by być razem. To dlatego prawie nie ma tu sierocińców ani domów starości. Tutaj nikt nie porzuca dzieci ani nie zostawia starszych osób bez opieki – dodaje biskup.

Anioł Pański – wstajemy

Papua jako państwo powstała dopiero w 1975 r. – W konstytucji od razu na początku jest napisane, że to kraj chrześcijański. Tu większość szkół, przedszkoli i szpitali prowadzą Kościoły. A rządzący odwołują się do wiary, do Boga – mówi misjonarz. „Niech Bóg was błogosławi, niech ma w swej opiece” – takie słowa to coś oczywistego, bardzo naturalnego w każdym oficjalnym przemówieniu. Każde spotkanie zaczyna się modlitwą. Obojętnie, czy prowadzi je ksiądz czy pastor. Podobnie w szkole, każdy apel zaczyna się modlitwą. A kiedy w południe dzwony dzwonią na Anioł Pański, cała szkoła wstaje do modlitwy. – Tu nikogo to nie dziwi – zapewnia biskup Dariusz.

Kwitnący płot

Na Papui jest zaledwie kilka miast. Większość ludzi żyje w wioskach. Uprawiają tam swoje małe przydomowe ogródki. Region słynie z plantacji kawy. – Kiedyś stawialiśmy płot ze starych gałęzi kawowca – wspomina biskup Dariusz. – Po jakimś czasie okazało się, że płot… zakwitł. Tu wszystko zakwita… – śmieje się. Kiedy wybuchła epidemia koronawirusa, choć przypadków zakażenia było niewiele, początkowo pozamykano szkoły, wprowadzono limity osób w kościołach. – Choć u nas zachować odstęp to dość trudne – mówi biskup. – Szkoły i kościoły to właściwie małe chatki. Wystarczy, że jedna wspólnota przyjdzie i już kościół jest pełny. Bogu dzięki, ludzie nie zaczęli chorować. Myślę, że wracamy do normalności…

Biskup w dżungli

Pierwszymi misjonarzami, którzy dotarli na wyspę, byli Włosi. To był rok 1885. Byli tam jednak tylko trzy lata, bo miejscowi przepędzili zakonników. – Dopiero na początku XX wieku misje zaczęły się na Papui na serio, ale głównie na wybrzeżu, w okolicy portów, gdzie kwitł handel. Myślano, że w środkowej części wyspy nie ma ludzi. Tym bardziej że kto wszedł w dżunglę, ten nie wracał – opowiada ojciec Dariusz. – A ojciec wchodził w dżunglę? – pytam. – Zależy gdzie… – śmieje się biskup. – Zanim zostałem biskupem, posłano mnie na wyspę Saidor. Sześć godzin płynęliśmy niewielką łódką po otwartym morzu. Potem trzeba było iść pieszo w góry. Po kilku dniach wracaliśmy inną drogą, a łódź odebrała nas z drugiej strony wybrzeża.

Walka klanów

Malownicza Papua ma też ciemne strony. Problemem są tutaj wojny klanów. – Jest ich ponad 800. Walczą między sobą. A jeśli dwa klany walczą, a trzeci mieszka w pobliżu, to walka go nie dotyczy – tłumaczy misjonarz biskup. – W diecezji Mendli na przykład co chwilę wybuchała taka wojna. Proboszczem był tam kapucyn z USA, stary, doświadczony misjonarz – opowiada biskup. – Pozwalał im na tę wojnę tak długo, dopóki nie zaczęły się większe straty. Wtedy chciał ich rozdzielić. Gdy to nie pomogło, zagroził, że jeśli nie przestaną, zabierze tabernakulum z kościoła. To poskutkowało. Zaczęli szukać drogi do zgody. A przypieczętowanie zgody zawsze kończy się wielkim jedzeniem – śmieje się ojciec Dariusz.

Rzucanie czarów

Innym poważnym problemem na Papui są też czary, czyli sanguma. – Jeśli w wiosce ktoś umrze, a nie wiadomo dlaczego, ludzie mają jedno wytłumaczenie: to na pewno czary. I nie zrozumieją, że ktoś miał nagły zawał serca czy inne komplikacje. Znajdą winnego, który niby te czary rzucił – mówi misjonarz. – Podobnie jeśli na przykład silny wiatr złamał drzewo, które spadło na kogoś i zabiło go. My powiemy, że to nieszczęśliwy wypadek, oni, że ktoś rzucił czary. Poruszył wiatr, by drzewo się przewróciło. A najgorsze, że znajdą taką osobę, którą o to oskarżą. I będą ją męczyć, przypalać nad ogniem tak długo, aż się przyzna. Nad tym trudno zapanować. Nawet policja niewiele pomoże…

Prezenty od Papuasów

Biskup Dariusz na początku swej misji na Papui uczył się miejscowego języka. Od tego zaczyna każdy misjonarz. – To ważne, bo czasem pomylisz się w kościele i palniesz coś głupiego. Ludzie będą się wtedy śmiać, ale potem ci wytłumaczą dlaczego. Tu ludzie są bardzo dobrzy – zapewnia. – Dostałem od nich więcej, niż sam mogłem im dać. Tu na nowo spojrzałem na moją wiarę. Ja, który od dziecka byłem blisko kościoła. Służyłem do Mszy jako ministrant. Wiara rosła ze mną. A tu, na Papui, z nowymi ludźmi, w innym języku, na nowo odczytuję Ewangelię. Na nowo odkrywam Chrystusa. To pewnego rodzaju przywilej każdego misjonarza – uśmiecha się.

„Ojcze nasz” w języku pidgin z Papui-Nowej Gwinei:

Papa bilong mipela yu stap long heven. Mekim nem bilong yu i kamap bikpela. Mekim kingdom bilong yu i kam. Strongim mipela long bihainim laik bilong yu long graun, olsem ol i bihainim long heven. Givim mipela kaikai inap long tude. Pogivim rong bilong mipela, olsem mipela i pogivim ol arapela i mekim rong long mipela. Sambai long mipela long taim bilong traim. Na rausim olgeta samting nogut long mipela. Amen.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.