Z deszczem i z dreszczem

publikacja 14.05.2020 09:35

Biały koń Billy ratuje piłkarzy, kibiców i Puchar Anglii. Napastnik z ławki rezerwowych zostaje superbohaterem. A gol Niemców doprowadza do łez przyszłego profesora.

Kapitanowie drużyn RFN i Węgier – Fritz Walter  (z lewej) i Ferenc Puskás Kapitanowie drużyn RFN i Węgier – Fritz Walter (z lewej) i Ferenc Puskás
Omega Fotocronache /dpa/pap

Nie wiadomo, kiedy piłkarze wrócą na boisko. Z powodu epidemii koronawirusa przerwano rozgrywki ligowe. Nie odbędą się w tym roku mistrzostwa Europy, nie będzie też olimpiady w Tokio. Już tęsknimy za meczami na żywo. Piłka nożna istnieje wystarczająco długo, by było co wspominać w czasie sportowej posuchy. Spytajcie więc brata, tatę lub dziadka o to, który mecz utkwił im najmocniej w pamięci. To będzie świetny pretekst do spotkania w rodzinnym gronie. Lista widowisk piłkarskich, które z jakiegoś powodu przeszły do historii, mogłaby się ciągnąć… aż do końca tego artykułu. Przypominamy kilka wyjątkowych meczów.

Taśma zamiast poprzeczki

W dzień św. Andrzeja, patrona Szkocji, na boisko w Glasgow wyszli piłkarze Szkocji i Anglii. Na czarno-białych fotografiach tego nie widać, ale Szkoci biegali w granatowych koszulkach, białych spodenkach i czerwonych spiczastych czapkach. Anglicy mieli na głowach czapki granatowe, do tego białe koszulki i białe spodenki. 30 listopada 1872 r. na stadionie wrzało. Cztery tysiące kibiców. Reprezentacje gotowe do boju. Wreszcie sędzia Keay daje sygnał: gramy! Szkoci wystawili w składzie sześciu napastników, Anglicy aż ośmiu. Poza tym szkocka drużyna składała się z zawodników jednego klubu – Queen’s Park. A wracając do gry… Więcej było chaosu niż przemyślanej taktyki. Bardziej podwórkowo niż zawodowo. Piłkarzom przyświecała prosta zasada – przedostać się pod bramkę przeciwnika, głównie za pomocą dryblingów. Długie podania czy gra skrzydłami praktycznie nie istniały. Tamten mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Chociaż… Szkoci strzelili jedną bramkę. Jednak piłka, w ocenie sędziego, dotknęła taśmy. Gola nie uznał. Jakiej taśmy? Tej, która w tamtym czasie zastępowała poprzeczkę.

Finał białego konia

Chyba każdy słyszał o stadionie Wembley. Starsi kibice myślą od razu: „Zwycięski remis w 1973 roku”. Co to takiego? Zapytajcie dziadków. Pierwszy mecz na Wembley rozegrano pół wieku wcześniej, 28 kwietnia 1923 roku. To był finał Pucharu Anglii. Dla Anglików rzecz niemal święta. Gdy piłkarze Bolton Wanderers i West Ham United wychodzili na boisko, musieli mieć nieco przerażone miny. Nowiutki obiekt mógł pomieścić aż 127 tys. widzów. I tyle sprzedano biletów. Okazało się jednak, że wokół stadionu zebrało się dwa razy więcej chętnych, by zobaczyć wielki finał. Tysiące kibiców sforsowało wysokie mury i na płytę boiska wylała się rzeka ludzi. Aby mecz mógł się rozpocząć, szwadron konnej policji musiał przegonić tłum poza linie końcowe. Jeden z policjantów, George, dosiadał białego konia, który nazywał się Billy. Mecz oglądany przez 200 tys. osób, przeszedł do historii pod nazwą „Finał białego konia”. Jeśli będziecie kiedyś w Londynie, zwróćcie uwagę na przejście łączące stację metra i drogę na stadion Wembley. Nazwano je Mostem Białego Konia. I jeszcze jedna ważna informacja: finał sprzed prawie stu lat wygrała 2:0 ekipa Bolton Wanderers.

Cud w Bernie

Rok 1954 w piłce nożnej był czasem absolutnego panowania reprezentacji Węgier, nazywanej Złotą Jedenastką. Od czterech lat Węgrzy nie przegrali żadnego z 32 kolejnych meczów, a zremisowali tylko cztery. Byli faworytami mundialu w Szwajcarii. W rundzie grupowej gładko pokonali Niemców 8:3. I z Niemcami spotkali się w finale. Do dziś nazywa się go cudem w Bernie. O tamtym meczu tak kiedyś opowiadał mi profesor Jan Miodek: „Węgrzy prowadzili 2:0. A ja myślałem, że za moment posypią się kolejne gole dla Złotej Jedenastki. Transmisja radiowa została przerwana. Gdy w piętnastej minucie odzyskaliśmy połączenie ze Szwajcarią, było 2:1. Minutę później kolejna akcja Niemców i… 2:2. Zaczęło się szaleństwo. Niemcy napierali. Tłukli słupki i poprzeczki. Wreszcie dobiegła 85. minuta. Do piłki dopadł Rahn… 3:2 dla Niemców. Rozryczałem się. I tak płakałem do północy”. Profesor kibicował wtedy Węgrom jako ośmiolatek.

Mecz na wodzie

Tego meczu nie można pominąć. Polska reprezentacja w 1974 r. była o dwa kroki od mistrzostwa świata. A wszystko przez deszcz. Po południu 3 lipca z nieba nad Frankfurtem lunęło jak z cebra. Tamtego dnia czekała Polaków walka o finał z Niemcami. Lało i lało… aż do meczu, który rozpoczął się z półgodzinnym opóźnieniem. Sędzia postanowił, że mecz się odbędzie, mimo że na murawie boiska stała woda. To dlatego tamto spotkanie niektórzy pamiętają... pod nazwą „mecz na wodzie”. Teoretycznie warunki do gry obie drużyny miały takie same. Teoretycznie… Polska słynęła z szybkiego ataku. Gigantyczne kałuże nie sprzyjały naszemu stylowi gry. Niemcy wygrali po golu z rzutu karnego. W finale pokonali Holendrów. Polska zajęła trzecie miejsce, a Grzegorz Lato został królem strzelców całego turnieju. Wielki sukces i… pewien niedosyt. Bo gdyby nie tamten deszcz…

Zabójcza końcówka

Finał Ligi Mistrzów z 1999 roku dał kibicom wszystko to, za co kochają piłkę nożną. Na słynnym Camp Nou w Barcelonie stanęli naprzeciw siebie piłkarscy giganci: Manchester United i Bayern Monachium. Za linią boczną dyrygowali trenerzy giganci: Alex Ferguson i Ottmar Hitzfeld. Gwizdał sędzia gigant: Pierluigi Collina. W szóstej minucie Bayern strzelił gola. Wydawało się, że Niemcy mają wszystko pod kontrolą. Scholl trafił w słupek, a Jancker przewrotką w poprzeczkę. O wyniku zdecydował trenerski nos Fergusona. W przerwie meczu powiedział swoim zawodnikom: „Zagrajcie tak, by niczego nie żałować”. W końcówce postanowił wymienić obu napastników. Sędzia doliczył trzy minuty do regulaminowego czasu gry. 36 sekund później pierwszy z rezerwowych napastników Manchesteru Teddy Sheringham wyrównuje. Chwilę później drugi rezerwowy Ole Gunnar Solskjaer pakuje piłkę pod niemiecką poprzeczkę. 40 sekund przed końcem meczu! Do dziś trenerzy na całym świecie przypominają tamtą końcówkę, gdy ich drużynie wiedzie się gorzej. Bo zawsze warto walczyć do końca. A superbohaterem może zostać każdy, nawet rezerwowy. Dwa miesiące po tamtym finale brytyjska królowa Elżbieta II przyznała Alexowi Fergusonowi tytuł szlachecki. Piotr Sacha

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.