Frajda bez konsoli

Notował Krzysztof Błażyca

|

MGN 02/2020

publikacja 13.02.2020 09:38

Kulki, latawce, zjazd na korze palmowej po trawie. Albo oswajanie szczura... Zabawa na sto dwa.

Wielbłądzia przejażdżka  na festynie w sanktuarium  w Munyonyo w Ugandzie   Wielbłądzia przejażdżka na festynie w sanktuarium w Munyonyo w Ugandzie
Wojciech Mmale Ulman ofm cOnv

Dzieciom nie trzeba dużo, by dobrze się bawić – przekonuje siostra Ania Wójcik, misjonarka Afryki. – Choć życie mają dużo trudniejsze niż dzieci w Europie, nie brakuje im radości. Cieszą je rzeczy proste. Jest śmiech, śpiew, taniec. A czasem pojawi się niespodzianka: dmuchany zamek, malowanie twarzy czy jazda na wielbłądzie u franciszkanów w Ugandzie. Zresztą zobaczcie sami...

Za oponą

– Pamiętam gromady dzieciaków, które robiły latawce. To było w Lilongwe, stolicy Malawi – opowiada, uśmiechając się, siostra Ania. – Wykonywały je z patyków i torebek foliowych. Wiązały na długim sznurku, a potem biegały z nimi z krzykiem. Albo bawiły się kolorowymi kulkami, wrzucając je do wykopanych w ziemi dołków. To bardzo popularna gra, nazywa się mbao. Również wielu dorosłych w nią grało. Czasem wystarczyła też zwykła stara opona, by za nią biegać, tocząc ją na drucie. Dzieciom naprawdę nie potrzeba dużo… – dodaje.

Ślizgi na palmie

Siostra Anafrida Biro pochodzi z Tanzanii, od kilku lat jest przełożoną Misjonarek Afryki w domu zgromadzenia w Lublinie. – W Polsce dzieci na ślizgaczach zjeżdżają po śniegu, a my w Tanzanii na wielkich płatach kory palmy zjeżdżaliśmy po trawie – uśmiecha się siostra. – Niektóre dzieci w Afryce zjeżdzają też po śliskich skałach. Często robiliśmy tak w drodze ze szkoły. I to z bardzo wysoka – śmieje się. – A niektórzy, odważniejsi, wchodzili do metalowych beczek i w nich turlali się z góry – opowiada. – Oprócz tego robiliśmy lalki, zabawki z drutów, wiatraczki. Niektórzy wycinali kółeczka ze zużytych patapata, czyli klapków. Albo grali w kapsle – jak w Polsce. A dla chłopaków zawsze liczyła się piłka nożna.

Ręce i nogi w ruchu

– Moją pierwszą pracą z dziećmi na misjach były półkolonie w Oranie – mówi o. Mariusz Bartuzi, misjonarz Afryki. Jest góralem z Podhala, przez wiele lat pracował w Algierii. – Do naszego centrum przy katedrze przychodziło sporo dzieci. Bawiły się, ale i uczyły języków francuskiego i arabskiego. Mieliśmy europejskie planszówki – mówi misjonarz. – Ale kiedy pracowałem w Tanzanii, organizowaliśmy dla dzieci zajęcia będące rodzajem skautingu. One chciały uczyć się musztry, ważne były dla nich różnego rodzaju ćwiczenia. A ponieważ nie mieliśmy nic, żadnych przyrządów do ćwiczeń, trzeba było samym ciałem robić różne figury. Elementami gry były po prostu nasze nogi i ręce – śmieje się misjonarz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.