Jak się bawią na Podhalu

Notowała Agata Puścikowska

|

MGN 02/2020

publikacja 13.02.2020 09:36

Góralska rodzina z Murzasichla opowiada, w jaki sposób bawią się wspólnie, jak bawiono się niegdyś na Podhalu i jak dziś młode góralki najchętniej spędzają czas.

Jak się bawią na  Podhalu archiwum prywatne

Justyna Łukaszczyk-Teklorz

– W dzieciństwie bawiliśmy się cały czas przed domem, na polu. Wymyślałam z koleżankami mnóstwo zabaw, na przykład każda z nas była inną porą roku. Lubiłam też bawić się w stogach siana. Pamiętam, że nawet moja babcia bawiła się z nami. Teraz najchętniej wolny czas spędzam, czytając książki albo spotykając się z przyjaciółmi. Czasem też lubię z rodziną pograć w gry planszowe. Warto wykorzystywać dzieciństwo na wesołe zabawy, by potem mieć co wspominać. Tamten czas już nie wróci.

Maria Łukaszczyk-Teklorz

– Gdy byłam bardzo mała, najczęściej bawiłam się z sąsiadami – samymi chłopakami. Dlatego do dziś umiem i lubię grać w piłkę nożną. Dobra zabawa u nas w Murzasichlu wiąże się z porami roku: zimą uwielbiam jeździć na łyżwach, nartach, ale też po prostu na sankach. W tym roku mamy piękny śnieg! Lubię też szaleć z koleżankami na pontonach. Latem natomiast często chodzimy na baseny, których u nas na Podhalu też jest bardzo dużo. Ponieważ moja szkoła nosi imię Ratowników Tatrzańskich, w ciągu roku szkolnego często i chętnie wychodzimy w góry i poznajemy przepiękne tatrzańskie szlaki. Lubię spędzać wolny czas w ruchu, to dla mnie odpoczynek i świetna zabawa. Natomiast sobota to czas prac plastycznych: mamy zajęcia w szkole aż do godziny 15. Nie są obowiązkowe, ale to dla mnie najlepsza zabawa. Lubię malować i rysować.

Ania Łukaszczyk-Teklorz

– Miałam cztery lata, gdy zaczęłam jeździć na nartach, i do dzisiaj bardzo to lubię. Jeśli mam czas, po szkole zimą zakładam narty i lecę na stok. Lubię też dyskoteki, ale jest ich niestety coraz mniej. Dobrze, że w Murzasichlu młodzież się dobrze zna i lubi. Razem spędzamy czas. Mam fajne koleżanki i fajnych kolegów. Jako dzieci całymi dniami bawiliśmy się na polu: bieganie, skakanie, jedzenie jagód prosto z krzaczka. Dzieci w mieście chyba nie mają tak fajnie... Najbardziej lubiłam zabawę w chowanego, najchętniej w… kopach siana. Wtedy jeszcze stawiali je na łąkach. Pełno w nich było kosmatych pająków i innych owadów, a my i tak pchaliśmy się tam.

Weronika Łukaszczyk-Teklorz, mama

– Dzieciństwo spędziłam w Poroninie. Latem to były zabawy i czas spędzony nad rzeką. Łowiliśmy ryby, taplaliśmy się, opalaliśmy. Mieliśmy mnóstwo pomysłów, jak to dzieci. Pamiętam też, że grało się w kamienie i skakało w gumę. Gra w kamienie była naprawdę trudna, wymagała zręczności i godzin ćwiczeń, by podrzucać i łapać coraz to większą liczbę kamieni. Czasem aż mnie ręce bolały! Poza tym dzieci pracowały w polu: siano się wspólnie z rodzicami zbierało. Wychodziliśmy z domu na cały dzień, brało się jedzenie i picie. To była z jednej strony praca, ale z drugiej cudowny czas spędzany razem. Śpiewaliśmy, odpoczywaliśmy wprost na sianie. Pamiętam też, że często organizowało się watry, czyli ogniska. W naszej rodzinie śpiewaliśmy przy akompaniamencie akordeonów. A gdy byłam już nastolatką, chodziłyśmy na zabawy do remizy. Nie było telefonów ani komputera, a wszyscy wiedzieli, kiedy i o której godzinie są tańce. I młodzi przychodzili, tańczyli, bawili się. Teraz staramy się, mimo braku czasu, spędzać jak najwięcej czasu razem. Z kuzynami, dalszą rodziną organizujemy spotkania rodzinne, nawet na 70 osób. To ważne, by rodzina trzymała się razem i miło spędzała wspólnie czas.

Grzegorz Łukaszczyk-Teklorz, tata

– Pamiętam doskonale zabawy karnawałowe, a szczególnie zabawę ostatkową. Bardzo je lubiłem. Zabawa odbywała się w remizie, przychodzili i młodzi, i dorośli, muzyka była oczywiście góralska, ale nie tylko. Każdy czuł się dobrze i znajdywał jakieś melodie dla siebie. Kiedyś też częściej organizowało się spotkania rodzinne, zwykle bez tańców, ale ze śpiewami po góralsku. Teraz, przyznam, mniej mamy czasu na takie wieczory. Gdy byłem chłopcem, cały czas po szkole spędzało się na polu. Ponieważ ruch w Murzasichlu był niewielki, cztery auta przejeżdżały przez wieś w ciągu całego dnia, wszyscy chłopcy zbierali się na ulicy i grali w kapsle – czyli w wyścigi rowerowe. A mimo że nie było boisk, wciąż graliśmy w piłkę, gdzie się dało, na łąkach, przy domach. Do wieczora. I zapominaliśmy czasem o całym świecie, aż mama nie mogła się nas dowołać na kolację.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.