Szczęście Dominiki

Krzysztof Błażyca

|

MGN 12/2019

publikacja 19.12.2019 10:36

Pochodzi z Krakowa. Mieszka w Peru, w indiańskiej wiosce, już 37 lat. I wcale się nie poświęciła.

beata prusinowska beata prusinowska

T o bardzo trudne tereny: handel ludźmi, przemyt narkotyków, rabunkowa wycinka drzew. My próbujemy tym ludziom pomagać – mówi pani Dominika Szkatuła, pierwsza Polka, która jako misjonarka świecka wyjechała do amazońskiej dżungli. – Na jak długo pani przyleciała? – zapytał biskup. – Jak to na jak długo? Na całe życie! – odpowiedziała zaskoczona misjonarka.

Od Grześka do Jezusa

Miała dobry dom i kochających rodziców. Chodziła na oazę. Była zakochana w Grześku. A potem zachwyciła się Jezusem. Czuła, że musi w życiu zrobić coś ważnego. – Każdy młody szuka celu i chce czegoś dobrego dokonać – mówi misjonarka. – Czasem chodziło mi po głowie pytanie, dlaczego tylko księża i zakonnicy są aktywni w Kościele a my, świeccy, nie za bardzo. Coś mi tu nie grało... I zaczęłam szukać. A jeśli ktoś szuka – znajduje. Szesnastoletnia Dominika zaczęła myśleć o misjach. – To nie przyszło tak nagle, że wylądowałam w Amazonii – śmieje się. – Gdy mieszkałam w Krakowie, usłyszałam kiedyś biskupa Stanisława Smoleńskiego, jak mówił do młodzieży, że „wszyscy mają mieć czynny udział w zbawczej misji Chrystusa”. Strasznie poważne słowa… Zaczęły mi jednak chodzić po głowie. Biskup powiedział „wszyscy” – to wszyscy, więc ja też. Kazanie mnie nudziło, ale ta myśl wpadła mi do ucha. Wyjechać daleko – to wydaje się trudne. Ale kiedy spotkasz Jezusa, wszystko jest łatwiejsze – przyznaje.

Błogosławieństwo przez telefon

Po raz pierwszy wylądowała w Peru w roku 1982. Trafiła na misję utworzoną przez kanadyjskich franciszkanów. Wcześniej krótko pracowała przy polskim kościele w Austrii. – Miałam 22 lata, gdy zaczęłam przygotowywać się na przygodę życia. Pamiętam, jak o pierwszej w nocy dzwoniłam do domu. Trudno było połączyć się z Polską. Kiedy rozmawiałam z rodzicami, dali mi swoje błogosławieństwo. Uklęknęłam wtedy w budce telefonicznej. Naprawdę... Takich rodziców mieć... Powiedzieli: „Jeśli jesteś szczęśliwa, to my też”. Polało się trochę łez... Na lotnisku w Peru było pełno żołnierzy z karabinami. – Tylko na filmach takie rzeczy widziałam – wspomina. – Ale tu było bardzo niebezpiecznie, a ja sama, nikogo nie znam… Ufałam jednak Bogu, a mnie zaufał biskup, mimo że mnie nie znał, nic na mój temat nie wiedział. Dziś Amazonia to mój drugi dom. A kiedy ludzie mówią: „Domi, ty jesteś nasza” – to największy komplement. Bo nie chodzi o to, by ubrać się w pióropusze, ale aby żyć razem, być jednym z nich.

Msza raz na osiem lat

Pani Dominika mieszka wśród Indian Kichwa (czyt. Kiczua) w domu zbudowanym na palach. Pierwsza wioska, do której trafiła, nazywała się „Sznur z wody”. – To była dla mnie szkoła ich kultury i języka – opowiada. – Bardzo pomagały mi dzieci. Były dumne, że mają taką dużą koleżankę, którą mogą uczyć. Śmiały się, kiedy robiłam błędy. W amazońskiej dżungli nie ma dróg, jest tylko rzeka. Pani Dominika łódką dopływa do wiosek. Żeby odwiedzić wszystkich, nie starcza roku. Za pozwoleniem i poleceniem biskupa misjonarka zakłada parafie i udziela chrztów. Ludzie ją kochają, przychodzą ze swoimi problemami i opowiadają o trudnym życiu. – Mamy 15 parafii i 12 księży, ale połowa jest chorych, dlatego sześć parafii jest bez księdza. Każda parafia ma jeszcze kilkadziesiąt wspólnot chrześcijańskich w środku dżungli. Ja dopływam do 35. Droga rzeką zajmuje dwa dni, czasem więcej. Msza św. jest w naszym wikariacie raz na rok, dwa lub trzy lata. Kiedyś dopłynęłam do wioski, gdzie Mszy św. nie było od ośmiu lat.

Spokojnie, Domi

Kiedy pani Dominika zaczynała pracę na misjach, biskup powiedział, żeby przez rok nic nie robiła, tylko uczyła się ludzi. Żeby słuchała, obserwowała, jak się zachowują, co myślą, jak żyją. – Najwięcej nauczą dzieci. To lepsza nauka o dżungli niż różne kursy – przyznaje misjonarka. – Pewnego razu wchodzę do chaty i widzę trzyletnie dziecko, które wielkim nożem obiera owoc. Zamarłam, a jego matka mówi do mnie: „Spokojnie, Domi, tobie wydaje się to niebezpieczne, a ono w ten sposób szybciej nauczy się żyć w dżungli”. Małe dzieci zabierają też ojcowie na połów ryb. Dziecko ma swoje małe wiosło i przy okazji uczy się, jak poruszać się w łódce. Rzeka nie jest rwąca, ale ma wiry. A dzieci potrafią wszystko – przerzucić linę, położyć kładkę, rozróżniać rośliny w dżungli... Pani Dominika jest szczęśliwa. – Nie lubię, gdy ktoś mówi: „Ale się poświęciłaś” – uśmiecha się misjonarka. – Przecież wszyscy się poświęcają. Ważne, by odkryć, czego Bóg od nas oczekuje. Bo każdy ma jakąś misję do spełniania. Pan Bóg nie zapuka do drzwi i nie powie: idź tam albo tam, ale jest taka siła, którą w sobie odkrywasz, i wiesz, że to jest to. Czy szewc, czy nauczyciel, czy misjonarka...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.