Dobry ojciec

Notowała Gabriela Szulik

|

MGN 12/2019

publikacja 19.12.2019 10:35

Elegancka pani poprosiła o spotkanie z prymasem: „To ja jestem tą dziewczyną, którą ksiądz wtedy uratował”.

Kardynał Wyszyński karmi orzeszkami oswojoną wiewiórkę. Powyżej: Pani Stanisława Nowicka z Instytutu Prymasowskiego, która przez wiele lat była świadkiem życia prymasa Kardynał Wyszyński karmi orzeszkami oswojoną wiewiórkę. Powyżej: Pani Stanisława Nowicka z Instytutu Prymasowskiego, która przez wiele lat była świadkiem życia prymasa
archiwum instytutu prymasowskiego

W iele lat po wojnie do Do- mu Arcybiskupów na ul. Miodową w War-szawie przyszła kobieta, by księdzu podziękować za uratowane życie. Ksiądz Stefan Wyszyński – bo o nim mowa – był już wtedy kardynałem i prymasem Polski. Natomiast podczas wojny był kapelanem sióstr i szpitala wojskowego w Laskach. Kiedy w lesie znalazł ciężko ranną dziewczynę, nie zastanawiał się, przewiązał stułą jej ranę, by nie umarła z upływu krwi, i na plecach kilka kilometrów niósł do szpitala. Podczas tegorocznego Adwentu w wielu parafiach uczestnicy Rorat poznają życie ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego, który w czerwcu przyszłego roku zostanie ogłoszony błogosławionym. Pani Stanisława Nowicka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego na Jasnej Górze, która przez 30 lat była świadkiem jego życia, wspomina – jak sama o nim mówi – dobrego ojca.

Wrażliwy

Miałam okazję przyglądać się księdzu prymasowi z bliska. Bo nasza wspólnota Instytutu Prymasowskiego miała częsty kontakt, najpierw z księdzem profesorem Wyszyńskim, potem biskupem, a potem prymasem Polski. Na swoim herbie biskupim oprócz wizerunku MB Jasnogórskiej, która była przewodniczką jego życia, ksiądz prymas wypisał również słowa: „Soli Deo”, to znaczy „Samemu Bogu”. To była istota jego życia. Dla niego wszystko było Boże. I trawa, która wyrosła z ziemi na wiosnę, i pierwszy kwiatek, który się pojawił – wszystko wprowadzało go w zachwyt. Ksiądz prymas miał taką niezwykłą zdolność odczytywania piękna tego świata. Była w nim wielka wrażliwość.

Dobry

Był dostojnikiem Kościoła. Gdy patrzymy na zdjęcia, widzimy, że był to prawdziwy mąż stanu, jednocześnie był człowiekiem o niezwykłej wrażliwości. Potrafił zauważyć każdy gest, każdy uśmiech, każdą łzę. Kiedy widział kogoś smutnego, od razu przytulił, pytał, co się stało… Był jak ojciec, który daje poczucie bezpieczeństwa. Przy nim nie czuło się lęku. W tym jego sposobie bycia i zauważenia człowieka było coś niezwykłego.

Wierny

To był człowiek, który żył w wielkiej prawdzie, jego wiara była jak wiara dziecka. On żył tak, jak wierzył. A wierzył jak dziecko – że wszystko, co nas spotyka, jest z ręki Boga. Nawet uwięzienie. Kiedy komuniści przyjechali po niego na Miodową w Warszawie, najpierw zapytał dlaczego, nie było przecież żadnego wyroku, nic. A potem ubrał się, jak kazali, i spokojnie wyszedł z nimi do samochodu. I odjechali z księdzem prymasem. Nikt nie wiedział dokąd.

Wolny

Dojechali do Rywałdu. Jeszcze w samochodzie ksiądz prymas musiał czekać, bo klasztor nie był przygotowany. Dopiero gdy wyrzucili stamtąd kapucynów, wprowadzili księdza prymasa. Po dwóch tygodniach przewieziono go do Stoczka. Miejsce było tak okropne, zimne i wilgotne, że jak opowiadał ksiądz prymas, nigdy mu się nie rozgrzewały nogi, a ręce po prostu mu drętwiały i nie mógł pisać. Tam 8 grudnia oddał się w niewolę Maryi. Jej powierzył swoje życie, by być wolnym wobec komunistów. I to ich bardzo denerwowało. Bo nie zachowywał się jak wystraszony więzień, który się boi, nie pokazywał swojego cierpienia, zachowywał się tak, jakby ich nie było. Miał swój program, bardzo szczelnie wypełniony czas, tego się trzymał. Dużo pracował, modlił się, żył tak, jakby był na wolności.

Spokojny

W Stoczku ksiądz prymas miał różne dolegliwości i zażądał lekarza. Wtedy przeniesiono go do Prudnika, do domu franciszkanów. A ponieważ w Polsce ludzie coraz bardziej się buntowali, komuniści czuli się zagrożeni, zaproponowali więc łaskawie księdzu prymasowi, że może sobie wybrać jakiś klasztor, gdzie nawet może być kapelanem... On odpowiedział na to, że nie wybierał tej władzy, która chce dysponować jego życiem, jego czasem, i nie będzie też wybierał nowego miejsca. Wtedy wymyślono Komańczę. Na wschodzie Polski stworzono pas graniczny, i tylko za przepustkami można tam było docierać. W to miejsce między innymi dotarła założycielka naszego Instytutu, Maria Okońska. Dzięki niej mamy tyle zdjęć z tamtego czasu. Została do tego zobowiązana przez biskupa Dąbrowskiego z Warszawy, który przez brata Cypriana z Niepokalanowa przysłał jej aparat fotograficzny. Maria nie potrafiła robić zdjęć, nie miała o tym pojęcia, więc brat Cyprian w pociągu między Warszawą Śródmieście a Warszawą Zachodnią uczył ją, gdzie nacisnąć, jak ustawić, żeby zrobić zdjęcie. Tam też prymas Wyszyński spotkał się z ojcem, tam przyjeżdżały jego siostra i siostrzenica.

Oddany

Już po uwolnieniu księdza prymasa przyszedł czas, kiedy władza chciała mieć wpływ na obsadzenie stanowisk kościelnych. Ksiądz prymas modlił się, szukał światła, pytał, co robić. Kiedyś wyszedł po Mszy św. taki radosny, szczęśliwy. Ktoś go zapytał: „Ojcze, co się stało?”. Odpowiedział: „Wszystko postawiłem na Maryję, znalazłem dłonie, w których mogę ubezpieczyć Kościół”. Znana jest konkretna data tego dnia: 14 lutego 1953 roku, czyli kilka miesięcy przed słynnym „Non possumus” – „Nie możemy”. Bardzo zależało księdzu prymasowi, żeby cały naród do Matki Bożej doprowadzić i żeby Polskę oddać w Jej niewolę.

Przebaczający

Pamiętam, jak ktoś kiedyś narzekał, że wokół tylu wrogów, tylu złych ludzi, wtedy ksiądz prymas powiedział: „Ja nie mam wrogów, są tylko ludzie, którzy siebie uważają za moich wrogów, ale ja nie mam wrogów”. W jego sercu nie było wrogiego nastawienia do nikogo. Był człowiekiem niezwykle szanującym drugiego. O sobie mówił: „Do nikogo najmniejszej niechęci. Wszystko przebaczyłem”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.