Misjonarze w Ugandzie

Krzysztof Błażyca

|

MGN 10/2019

publikacja 19.12.2019 10:24

Nie można mówić o misjach w Afryce bez historii Ugandy ani o historii Ugandy bez misji. Tu z „Małym Gościem” dotykamy historii.

Ojciec Andrzej, werbista Ojciec Andrzej, werbista

L ądujemy w Entebbe nad Jeziorem Wiktorii. To jakieś 45 km od Kampali, stolicy Ugandy. Entebbe w lokalnym języku znaczy „miejsce, gdzie się siedzi”. Tu w swoim pałacu mieszka prezydent. W stolicy natomiast, w innej rezydencji, mieszka kabaka, król Ugandy, Ronald Muwenda Mutebi II, nazywany „Ronnie”. Jest on potomkiem Mwangi II, władcy słynącego z wielkich prześladowań chrześcijan, którzy nie wyparli się wiary. Wyrok na nich zapadł na dworze królewskim w Munyonyo. W kolei w 1964 roku 22 spośród zamordowanych ogłoszono świętymi. Dziś w miejscu, gdzie ich skazano stoi sanktuarium ku ich czci. Wybudowali je polscy franciszkanie, którzy teraz zajmują się tym sanktuarium.

Franciszkanie

Ojca Wojtka Ulmana, przełożonego franciszkanów w Munyonyo, Ugandyjczycy nazywają Mmale, to znaczy „z klanu ziemniaka”. – Brzmi śmiesznie – przyznaje franciszkanin – ale dla ludzi to ważne, że mamy tutejsze imiona. Ojca Piotra Dąbka określają Mpima, czyli Sztylet, a ojca Marcina Załuskiego nazywają Ssali. Father Mmale (ojciec Mmale) jest z nimi ponad 10 lat. Oprócz kościoła franciszkanie wybudowali dla miejscowych także szkołę, stołówkę, szpital. A teraz powstaje przedszkole. – Nasz klasztor znajduje się dokładnie w miejscu, gdzie wznosił się pałac Mwangi – opowiada ojciec Wojtek. – Miał zaledwie 17 lat, gdy został królem i wydał wyrok na swoich dworzan. Był pod wpływem różnych doradców. Jego prawnuk, książę Frederic, nasz wierny, nieżyjący już parafianin, mówił, że podobno Mwanga żałował potem swej decyzji. Pierwsza parafia w Ugandzie, założona przez ojców białych, znajduje się w Nabulagali. Tu też po raz pierwszy 25 czerwca 1879 roku odprawiono katolicką Mszę św. Obecny proboszcz o. Richard Nnyombi bardzo chciałby, by pierwsi misjonarze (o. Lourdel, brat Amans i biskup Livinhac) zostali ogłoszeni błogosławionymi. To oni chrzcili niektórych z męczenników. W kartonowym pudełku, jak relikwie, przechowuje osobiste rzeczy biskupa Livinhaca: pasek, skarpety, różaniec i list sprzed ponad 120 lat. Dotykamy historii.

Werbiści

Z kolei na zachodzie Ugandy misję prowadzą polscy werbiści. Ze stolicy jedzie się tam prawie 10 godzin większość czasu przez busz. Do tego dochodzi przeprawa przez Nil – – co godzinę prom może przetransportować 12 samochodów. Do Lodonga docieramy więc dopiero wieczorem. – To nasz mały Watykan – śmieje się ojciec Andrzeja Dzida. – Tu mamy szkoły i kilka zgromadzeń zakonnych. Razem z ojciem Wojtkiem Pawłowskim i siostrą Francescą pracujemy wśród uchodźców w obozie Bidibidi. To największy taki obóz w Ugandzie. Mieszka w nim ponad 300 tysięcy ludzi. Ogromny obszar porośnięty buszem ciągnie się aż po horyzont. Miejsce to istnieje trzy lata i wciąż wyrastają tu kolejne chatki i szałasy. – Ludzie uciekają przed wojną właśnie tu, do bezpiecznej Ugandy – mówi ojciec Andrzej. – Z Sudanu Południowego przyjechali też misjonarze. Tam ciągle nas atakowano. Jedna naszych z sióstr została zastrzelona, gdy jechała ambulansem do rodzącej kobiety, aby jej pomóc. Obóz dla uchodźców ma pięć stref. Posługuje w nim czterech księży (dwóch Polaków, Hindus i Indonezyjczyk), siostry natomiast pracują z kobietami i dziećmi. – Mamy tu 30 kaplic – mówi misjonarz. – Prawie 80 procent ludzi w obozie to dzieci i młodzież. Pomagamy im w nauce, choć niestety wielu nie skończy nawet podstawówki. Misjonarze prowadzą też animację misyjną, zwaną „Ready feet”, czyli „gotowe stopy”. – Chodzi o to – tłumaczy siostra Francesca – żeby młodzi byli gotowi pójść za Jezusem. Mamy 145 animatorów, którzy uczą modlitw, odpowiedzi na Mszy św. Każdy ma imienną kartę, która jest potwierdzeniem, że są małymi misjonarzami. W październiku mali misjonarze z Sudanu otrzymają różańce misyjne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.