Zawsze z miłością

Krzysztof Błażyca

|

MGN 10/2019

publikacja 28.11.2019 09:43

Nazywali ją Matką Trędowatych, a miejscowi mówili o niej „Dokta”. Przez 43 lata w Ugandzie prowadziła szpital dla chorych na trąd.

W szpitalu w Bulubie na ścianach wiszą fotografie upamiętniające pracę doktor Wandy W szpitalu w Bulubie na ścianach wiszą fotografie upamiętniające pracę doktor Wandy
reprodukcja Krzysztof Błażyca /foto gość

W szpitalu w Bulubie na płycie pamiątkowej widnieją słowa doktor Wandy Błeńskiej: Okwagala kwe kwewayo ku lwa’balala (Kochać to dawać siebie). Do Buluby jedziemy razem z franciszkańskim misjonarzem, ojcem Wojtkiem „Mmale” Ulmanem. W Ugandzie dzięki franciszkanom powstały nie tylko kościoły, ale i szkoły, przedszkole, a teraz w Matugga otwarto właśnie duży szpital im. Doktor Wandy Błeńskiej. Doktor Wanda przyjechała do Ugandy w latach 50. XX wieku. Niedaleko źródeł Nilu we wsi Buluba razem z małymi siostrami od św. Franciszka założyła i prowadziła szpital, w którym pomagano chorym na trąd. Dziś to wielki ośrodek zdrowia znany w całej Ugandzie, gdzie również ugandyjscy studenci uczą się zawodu lekarza. Centrum nosi oczywiście imię Doktor Wandy Błeńskiej.

Łóżka dla trędowatych

Kapelan ośrodka, ks. Joseph, pokazuje archiwalne zdjęcia, prowadzi w miejsca, gdzie pracowała i mieszkała lekarka. Mijamy nieczynną już dziś, porośniętą trawami stację benzynową, gdzie zwykle tankowała swój motocykl, i stary kościół, gdzie każdy dzień rozpoczynała Mszą św. Odwiedzamy siostry, z którymi pracowała. Idziemy do domu, w którym mieszkała. Pani Rosemary, tutejszy lekarz, właśnie udziela lekcji grupie dziewcząt. Imię doktor Wandy wywołuje uśmiech na jej twarzy. – Byłam jej uczennicą – wspomina. – Urodziłam się tu, w Bulubie. Najpierw z doktor Wandą pracowali moi rodzice, potem ja. Ona kochała ludzi. Często nam powtarzała, że jeśli zdarzy się sytuacja, że szpital będzie pełen chorych i nie będzie łóżek dla trędowatych, to innym pacjentom mamy dać materace, a trędowatych położyć na łóżkach. – Bo trędowaci byli na marginesie, nikt nie chciał ich spotkać, a doktor Wanda uwrażliwiała nas, byśmy traktowali ich godnie, jak wszystkich – dodaje pani Rosemary.

Bez rękawiczek

Co jakiś czas polska lekarka wyruszała na tygodniowe objazdy po okolicy. – Spotykała się z mieszkańcami wiosek, szukała chorych, a kiedy znalazła, zabierała do szpitala w Bulubie i razem z siostrami opiekowała się nimi. Dostawali wszystko, czego potrzebowali: dach nad głową, czyste łóżko, ubranie, jedzenie. I przede wszystkim miłość... – uśmiecha się pani Rosemary. W 1994 roku doktor Wanda skończyła 83 lata i wróciła do Polski, ale swoje serce pozostawiła w Ugandzie. – Powiedziała nam wtedy: „Odjeżdżam, ale wy troszczcie się o moich trędowatych pacjentów. Kochajcie ich” – opowiada lekarka Rosemary. – Po prostu uczyła nas kochać! Znała każdego pacjenta, nigdy nie używała rękawiczek. I – Bogu dzięki – nigdy nie nabawiła się trądu. Zresztą przez wiele lat nikt z naszych lekarzy nie zaraził się trądem. Kochamy ją i pamiętamy o niej w naszych modlitwach – dodaje Ugandyjka.

Babcia Wanda

Nazywano ją babcią Wandą. – Była nam bardzo bliska. Niezwykle wrażliwa i czuła – wspomina Monika Łoboda z Papieskich Dzieł Misyjnych, wieloletnia misjonarka świecka. Zanim wyjechała na misje, w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie słuchała wykładów z medycyny tropikalnej prowadzonych przez doktor Błeńską. – Przygotowywała nas do pracy misyjnej – opowiada pani Monika. – Mówiła o chorobach, jak je leczyć. Pisałam potem do niej listy. Dzięki doktor Wandzie trafiłam w Indiach do ojca Mariana Żelazka, który też pracował z trędowatymi. A potem, gdy już wróciła do Polski, często jej towarzyszyłam. Gdy doktor Wanda miała setne urodziny, po Mszy dziękczynnej razem z innymi misjonarzami świętowaliśmy w Poznaniu. Pani Wanda była przeszczęśliwa. Każdemu tak serdecznie patrzyła w oczy… Zmarła trzy lata później.

Trędowaty w szkole

W 2003 roku do udziału w małogościowych adwentowych Roratach „Misyjny paszport do Betlejem” razem z kilkunastoma misjonarzami zaproszona została również doktor Wanda Błeńska, pracująca jeszcze wtedy w Ugandzie. Opowiadała wówczas tak: „Pojechaliśmy kiedyś w teren i rodzice przyprowadzili chłopca, może miał 7 lat. Siostra podchodzi do rodziców i pyta, czy on chodzi do szkoły. Ale pytanie było retoryczne. Oczywiście, że nie. Jak trędowaty może chodzić do szkoły...? I pyta dalej: – A czy Państwo chcieliby, żeby on przyszedł do Buluby? Bo tam bezpłatnie uczymy. Rodzice uradowali się, a chłopak tylko schylił głowę i nic. Potem jakoś się oswoił. A gdy dojeżdżaliśmy do Buluby, ze łzami w oczach popatrzył na siostrę i powiedział: – Więc ty mnie naprawdę nie zjesz? Nam się płakać chciało...”.

– Myślę, że każdy może pięknie, jak pani Wanda, przeżyć swoje życie. Mieć w sobie taką miłość, kochać mimo wszystko – dodaje na koniec Monika Łoboda. – Owszem, doktor Wanda przyznawała, że czasem było trudno, ale powtarzała: „Patrzyłam zawsze z miłością”.

Czytaj także:

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.