Na Dzikich Polach i jeszcze dalej

Przemysław Barszcz

|

MGN 05/2019

publikacja 13.06.2019 10:04

Wielkie i długie na dziesięć łokci węże, stepy tak rozpalone, że koniom kopyta trzeba było obwijać, i straszny Dniepr pochłaniający rocznie kilkadziesiąt osób – takie wieści mieli jego kronikarze.

Portret Jeremiego Wiśniowieckiego z lwowskiego muzeum Portret Jeremiego Wiśniowieckiego z lwowskiego muzeum
Nac

Henryk Sienkiewicz w swojej Trylogii przedstawił słynnego księcia Jeremiego Wiśniowieckiego jako wielkiego i zwycięskiego wodza. Tymczasem dawne kroniki pokazują też inne jego oblicze: badacz XVII-wiecznego Wschodu, podróżnik, który na legendarnych Dzikich Polach – krainie już dziś nieistniejącej – zagłębił się w stepy tak daleko jak nikt przed nim.

Strażnik granic

W połowie XVII wieku, gdy rozpoczyna się akcja „Ogniem i mieczem”, pierwszej części Trylogii Henryka Sienkiewicza, Polska sięgała dużo głębiej niż obecnie na południe i aż 1500 kilometrów dalej na wschód, aż po Półwysep Krymski, wybrzeża Morza Czarnego i Morza Azowskiego. Trudno w naszej historii o tereny, które przez wieki bardziej obrosłyby w legendy. A Dzikie Pola, nazywane też Zaporożem, położone na lewym brzegu potężnej rzeki Dniepr, na najdalszych, południowo-wschodnich terenach Ukrainy, stały się wręcz krainą mityczną. Znaczna część tych ziem należała do księcia Wiśniowieckiego, który w imieniu króla strzegł naszych granic. Tuż przed buntem Chmielnickiego i wielką wojną z Kozakami i Tatarami, która ogarnęła cały wschód ówczesnej Rzeczypospolitej, książę Jeremi Wiśniowiecki rusza na wyjątkową wyprawę.

Kraniec świata

Mało kto zapuszczał się tak daleko. Były to miejsca i niedostępne, i odległe, i przede wszystkim niebezpieczne – ze strony Tatarów. Dla ówczesnych Europejczyków, dla samych Polaków nawet, południowo-wschodnie granice Polski były krańcem świata. Dalej rozpoczynał się niedostępny i groźny świat Wschodu. Potwierdzali to nieraz żołnierze, uczestnicy wypraw książęcych. Dziki step przerażał, ale i fascynował. Kiedy tylko kończyła się zima i tajały śniegi, niezmierzone przestrzenie aż po horyzont pokrywały się powodzią kwiatów. Pierwsze rozkwitały tulipany, potem sasanki, po nich modraki tatarskie, a między nimi, jak fioletowe wyspy, zakwitały kosaćce. Później czerwienią wybuchały piwonie. Na koniec jeszcze wonna szałwia i srebrzyste trawy ostnice, które falując pod tchnieniem wiatru, sprawiały, że step wyglądał jak morze.

Twierdza i wysoka wieża

Książę Jeremi Wiśniowiecki nie jechał oczywiście przez szerokie stepy sam. Towarzyszył mu liczny orszak i jeszcze liczniejsze wojska. Bo wyprawa była po to przede wszystkim, by zaprowadzić pokój i zapewnić bezpieczeństwo na tych dzikich ziemiach. Orszak jechał od książęcej stolicy, czyli miasta Łubnie, przez stepy aż po rzekę Dniepr. Potem łodziami, zwanymi czajkami i bajdakami, z częścią swojego oddziału książę popłynął w dół rzeki, w stronę Morza Czarnego. Po drodze odwiedził ostatnią, najdalej wysuniętą polską twierdzę Kudak. Twierdzę mocno uzbrojoną i obwarowaną. Codziennie jeńcy tatarscy naprawiali jej mury i sypali coraz wyższe wały. Niedaleko twierdzy stała wysoka wieża, w której dodatkowa załoga żołnierska obserwowała okolicę. A widok z wieży roztaczał się na wiele kilometrów wokół. Skoro tylko dostrzeżono jakichś ludzi, od razu wysyłano zwiadowców, by rozeznać ich zamiary.

Węże i porohy

W wyprawie Jeremiego Wiśniowieckiego udział brał także książęcy kronikarz Bogusław Maszkiewicz. Oprócz wieści o odwiedzanych miejscach i przebiegu wyprawy nie zabrakło też zapisków o wężu grubym „jak ręka człowiecza” i długim „jak kopija” (prawdopodobnie chodziło o połoza kaspijskiego, węża osiągającego do trzech metrów długości). Pisał Maszkiewicz o stepach tak spalonych, że koniom kopyta owijać trzeba było szmatami i skórami, o niebezpiecznych progach skalnych (porohach) przecinających koryto Dniepru i wzburzających wody rzeki. Każdego roku na porohu zwanym Nienasytcem (bo nie mógł nasycić się ofiarami), tonęło podobno nawet kilkadziesiąt osób. Zanim książę Wiśniowiecki wrócił z wyprawy, kazał usypać wielkie kopce z białych kamieni, znaczące najdalsze miejsca, do których dotarł. Później jednak przez ziemie te przetoczyło się tyle wojen i zaszło tyle zmian, że dziś już niewiele śladów przypomina o ich historii, historii Dzikich Pól.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.