Gotowi na stres

Rozmawiał Adam Śliwa

|

MGN 05/2019

publikacja 10.05.2019 12:00

O symulowaniu, stawaniu do walki i uspokajającym głosie kapitana opowiada pilot samolotów rejsowych pan Tomasz Klecha.

Gotowi na stres archiwum tomasza klecha

Mały Gość: W niedawnej katastrofie lotniczej w Etiopii prawdopodobnie zawiódł system, który miał pomagać. Co pomaga pilotom w tak trudnych sytuacjach?

Tomasz Klecha: Każdy pilot co pół roku przechodzi sesję w symulatorze lotów. Takie urządzenie ma identyczną kabinę jak prawdziwy konkretny model samolotu: te same fotele, ekrany, przyrządy. Porusza się ono i wychyla tak samo jak samolot.

Jak wyglądają takie szkolenia?

Siadamy na miejscach pierwszego i drugiego pilota. Z tyłu siedzi instruktor – osoba z ogromnym doświadczeniem i wiedzą. Nagle coś dzieje się z samolotem: awaria silnika, steru, hydrauliki, dekompresja… i trzeba odpowiednio zareagować. A instruktor obserwuje, jak sobie radzimy.

To znaczy, że nie wiadomo, co się wydarzy podczas ćwiczeń?

To zawsze jest zaskoczenie. Te ćwiczenia pomagają też radzić sobie w stresie. Pilot musi być oswojony z nagłymi sytuacjami. Reakcją na stres i zagrożenie jest ucieczka albo gotowość do walki. Pilot musi wybrać to drugie, bo odpowiada za życie. Swoje i pasażerów.

Każda katastrofa czegoś uczy, a jednak samoloty – choć rzadko – wciąż spadają.

Scenariusze pisze życie. Nie wszystko da się przewidzieć. Ważne jest szkolenie, ale i doświadczenie pilota. Sztandarowym przykładem jest przypadek kapitana Chesleya Sullenbergera, który szczęśliwie wylądował na rzece Hudson. Producent samolotu Airbus zalecał wodowanie na klapach ustawionych w pozycji 3. Oznacza to, że klapy są bardziej wychylone i samolot mocniej wytraca prędkość. Kapitan jednak wylądował na klapach w pozycji 2, co okazało się lepsze. Samolot ma wtedy bardziej zadarty nos i lepiej wytraca impet uderzenia o wodę, ale ma też większą prędkość i przez to może dojść do efektu kaczki i odbicia się samolotu. Potrzebny jest więc duży kunszt pilota, aby temu zapobiec. [Klapy znajdują się w tylnej części skrzydła. W razie potrzeby wychylają się, co ma wpływ na prędkość samolotu i pozwala skrócić start albo podejście do lądowania – przyp. red.].

Nie boi się Pan po takiej sytuacji siadać za sterami?

Absolutnie nie. Sytuacja, z której udało się bezpiecznie wyjść, podbudowuje mnie. Skoro sobie poradziłem, następnym razem też dam radę.

Samoloty są coraz bardziej automatyczne. Czy pilot wciąż jest potrzebny?

Rzeczywiście, lądowanie już w pełni obsługuje komputer. Maszyna potrafi wylądować przy zerowej widoczności. Ale start to taka ilość zmiennych, że komputer sobie nie radzi. To pilot musi podjąć decyzję, czy kontynuować, czy przerwać manewr, gdy coś się dzieje. Poza tym pasażerowie też wolą słyszeć głos prawdziwego kapitana niż komunikat z maszyny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.