Człowiek, który uwierzył Bogu

Agnieszka Adamiak-Gurdała

|

MGN 03/2019

publikacja 14.03.2019 09:42

Spotkaliśmy się w jednej z najlepszych kawiarni w mieście. Był punktualny. Ubrany w markową odzież, sportowe buty i czapkę z daszkiem wyglądał na nieco speszonego, choć nie od dziś przecież budzi zainteresowanie mediów. Zaskoczony popularnością, niechętnie mówi o sobie. Bardziej skupiony na swoim projekcie, waży każde słowo. Za oknem, już od kilku dni, padał majowy deszcz. Soczysta zieleń i zapach wiosny były dokładnym zaprzeczeniem słów, które miał w głowie.

Człowiek, który uwierzył Bogu rysunki Monika Juroszek-Koc

Mam wrażenie, że czuje się Pan zaskoczony popularnością. A może to tylko pozory?

Cóż, w dzisiejszych czasach nie potrzeba wiele wysiłku, żeby stać się popularnym. Przynajmniej tak to odbieram. Uśmiech, odpowiednie ujęcie, klik i… już masz setki followersów. Ci, którzy mają poczucie, że ich mocną stroną jest intelekt, nagrywają swoje sesje gier na komputerze. I jedni, i drudzy szukają sławy. To przynosi pieniądz. A mnie pieniądz nie interesuje. Czy czuję się zaskoczony popularnością? I tak, i nie. Mam nadzieje, że moja popularność przyniesie innym opamiętanie i oddali przepowiednię.

Jaką przepowiednię?

Świat jest na krawędzi, proszę pani. Zło czai się wszędzie: w naszych domach, na ulicy. Manipulujemy drugim człowiekiem, nie szanujemy istoty ukształtowanej na obraz i podobieństwo Boga. Ludzie zatracili swoje serca, w większości nie są zdolni do miłości. To smutne, ale prawdziwe. Pan ześle na Ziemię potop, a ja mam budować arkę, by uratować tych, co uwierzą Bogu. Ot, cała przepowiednia.

Naprawdę wierzy Pan w to, co mówi? Skąd ta pewność?

Rozmawiałem z Bogiem.

Z kim Pan rozmawiał?

Z Bogiem.

Jak to możliwe?!

Spotkałem Go w Niebie. Konkretnie rzecz ujmując: dziesięć tysięcy metrów nad ziemią. Leciałem w jedną z wielu podróży służbowych. Myślami byłem bardzo daleko. Plany biznesowe mojej firmy sięgały Azji. Miałem podpisać kontrakt życia, który wprowadziłby mnie do światowej czołówki firm. Byłem człowiekiem pewnym siebie, królem życia. I... wtedy nastąpiła katastrofa. Zaczęło się niewinnie. Turbulencje, które w pierwszej chwili nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Niejeden taki lot już przeżyłem. Niektórzy wokół byli lekko spanikowani. Ja, z opaską relaksacyjną na oczach, słuchałem muzyki. Po chwili jednak samolot zaczął tracić wysokość. Piloci próbowali wyrównać lot, ale nie udawało im się odzyskać panowania nad maszyną. Kiedy wyłączyły się silniki, poczułem paraliżujący strach. Nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Dlaczego ten lot? Dlaczego ja? Kiedy słyszymy o różnych wypadkach, nie dopuszczamy myśli, że kiedyś może nadejść dzień, w którym nieszczęście spotka nas. Potem wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Wypadły maski tlenowe, pospadały walizki podręczne. Ludzie krzyczeli. Zacząłem się modlić. Pierwszy raz od wielu lat. I wtedy usłyszałem Jego głos: Jeśli wzywasz Mojego Imienia, wiedz, że Jestem przy tobie, Noe. Nie musisz się bać. Mam wobec Ciebie wielki plan: zbudujesz arkę. Kiedy będziesz gotowy, ześlę na Ziemię potop. To, co znajdzie schronienie u Ciebie, ocaleje.

Jak zakończył się ten lot?

Lądowaliśmy awaryjnie u wybrzeży Tajlandii. Oprócz mnie i dwójki małych dzieci zginęli wszyscy – 278 pasażerów.

Bóg jest bardzo okrutny…

Bóg nie miał z tym nic wspólnego. Okazało się, że awaria silników była efektem ludzkiego błędu. Kiedy samolot wpada w tak silne turbulencje, musi być w 100% sprawny. Niestety, nie był i to doprowadziło do katastrofy.

Skąd pewność, że słyszał Pan wtedy głos Boga? W tak dużej dawce stresu wiele rzeczy może się zwyczajnie wydawać…

A Pani nie miałaby tej pewności? Przecież przeżyłem, zdołałem uratować dwoje dzieci. Nie potrzebowałem więcej dowodów.

Jak zareagowała rodzina na tę historię?

Byli ogromnie wdzięczni losowi, że przeżyłem.

Losowi? Czyli nie Bogu?

Nie byliśmy wierzącymi ludźmi.

Powiedział im Pan, że rozmawiał z Bogiem?

Oczywiście, nie miałem powodu, aby to ukrywać.

I…?

Na początku byli przekonani, że to szok powypadkowy. Kiedy wróciłem do domu, musiałem odpocząć. Wziąłem urlop. Pierwszy od wielu, wielu lat. Chciałem ułożyć sobie wszystko w głowie. Dotąd moje życie kręciło się wokół pracy. Jestem ojcem trójki dzieci i wtedy dotarło do mnie, że w ogóle ich nie znałem. Miałem rodzinę, z którą nic mnie nie łączyło. Żona przyzwyczaiła się, że wciąż mnie nie ma, przestała walczyć o nasze małżeństwo. Mieszkała w naszej rezydencji nad morzem. Ja spędzałem czas w stolicy. Synowie studiowali na najlepszych, najbardziej prestiżowych uniwersytetach na świecie. Byli niezależni, zbuntowani... Zdałem sobie sprawę z tego, że moje życie to zgliszcza. Nic nie warte, puste, nadmuchane balony, które w każdej chwili mogą pęknąć.

Co było dalej?

Zrozumiałem, że zadanie, które postawił przede mną Bóg, nie będzie proste. Nie dlatego, że nie miałem pieniędzy czy doświadczenia. Wręcz przeciwnie – projektami, planowaniem zajmuję się zawodowo od kilkudziesięciu lat. Większym wyzwaniem było zaangażowanie w to mojej rodziny. Musieli uwierzyć, że to, co mówię, jest prawdą.

Jak to się Panu udało?

Nie było łatwo. Z początku myśleli, że postradałem zmysły. Zacząłem wyprzedawać moje firmy, pozbywałem się majątku, który gromadziłem latami. Kiedy na ogromnym terenie rozpocząłem budowę, przyjechali synowie. Nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli – gigantyczne ilości drewna zalegały na kilku hektarach ziemi.

Co im Pan powiedział?

Powiedziałem, że ich kocham. Po raz pierwszy świadomie, od kilkudziesięciu lat. A potem poprosiłem o pomoc. Dużo mnie to kosztowało, ponieważ ja NIGDY i NIKOGO nie prosiłem o pomoc. Wiedzieli o tym dobrze. Najstarszy syn odjechał. Po jakimś czasie wrócił z narzeczoną. Od tego momentu jesteśmy razem.

A co z żoną?

Na nią mogłem liczyć od samego początku. Jest dla mnie ogromnym wsparciem. Nigdy nie wątpiła w moje słowa.

Od jakiegoś czasu w pobliżu Pana inwestycji protestują ekolodzy. Oskarżają Pana, że źle traktujecie zwierzęta.

Zwierzęta same do nas przyszły. I wciąż przychodzą. Nie robimy im krzywdy. Zresztą nie mam nic do ukrycia – od kilku tygodni wokół budowy zainstalowało się kilkadziesiąt stacji telewizyjnych z całego świata. Jesteśmy pod ciągłą obserwacją.

Czy potem usłyszał Pan jeszcze kiedyś głos Boga?

Nie. Zaufałem Mu bezgranicznie i robię swoje. Wierzę, że prowadzi mnie każdego dnia.

Dlaczego zdecydował się Pan na ten wywiad? Do tej pory unikał Pan kontaktu z mediami…

Bo zakończyłem pracę nad arką. Jestem gotowy. Wierzę, że Bóg ma wobec nas, ludzi, wielki plan. Chciałbym, by każdy, kto trafi na tę rozmowę w sieci, miał szansę zastanowić się, pomyśleć nad swoim życiem. I kiedy przyjdzie śmierć, stanąć przed Bogiem z sercem czystym i pełnym miłości.

Czy naprawdę wierzy Pan w to, że spełni się przepowiednia, o której Pan mówi?

Pozwoli Pani, że to ja zadam pytanie: nie dziwi Panią, że od tygodnia w każdym miejscu na Ziemi pada deszcz?... Świetlica Małych Dzieci w Łodzi maledzieci.salezjanie.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.