Jak zdobyć Mount Everest

Rozmawiał Piotr Sacha

publikacja 14.02.2019 14:36

O przykazaniu miłości, czyli wspinaczce na najwyższą górę świata, opowiada paulin o. Michał Legan.

Jak zdobyć Mount Everest canstockphoto

„Mały Gość”: Porozmawiajmy o przykazaniu miłości… O przykazaniu czy przykazaniach miłości?

Ojciec Michał Legan: Pan Jezus mówi o miłości względem Boga, bliźniego i siebie samego. Ale te miłości wynikają z siebie nawzajem. Nie mogę kochać Boga, jeśli nie kocham bliźniego. Nie pokocham bliźniego, jeśli nie kocham siebie samego. I wreszcie – nie pokocham siebie, gdy nie kocham Boga.

Koło się zamyka… Czyli mówimy o jednym przykazaniu…

Tak. Ale zwróćmy jeszcze uwagę na polską gramatykę. „BĘDZIESZ miłował”. To brzmi jak obietnica!

Nie rozkaz?

Pan Bóg obiecuje, że nawet to, co wydaje się nieosiągalne, w przyszłości będzie możliwe. Bo prawdziwa miłość jest bardzo trudna. Wszyscy jesteśmy zranieni grzechem pierworodnym i ciągle myli nam się dobro ze złem, miłość z emocjami… Gdyby ktoś kazał mi dziś wejść na Mount Everest, żądałby rzeczy niemożliwych. Podobnie jest z miłością. Kochać w sposób wierny, czuły, pełen pasji i ofiarności… To może przekraczać moje możliwości. Wszystko zmienia się, gdy zobaczę, że Bóg pierwszy tak mnie pokochał. Tylko ludzie kochani sami mogą kochać. To Pan Bóg sam wnosi mnie na najwyższą górę świata.

Jeśli nie Mount Everest, to może w zasięgu moich możliwości byłby Giewont albo chociaż Barania Góra?

Dla zwykłej osoby Mount Everest będzie nieosiągalny, ale nie dla doświadczonego himalaisty. Dla kogoś Giewont to zbyt duże wyzwanie, a ktoś inny wchodzi na niego kilka razy w roku. W miłości porównywanie się z innymi nie ma sensu. Bo miłość jest skrojona na wymiar każdego człowieka z osobna. Przypomina mi się obrazek z paraolimpiady. Niepełnosprawny biegacz startuje na sto metrów. Osiąga rekord życiowy. Zdobywa złoty medal. I to będzie większe osiągnięcie od złota Usaina Bolta, który ma całą kolekcję rekordów i medali.

Czym jest miłość?

Nasz nieżyjący współbrat ojciec Stefan Rożej miał wspaniałą definicję miłości. „Miłość to obecność” – mówił. Nie da się kochać na odległość. Trzeba być blisko – fizycznie i duchowo. Poza tym miłość wymaga nieustannego wybaczania. Przebaczenie jest osią miłości. Wiedzą o tym rodzice. Zadania mamy i taty w skrócie są takie: rodzić, karmić i wybaczać. (śmiech)

Dziecko ma całkiem inne zadania.

Małe dziecko w miłości jest jeszcze niedojrzałe. Zachowuje się egoistycznie. Masz mi dać to, czego potrzebuję. A jeśli nie dasz, będę tak długo płakał, aż mi dasz... (śmiech) Później dojrzewa do bycia człowiekiem. Będzie kimś, kto potrafi kochać i pragnie szczęścia drugiej osoby. Wzorem jest Pan Jezus, który oddał za nas swoje życie.

Wierzymy, że Jezus mieszka w drugim człowieku. Jeśli kocham bliźniego, to tak jakbym kochał samego Boga?

Właśnie tak. I odwrotnie, jeżeli decyduję, że nie kocham tego kogoś obok mnie, to decyduję, że nie kocham Chrystusa.

Mocne. A jeśli kogoś nie lubię… Czy mogę kogoś takiego kochać?

Oczywiście! Pan Bóg nie mówi, że musimy każdego lubić. Nie odpowiadamy za emocje. Jeżeli kogoś nie lubię… to nie lubię i już. Ale Bóg oczekuje, że będę tę osobę kochał, czyli pragnął jej dobra. Jest wyraźna różnica między emocjami, czyli tym, co czuję, a wyborami, czyli tym, jak się zachowuję. Miłość to kwestia mojego wyboru. A za wybory jestem odpowiedzialny.

Ktoś może powiedzieć, że to zmuszanie, by robić coś wbrew sobie.

Jeśli nie chcę mieć nadwagi, to nie jem pączków, mimo że je lubię, czyli wbrew sobie. Jeśli chcę pochwalić się zdjęciami ze szczytu Mount Everestu, to muszę odpowiednio przygotować się do wyprawy. Biegam codziennie, o piątej rano… Ćwiczę. Wbrew sobie. Na Mszę św. też mogę pójść wbrew sobie. Gdy wszystko we mnie mówi: „Nie idź, przecież pada, jest taki upał, będzie dobry program w telewizji, możesz pograć na komputerze…”. Jeśli nie wstanę rano, by biegać, nigdy nie wejdę na Mount Everest. Jeśli nie pójdę na Mszę, nie będę miał relacji z Panem Bogiem. Jeśli nie będę kochać drugiego człowieka – nawet jeśli to mój wróg – to w przyszłości nie będę umiał kochać swojej żony, swoich dzieci, bliskich.

Mówi Ojciec, że miłość to wybór, decyzja. To trochę mało romantyczne…

Bo prawdziwa miłość nie ma zbyt wiele wspólnego z romantyzmem. Gdy sięgniemy do odpowiedniego podręcznika, dowiemy się, że uczucia romantyczne to procesy chemiczne, które zachodzą w mózgu. Trwają od kilku dni do kilku tygodni. Emocjom nigdy nie wolno do końca zaufać. Co innego czuję przed śniadaniem, a co innego po nim. Mam inne emocje, kiedy prześpię całą noc, a inne, gdy jestem niewyspany.

A miłość zawsze jest taka sama?

Tak. To wybór, że chcę dobra drugiego człowieka.

A taka miłość… bez chemii może przynieść szczęście?

Kiedy odkryję, że ten ktoś obok mnie jest szczęśliwy, wtedy sam doświadczę szczęścia.

Pana Boga mam miłować całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. Co to dokładnie dla mnie znaczy?

Staraj się kochać całym sobą – emocjami, uczuciami, duchem, ciałem, rozumem… Tak kochał Jezus.

Siebie też kochał?

Bardzo kochał. To widać na przykład podczas modlitwy w Ogrójcu. Mówi: „Ojcze, jeśli chcesz, oddal ode Mnie ten kielich”. Pan Jezus czuje strach, nie chce cierpieć. Ale mówi również: „Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”.

Jak nie pomylić miłości do siebie z samolubstwem, z egoizmem?

Miłość do siebie jest bardzo wymagająca. Ona nie pobłaża. Jeśli naprawdę kocham siebie, to wiele od siebie wymagam. To trochę jak z miłością ojcowską. Mądremu tacie zależy, by jego dziecko się rozwijało, dużo się uczyło, pracowało nad swoim charakterem. Nie można skupiać się na czubku swojego nosa. Choć, co ciekawe, naukowcy zajmujący się ludzkim mózgiem twierdzą, że człowiek przez całe życie widzi czubek swojego nosa. Po prostu mamy taki zakres widzenia. Jednak mózg trochę nas oszukuje… Jakby ten obraz nosa nam wyłączał. Kiedy widzę tylko własny nos, wtedy cała reszta staje się rozmytym tłem. Kiedy podniosę wzrok, wtedy widzę ostro innych ludzi wokół mnie.

Strasznie zagmatwana sprawa z tą miłością.

Przeciwnie. W gruncie rzeczy bardzo prosta. Polega na tym, że zauważam, że nie potrafię kochać. Dlatego potrzebuję kogoś, kto mnie tego nauczy. Gdy doświadczam Bożej miłości, wszystko się zmienia. Przekonuję się, że jestem ważny, dobry, piękny, potrzebny… Otrzymuję prawdziwe serce w miejsce serca z kamienia.

I mogę wreszcie wyruszyć na wielką górę?

Tak. (śmiech) Wstaję o czwartej rano, zakładam buty do wspinaczki i wyruszam ze schroniska.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.