Trzy części, jedna Polska

Adam Śliwa

publikacja 14.02.2019 14:47

Żołnierze wracali do domów z orderami, politycy zachodzili w głowę, jak zatrzymać inflację i ratować gospodarkę, kolejarze myśleli, jak połączyć kraj jednym systemem torów. Dzieci pierwszy raz pędziły do polskiej szkoły.

Jarmark na Polesiu  na rzece Pinie Jarmark na Polesiu na rzece Pinie
NAC

Po 123 latach zaborów i kilku latach walk o granicę Polska była gotowa, by zacząć żyć. Problemów było jednak sporo, a połączenie trzech części dawnych imperiów w jeden sprawny organizm państwowy wydawało się ponad siły. Jednak radość, jaka towarzyszyła odradzaniu się Polski, nie zniknęła. Wielu ludzi z takim samym oddaniem jak do obrony państwa rzuciło się do pracy dla kochanego kraju. Chcieli Polski pięknej i dumnej. Wsiadamy do pierwszego polskiego samochodu CWS i ruszamy w podróż do ojczyzny sprzed 100 lat.

Radiową nad morze

Ruszamy z Warszawy. Stolica zwana jest Paryżem Północy. Choć miasto pięknieje coraz bardziej, to jednak chyba trochę nad wyraz to określenie. Kolorowe sklepy, szerokie ulice, środkiem jezdni jadą, dzwoniąc, czerwone tramwaje. Za oknem widać nowoczesny supermarket – Dom Towarowy braci Jabłkowskich. Jedziemy szosą na północ. W oddali rząd ogromnych masztów. To jedna z najnowocześniejszych w Europie Transatlantycka Centrala Radiotelegraficzna. Można się połączyć nawet z USA. Dziś zostały z niej betonowe fundamenty i nazwa ulicy: Radiowa. Niemcy wysadzili wszystko pod koniec wojny. Mkniemy dalej. Mijamy nieliczne samochody i sporo konnych furmanek. Przed Gdańskiem: stop! Granica! A na granicy trzeba pokazać dokumenty. To portowe miasto otrzymało status Wolnego Miasta. Polska ma tu m.in. swoją pocztę, koleje i prawa celne. Nad morzem pełno dźwigów i robotników. Jak grzyby po deszczu wyrastają tu nowoczesne kamienice. Powstają port i miasto Gdynia – duma polskiej gospodarki. Tu dotrze węgiel ze Śląska i popłynie w świat. Tu też powstanie port morski. Niektórzy na pięknych transatlantykach wypłyną stąd, by zwiedzać świat albo szukać szczęścia na emigracji. Z daleka widać Hel i szare okręty Marynarki Wojennej, a w Pucku wodnosamoloty. Na czele naszej małej floty stoi Józef Unrug. Wąskim korytarzem pomorskiej ziemi wracamy na południe, do Wielkopolski.

Nowoczesny Poznań i niezależny Śląsk

Poznań, piękne nowoczesne miasto, leży w granicach naszego kraju dzięki zwycięskiemu powstaniu. Przed koszarami 15 Pułku Ułanów na warcie stoi żołnierz z szablą i czerwonym otokiem na czapce. Samochód podskakuje na brukowanej ulicy. Z tyłu mamy dodatkowy kanister z benzyną. To konieczne, bo samochodów jest w naszym kraju niewiele i trudno znaleźć stacje z paliwem. Jeszcze trudniej jest na kresach. Polska jest bardzo zróżnicowana: Polska A na zachodzie i „gorsza” część Polski (B) – na wschodzie to spory problem dla rządzących. Najbardziej na wsi widać, pod jakim zaborem znajdowała się każda część. Pędzimy dalej. Na południe, na Górny Śląsk. Województwo śląskie jako jedyne ma autonomię, jest niezależne od władz centralnych. Ślązacy mają swój Sejm, skarb i policję. W Łagiewnikach niedaleko Bytomia widać przejście graniczne, a dalej już kominy i kamienice niemieckiego kiedyś miasta. Skręcamy w kierunku Katowic. Przy szosie powstają schrony bojowe, by strzec granicy. W Katowicach krótki postój. Główną ulicą maszerują właśnie żołnierze 73 Pułku Piechoty. Wracają z ćwiczeń. Armia ma w II RP ogromny prestiż i jest kochana przez społeczeństwo. Wielu poborowych, zwłaszcza ze wsi, dopiero w wojsku uczy się czytać i pisać. Ze Śląska przez Kraków jedziemy do Zakopanego.

Aż po Kresy

Zostawiamy samochód w królewskim Krakowie i luxtorpedą – motorowym pociągiem – z prędkością ponad 100 km na godzinę ruszamy do Zakopanego. Po nieco więcej niż dwóch godzinach jesteśmy w Tatrach. Zimą przyjeżdżają tu narciarze i na drewnianych nartach szusują po zboczach Gubałówki albo kolejką linową jadą na Kasprowy, by zdobywać wyższe partie gór. Podróż pociągiem jest bardzo wygodna. Po powrocie do Krakowa jedziemy więc dalej, do Lwowa, perły polskich Kresów. W dzielnicy żydowskiej, jak zawsze, gwarno. Studenci biegną na uniwersytet Jana Kazimierza, a przekupki zachęcają do zakupów. Koniecznie odwiedzamy cmentarz Łyczakowski. Wśród setek znanych pochowanych tu osób wyróżnia się ogromna kwatera Orląt Lwowskich, młodych obrońców tego pięknego miasta. Następnie ruszamy na Wołyń i Polesie. Tam już tylko powozem konnym, bo drogi fatalne. Po deszczu zmieniają się one w prawdziwe potoki. Nie ryzykujemy dalekiej podróży, choć jadąc dalej na południe, ku granicy, dotarlibyśmy do dwóch kurortów: Zaleszczyk, z klimatem iście południowym, gdzie rosną winogrona i morele, i Worochty, z popularnym centrum sportów narciarskich. My jedziemy na północ.

Przez bagna Polesia do Ostrej Bramy

Prawie jedna trzecia ludności Polski to mniejszości narodowe. Na Ukrainie mijamy wsie ukraińskie, białoruskie, huculskie. Każda z nich ma swój strój, język, kulturę, zwyczaje. Przez bagna Polesia można przejechać tylko wozem lub drewnianymi promami. W oddali widać polskich marynarzy na rzecznych okrętach. Jezior jest tu tyle i są tak rozległe, że nazywa się je morzem pińskim. Granicy strzeże Flotylla Pińska. Powoli drogi stają się coraz lepsze – to znak, że docieramy do Wilna. Centrum miasta kusi kawiarniami i restauracjami, ale pierwsze kroki kierujemy ku Ostrej Bramie, by przy cudownym obrazie dziękować za niepodległość. W Wilnie płacimy polskim złotym. Dawniej walutą była tu marka polska, ale dzięki reformie premiera Grabskiego udało się zatrzymać inflację i wprowadzić nową walutę. Na ulicach widać oficerów z różowymi otokami na rogatywkach – to 13 Pułk Ułanów. W nim służą też polscy Tatarzy, którzy osiedlili się tu jeszcze za przedrozbiorowej Rzeczpospolitej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.