Patron wszystkich dróg

Gabriela Szulik

|

MGN 09/2018

publikacja 22.11.2018 10:30

Bez GPS-u i telefonu, bez karty kredytowej i znajomości języków. Bez potwierdzonego noclegu w schronisku czy w hostelu. Z Wiednia do Rzymu przeszedł ponad tysiąc kilometrów.

Kopia jednego z pierwszych portretów świętego Stanisława Kostki Kopia jednego z pierwszych portretów świętego Stanisława Kostki
Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Przedstawia się go najczęściej w taki sposób, jakby z aureolą na głowie przyszedł na świat. Może dlatego, że żył 500 lat temu, że to tak odległa historia…

Tymczasem on – jeśli wczytać się w jego życie – jest jakoś podobny do nastolatków z XXI wieku. Też miał wielkie marzenia i pasje. Tak jak wielu miał kochających rodziców, którzy chcieli mieć dobrego i dobrze wykształconego syna. Był chłopakiem, który umiał być sobą, nie ulegał modom. Niezwykle odważny. Wierny temu, czego nauczył się w domu. Nie bał się ryzykować, iść w nieznane za głosem, który słyszał w duszy. Nie chciał żyć byle jak.

Święty Stanisław Kostka, patron uczniów, dzieci, młodzieży, Polski. W sierpniu 2018 r. minęło 450 lat od jego śmierci. 18 września jest wspominany w polskim Kościele.

Dworek wśród drzew

Mieszkali w Rostkowie, niewielkiej wsi niedaleko Przasnysza na Mazowszu. Tam, na wzgórzu wśród drzew, stał szlachecki dworek Kostków herbu Dąbrowa. Dzisiaj w tym miejscu jest kościół parafialny. Tradycja mówi, że lipa rosnąca przy kościele pochodzi od prastarego drzewa, pod którym siadał Staś. Lubił podobno tę lipę i pobliski staw, i łąkę. Tata, Jan Kostka, kasztelan zakroczymski, człowiek porywczy i wybuchowy, chciał swoim czterem synom przekazać ducha rycerskiego, marzył o karierze dla nich.

O tym, że kiedyś sami będą dbali o rodzinny majątek. Dlatego zdenerwował się bardzo, kiedy usłyszał, że Staś chce wstąpić do jezuitów. Żeby chociaż chciał robić karierę jako duchowny, ale zwykły, skromny zakonnik?... Ojciec nie potrafił się z tym pogodzić. Nawet do kardynała Hozjusza pisał w tej sprawie. Rodzina Kostków, szczególnie mama Małgorzata, była bardzo religijna. „Rodzice wychowali nas po katolicku (…). Zaprawiano nas do modlitwy i uczciwości. Wszyscy nas upominali i brali udział w naszym wychowaniu” – zapisał Paweł, starszy brat Stanisława. Jednak nie w klasztorze ojciec wyobrażał sobie przyszłość swojego młodszego syna.

Szkoła w Wiedniu

Stanisław miał czternaście lat, gdy razem z bratem Pawłem wyjechał do Wiednia. Ojciec wciąż śnił sen o wielkości synów. Rozumiał, że chłopcy potrzebują solidnego wykształcenia, tym bardziej jeśli mieliby kiedyś służyć na królewskim dworze. Dotąd nauczyciele przychodzili z lekcjami do ich domu. Chłopcy znali już trochę łacinę i grekę, ale przyszedł czas na kolejny etap. Najlepiej naukę za granicą, co w XVI wieku nie było rzadkością wśród szlacheckiej młodzieży.

Dla Stasia i Pawła wybrano dobrą szkołę u austriackich jezuitów. Kolegium jezuickie znane było nie tylko z dobrego poziomu nauczania, ale i z dyscypliny, która kształtowała młode charaktery i wyrabiała silną wolę. Młodzież kończąca kolegium była więc dobrze wykształcona i przygotowana do życia w świecie. Młodzi szlachcice z Mazowsza do Wiednia pojechali razem z Janem Bilińskim, ich nauczycielem, i dwoma służącymi. Dość szybko zauważono Stanisława. Chłopiec wyróżniał się wśród kolegów. Był pracowity, nie marnował czasu, wiedział, że zdolności nie wystarczą, że samo nic nie przyjdzie. Paweł był inny.

Kłótnie z bratem

Nauka i mieszkanie z dala od domu rodzinnego ujawniły różne charaktery nastoletnich Kostków. Paweł, tylko o rok starszy od Stasia, nie bardzo rozumiał, dlaczego ma z czegoś rezygnować, nie podobała mu się dyscyplina szkolna. Szkoda mu było wiedeńskiego czasu na naukę. Wolał spotkania z kolegami, lubił się elegancko, modnie ubrać. Chciał się podobać, imponować w grupie, co zresztą nie jest specjalnie dziwne.

Stanisław był inny. Zawsze obowiązkowy, solidny, przygotowany. Miał swoje zainteresowania, lubił czytać, często uczestniczył we Mszy św. – to wszystko drażniło Pawła. Z tego powodu – jak to bracia – czasem się kłócili. Pawła denerwował silny charakter Stanisława. Widział, że on nie przejmuje się tym, że nie należy do jakiejś grupy, że jest stanowczy, niezależny, że nie chce się nikomu przypodobać, że ma swój cel i swoje przekonania. „Potrafiłem być przykry dla młodszego brata” – przyznał Paweł po latach. Nie przypuszczał pewnie, że Staś, którego zaczęto w kolegium nazywać „jezuitą”, naprawdę myśli o wstąpieniu do Towarzystwa Jezusowego, czyli do jezuitów.

Dziwna choroba

Zimą zachorował. Początkowo wydawało się, że to zwykłe przeziębienie, ale choroba nie ustępowała. Z każdym dniem było gorzej. Wezwani lekarze nie mieli dobrych wiadomości. Mówili nawet, że sytuacja jest beznadziejna. Stanisław poprosił Pawła, by wezwał księdza. Chciał się wyspowiadać i przyjąć Komunię, jednak brat zwlekał. Nie wierzył, że Staś może umrzeć. Tym bardziej że wtedy wezwanie księdza do ciężko chorego równało się przygotowaniu do śmierci.

Tymczasem, ku zdumieniu wszystkich, chłopiec wyzdrowiał. Opowiadał potem, że to dzięki Matce Bożej, którą w chorobie prosił o pomoc. Twierdził, że Maryja przyszła do niego i położyła mu na rękach Dzieciątko. Od tej chwili chłopiec wracał do zdrowia. I był pewien tego, o czym myślał, nad czym zastanawiał się od kilku miesięcy: powinien wstąpić do jezuitów. Decyzja była niezwykle trudna. Jak pogodzić miłość do Boga i do rodziców? Stanisław wiedział, że tata będzie absolutnie przeciwny, że zawiedzie jego marzenia o przyszłości synów. A jeśli ojciec, który miał swój pomysł na życie Stasia, nie da zgody, jezuici go nie przyjmą.

Decyzja zapadła

Mimo tylu przeciwności Stanisław nie zrezygnował. W głowie i w sercu wciąż miał spotkanie z Matką Najświętszą i pewność, która wtedy w nim powstała – służyć Bogu jako jezuita. Pozostać wiernym powołaniu, nawet za cenę zerwania więzi z rodziną. Decyzja bardzo trudna, nawet dramatyczna, ale podjęta przed Panem Bogiem, po wielogodzinnych modlitwach, po przeczytaniu mnóstwa książek. Dlatego nie ustąpił nawet wtedy, gdy jezuici odmówili przyjęcia go do klasztoru.

Pomocy i wsparcia gotów był szukać u samego generała jezuitów w Rzymie. Na najbliższych, tym bardziej na brata, nie miał co liczyć. Napisał krótki list, w którym tłumaczył, że ma powołanie i wstępuje do zakonu, i prosił Pawła, by pożegnał rodziców. Rano, 10 sierpnia 1567 r., przebrany za biedaka, żeby nie zwracać na siebie uwagi, z kosturem w ręku wyruszył w drogę. Kiedy wieczorem Paweł dowiedział się o ucieczce młodszego brata, razem z panem Bilińskim zorganizował pościg i nawet dogonił Stanisława, ale… nie rozpoznał go.

List taty

Po dwóch miesiącach wyczerpany wędrówką Staś dotarł wreszcie do Rzymu. Podobno trzy dni kazano mu wypoczywać. Chłopiec sam pokonał ponad tysiąc kilometrów. Dla generała jezuitów miał listy przełożonych wystawiające mu dobrą opinię. „Spodziewam się po nim wielkich rzeczy” – napisał jeden z nich. Pod koniec października przyjęto Stanisława Kostkę do Towarzystwa Jezusowego.

Chłopiec zamieszkał przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale, jednym z siedmiu wzgórz w centrum Rzymu. Był szczęśliwy. Spełniło się jego pragnienie. Wśród kolegów był lubiany. Dał się poznać jako chłopiec bardzo otwarty, pełen radości. Tu miał wielu przyjaciół. Z niektórymi snuł nawet marzenia o misjach… Pewnego dnia klasztorne życie zakłócił list z domu. Tata w ostrych słowach pisał, że Stanisław zniesławił rodzinę, że jeśli się nie opamięta i nie wróci, sam go odnajdzie. „Ze łzami w oczach czytał Kostka list ojca. Potem poszedł do przełożonych i po rozmowie napisał list do rodziców z zachowaniem szacunku, że Bóg obdarzył go łaską powołania, dlatego wolałby śmierć niż złamanie obietnicy danej Bogu” – wspominał jeden z kolegów.

W ciemno za Światłem

Niecały rok później, na początku sierpnia, Stanisław źle się poczuł. Niewielka gorączka nie wskazywała niczego poważnego. Tymczasem on miał przeczucie, że nagła choroba skończy się śmiercią. Powiedział nawet, że za kilka dni umrze. Gdy 14 sierpnia jego stan bardzo się pogorszył, chłopiec poprosił o spowiedź i sakrament chorych. W ręce trzymał obrazek Matki Bożej, polecając się Jej opiece. Zmarł w nocy 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej. Chorował zaledwie pięć dni. „Przecież Staś był zdrowy, dobrze zbudowany. A choroba nie była tak silna, by mogła zniszczyć tak szybko organizm” – zapisał jeden z przyjaciół Stasia.

W klasztorze zapadła cisza. Wszyscy – i lekarze, i zakonnicy byli przekonani, że Bóg chciał mieć go już u siebie. Co ciekawe, po jego śmierci przy trumnie modlili się nie tylko zakonnicy. Na Kwirynał przychodzili również mieszkańcy Rzymu, pewni wyjątkowości chłopca z dalekiej Polski. Kiedy kościół św. Andrzeja na Kwirynale, gdzie pochowany jest święty, odwiedził Jan Paweł II, nazwał Stanisława Kostkę patronem trudnych dróg. A może to jednak patron wszystkich dróg, którymi chodzą młodzi, którzy chcą znaleźć swoje miejsce w życiu, którzy chcą spełniać swoje pragnienia? Święty Stanisław Kostka, idąc za głosem, który słyszał w duszy, nie miał dokładnie zaplanowanej drogi, sprawdzonego i potwierdzonego noclegu czy innego zabezpieczenia na tak zwany wszelki wypadek. Szedł w ciemno za Światłem, za Głosem. Nie wiedział, jak będzie. Ryzykował. Ufał tylko Bogu.

Korzystałam z książki ks. Janusza Cegłowskiego „Święty Stanisław Kostka wczoraj i dziś”, Płock 2007

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.