Udana wycieczka

publikacja 28.08.2018 17:00

Zostawiamy samochód w pobliżu rzeki i ruszamy drogą wśród lasów. Do pierwszego starcia doszło jeszcze przed zakrętem, bo znalazłem świetny drąg, chwyciłem go radośnie w zęby, a tu już Koka podgryza go z drugiej strony. No i biegniemy w bardzo niewygodnej pozycji, szarpiąc patyk, próbując go zawłaszczyć. A dzieci w śmiech. Kuba dopinguje Kokę, a Lola mnie. No tak, dochodzi do starcia, lekko się popychają, a po chwili już mniej lekko. Młodsze kuzynki kompletnie nie zwracają na nich uwagi, bo ładują do wiaderka żołędzie, których tu niemało. Dziadek rzuca nam szyszkę, więc zostawiamy drąg, by ją złapać. Jestem, niestety, drugi...

Udana wycieczka

Wtorek, 28 sierpnia, 2018 r.

Hau, Przyjaciele!

Moja rodzina wróciła z Chorwacji, cokolwiek to słowo znaczy. Śmieszna sprawa, bo najpierw jest mnóstwo pracy związanej z pakowaniem, a po powrocie chyba jeszcze więcej związanej z rozpakowaniem. Pralka kręci bębnem nieustannie, dźwięki wirowania wkręcają się w moje długie uszy. Ale dzisiaj dziadek urządził wycieczkę do Magdalenki, czyli kaplicy w lasach rudzkich, cudem ocalałej z wielkiego pożaru sprzed lat. Zostawiamy samochód w pobliżu rzeki i ruszamy drogą wśród lasów. Do pierwszego starcia doszło jeszcze przed zakrętem, bo znalazłem świetny drąg, chwyciłem go radośnie w zęby, a tu już Koka podgryza go z drugiej strony. No i biegniemy w bardzo niewygodnej pozycji, szarpiąc patyk, próbując go zawłaszczyć. A dzieci w śmiech. Kuba dopinguje Kokę, a Lola mnie. No tak, dochodzi do starcia, lekko się popychają, a po chwili już mniej lekko. Młodsze kuzynki kompletnie nie zwracają na nich uwagi, bo ładują do wiaderka żołędzie, których tu niemało. Dziadek rzuca nam szyszkę, więc zostawiamy drąg, by ją złapać. Jestem, niestety, drugi, Koka warczy, ale już lecą kolejne szyszki. Dzieci pomagają dziadkowi, rzucają z zapałem i naprawdę daleko, a my nie możemy walczyć, bo niby o co, jak trzeba każdą szyszkę chociaż chwilę potrzymać w pysku. Wreszcie zbiegamy zziajani do strumyka, by się napić. Koka kładzie się w wodzie, wciskam się obok. Lola z Kubą spierają się o to, które ma więcej wody w butelce i czy czasem nie jest to butelka tego drugiego. Zosia i Zuzia rozkładają swoje skarby, głuche na wszelkie spory, ale i na prośbę dziadka, by zebrały zbiory do wiadra i by ruszyć w stronę kaplicy. He, he, nic z tego. Kuzynki się zachwycają, a Kuba z Lolą zgodnie wchodzą w las, bo dostrzegli imponujące mrowisko. Ja kopię dołek, by odpocząć w chłodnym piasku, ale Koka podgryza mi uszy, ciągnie okropnie, bo się nudzi i chce urządzać wyścigi. Wtedy Lola się oburza na jej zachowanie, Kuba ją broni, ale po chwili zgodnie biegną sprintem do kaplicy, a my za nimi. Dziadek musi czekać na młodsze wnuczki, które nie pozwalają sobie pomóc. Wreszcie postój przy kaplicy. Piknik, czyli pełna koncentracja, by zdobyć jak najwięcej jedzenia. Najlepiej usadowić się obok Zuzi. Trzylatka bezwiednie dzieli się z nami, starsi się śmieją, dziadek krzyczy, że nie targał jedzenia dla psów. Kuba pęka ze śmiechu i rusza w las w poszukiwaniu węży. Lola dziarsko z nim, młodsze się boją, że za chwilę rodzeństwo wróci z boa dusicielem. Kuba obrazowo opowiada, co taki wąż im zrobi. Zrezygnowany dziadek wpatruje się w obraz św. Magdaleny, chyba się modli. A ja wreszcie mogę się wykazać bohaterstwem, bo na polanę wjechało na rowerach starsze małżeństwo z dużym psem. Potężny Elbrus zachwyca się Koką, więc rzucam się na niego i staczamy pozorowaną walkę. Dzieci piszczą, dorośli widzą, że tylko udajemy groźnych. Super przygoda. Wracamy do domu bardzo zadowoleni i nie rozumiemy, dlaczego dziadek twierdzi, że jest zmęczony. Cześć. Tytus