Mają nosa

Adam Śliwa

publikacja 15.06.2018 09:52

Zjeżdżają na linach, przeszukują gruzy, w ruinach wyłapują najdrobniejszy dźwięk. Inaczej szczekają, gdy kogoś znajdą, a inaczej, gdy ostrzegają przed niebezpieczeństwem. Szukają wytrwale. Nie odpuszczają.

Psy mają szelki  z odblaskowym napisem „Straż”, a także specjalne uprzęże transportowe Psy mają szelki z odblaskowym napisem „Straż”, a także specjalne uprzęże transportowe
zdjęcia roman koszowski /foto gość

Gdy zawali się budynek po wybuchu gazu czy trzęsieniu ziemi albo ktoś zaginie w terenie, ludzie w charakterystycznych pomarańczowych kombinezonach z ciężarówkami pełnymi skomplikowanego sprzętu i sympatycznymi psami wyruszają do akcji. Tak było też niedawno podczas katastrofy w kopalni „Zofiówka”. W Polsce jest 30 wyszkolonych psów i ich przewodnicy ratownicy. Jak się okazuje, psi nos jest najskuteczniejszy w poszukiwaniu przysypanych ludzi. To najwyższa liga w ratownictwie.

Pies z GPS-em

Nikogo, kto potrzebuje pomocy, nie można zostawić. – Jeśli ratownicy z psami opuszczają miejsce katastrofy, to znaczy, że nikogo tam już nie ma – mówią ratownicy ze Specjalistycznej Grupy Ratowniczo-Poszukiwawczej w Jastrzębiu-Zdroju. – Każdy przewodnik ma swojego psa i tylko z nim wyrusza na akcję – tłumaczy starszy sekcyjny Mateusz Cupek, opiekun psa Diego. – Psa szkolimy od szczeniaka – dodaje. – Znamy każdą jego reakcję. Pies inaczej szczeka, gdy kogoś znajdzie pod gruzami, a inaczej, gdy ostrzega przed niebezpieczeństwem. – Ratownicy z psami przeszukują teren. I przewodnik, i pies mają nadajnik GPS. Dzięki temu dowódca może sprawdzić na mapie, jaką drogę przeszli, i zobaczyć, czy wszystkie miejsca przeczesali – wyjaśnia kapitan Paweł Krótki, dowódca grupy.

 

Pies na drabinie

Przed remizę wyjeżdżają samochody. Srebrny jedzie pierwszy. Pada rozkaz i ratownicy ruszają na akcję. Za nimi wozy ze sprzętem: piły, hydrauliczne rozpieraki, drewno do zabezpieczania konstrukcji, trójnóg do zjeżdżania na linie do studni, wentylatory do przedmuchiwania. W kolejnym samochodzie pozostali strażacy i sprzęt specjalistyczny: kamery wziernikowe, radiostacje czy geofon do nasłuchu. – Kiedyś przyjechaliśmy na miejsce tzw. katastrofy budowlanej – opowiada pan Mateusz. – Ściany budynku były tak nachylone, że ratownika razem z psem musieliśmy podczepić do drabiny i opuścić wprost do środka budynku – wspomina. – Dopiero gdy pies zlokalizuje człowieka pod gruzami, do akcji wkraczają strażacy – dodaje. – Tworzą bezpieczny korytarz, wzmacniają wszystko wokół, by dostać się do zasypanego.

Pies wyczuł zapach

Za odnalezienie człowieka psy są nagradzane zabawą albo jakimś smakołykiem – tak są szkolone. Dlatego szukają wytrwale. Dla ratowników lepiej, gdy nie znajdą nikogo. – To oznacza, że nikt nie ucierpiał – tłumaczy pan Mateusz. Pies i przewodnik co dwa lata zdają egzamin. Na czym on polega? Na poszukiwaniu schowanych tzw. pozorantów. Po reakcji psa ratownik musi rozpoznać, czy odnaleziono wszystkich. – Dlatego z psem może chodzić tylko jego przewodnik – dodaje pan Zbigniew Wiluk, strażak ochotnik i opiekun owczarka Dessi. Labrador Diego uratował kiedyś życie młodej dziewczynie. – Szukaliśmy w Jastrzębiu zaginionej 18-latki – opowiada strażak Cupek. – Przez telefon kontaktowała się z policją, a my nijak nie mogliśmy jej znaleźć. W końcu Diego wyczuł zapach i trafił na ślad. Okazało się, że spadła ze skarpy. Była tak wycieńczona i wyziębiona, że nie miała sił, by wołać o pomoc.

Psy górnego wiatru

Dessi, Diego czy uczący się dopiero wesoły Radar pracują w bardzo niebezpiecznych miejscach. Skaczą z wysokości, często w gruzowiskach kaleczą swoje łapy, pracują wśród pyłu. Dlatego jego ratownik przewodnik ma zawsze przy sobie apteczkę, latarkę, kask, kamizelkę i… biały puder. Po co? – Nasze psy są psami górnego wiatru – tłumaczy opiekun Dessi, pan Zbigniew Wiluk. – A pudrem sprawdzamy kierunek wiatru – wyjaśnia. – Nasze psy nie tropią z nosem przy ziemi, ale zapach człowieka wyszukują w powietrzu – dodaje. – Trzeba więc iść pod wiatr. Pies ratowniczy rozróżnia zapachy innych ratowników i przede wszystkim potrafi szukać zaginionego człowieka na podstawie zapachu rzeczy należących do niego. Gdy go znajdzie, szczeka albo wraca po swojego przewodnika. Ratownicy z Jastrzębia pomagali niedawno w kopalni „Zofiówka”, gdy szukano zaginionych górników. Warunki były niezwykle trudne. Było bardzo gorąco i wilgotno. Metan nie pozwalał wejść pod ziemię, a przejście było tak wąskie, że trzeba było się czołgać. Akcje trwają nieraz bardzo długo. W Sosnowcu w lutym po wybuchu gazu w jednej z kamienic ratownicy z psami pracowali ponad 30 godzin, w Świebodzicach na Dolnym Śląsku – dwa dni. Polscy ratownicy często są też wzywani za granicę, by pomagać po trzęsieniu ziemi. Tak było na przykład dwa lata temu w Nepalu, kiedy pod gruzami zginęło prawie 9 tys. ludzi.

Pies emeryt

– Nasze psy uczymy, by nie bały się nietypowych sytuacji, hałasu agregatów, by ufnie podchodziły do ludzi, by nie rozpraszały ich jedzenie czy zapach ubrań – mówią ratownicy. – Na miejsce akcji docieramy czasem nawet z psem na plecach albo razem zjeżdżamy na linie. Diego razem z panem Mateuszem zjechał kiedyś z wysokości 86 metrów. To jakieś 30 pięter. Niedługo idzie już na psią ratowniczą emeryturę. Za swoją wierną służbę trwającą 6,5 roku do końca życia ma zapewnione opiekę weterynarza i karmę. Diego brał udział w ponad 85 akcjach. – A co jest największą nagrodą dla psa za pomoc ludziom? – pytam na koniec. – Zabawa piłką ze swoim opiekunem, oczywiście.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.