Do tańca i do różańca

Gabriela Szulik

|

MGN 06/2018

publikacja 22.11.2018 10:33

Swoje dzieci kochająca ponad życie. Sprawiedliwa i cierpliwa dla uczniów. Z wielkim sercem dla chorych. Zakochany w Maryi. Zwyczajni mistrzowie świata.

Nigdy nie przypuszczałem, że żyję z osobą świętą – powiedział Piotr Molla po śmierci swej żony Joanny. Tak mógłby pewnie powiedzieć każdy, kto znał przedstawionych poniżej. Mamę, pielęgniarkę miesiąc temu wyniesioną na ołtarze, lekarza z Neapolu, nauczycielkę pochodzącą z Rzeszowa czy nastolatka z Mediolanu. Dlaczego przedstawiamy ich jako mistrzów świata? Przecież nigdy nie stanęli na podium. To prawda, ale stanęli na podium najważniejszym. Stanęli na podium niebieskim – wygrali życie wieczne. Poznajcie Joannę, Natalię, Hannę, Józefa i Carla.

Uczeń Carlo Acutis

 

Uwielbiał informatykę. Jako nastolatek pisał programy, montował filmy, tworzył algorytmy i budował strony internetowe. Do dziś zresztą istnieje strona www.miracolieucaristici.org o cudach eucharystycznych, którą założył Carlo, przetłumaczona na kilkanaście języków, również na język polski, a nawet arabski i suahili. Na Facebooku jest kilka profili Carla i jego przyjaciół. Carlo urodził się w Londynie, gdzie pracował jego tata. Ale krótko po narodzinach syna rodzina Acutisów wróciła do ojczystych Włoch. Zamieszkali w Mediolanie. Carlo nigdy nikomu nie dał odczuć, że pochodzi z zamożnej rodziny. Z bezdomnymi często dzielił się jedzeniem czy ubraniami. Kolegom pomagał w nauce. – Nie był jakimś świętoszkiem. O Panu Bogu opowiadał swoim życiem. Jego wiara była szczera, dlatego koledzy go szanowali – wspominał ksiądz z liceum, do którego uczęszczał Carlo. – Choć informatyka była jego wielką pasją, więcej czasu poświęcał ważniejszym sprawom... Od kiedy jako 7-latek przyjął Pierwszą Komunię Świętą, zresztą za zgodą biskupa, bo dwa lata wcześniej niż jego rówieśnicy, codziennie uczestniczył we Mszy św. Nigdy nie przegapił pierwszego piątku. „Eucharystia to moja autostrada do nieba” – powtarzał Carlo. Często wstępował do kościoła, by choć chwilę adorować Jezusa. „Jesteśmy większymi szczęściarzami niż pierwsi uczniowie Jezusa” – mówił do mamy. „Oni musieli za Nim podążać, a nam wystarczy wejść do kościoła, żeby być blisko Niego: Jerozolimę mamy pod domem”. Wielu zadziwiała wiara tego wesołego, towarzyskiego i lubianego przez kolegów nastolatka świetnie grającego na saksofonie. Do dziś jego koledzy modlą się jak on: „Panie, uczyń mnie świętym w taki sposób, w jaki chcesz”, albo słowami, które powtarzał po przyjęciu Komunii: „Jezu, rozgość się w moim sercu, potraktuj je jako swój dom!”. I pamiętają, jak żartował: „Maryja to jedyna kobieta mojego życia, a modlitwa różańcowa to najbardziej romantyczne spotkanie”. Carlo umarł jako 15-latek, kilkanaście dni po tym, jak lekarze stwierdzili u niego ostrą białaczkę. W swoim krótkim życiu potwierdził to, co mówił: „Wszyscy rodzą się oryginalni, ale wielu umiera jako fotokopie”. Carlo znalazł sposób, by pozostać niepowtarzalnym. Trwa proces beatyfikacyjny nastolatka.

Pielęgniarka Hanna Chrzanowska

Miała 10 lat, gdy chora na czerwonkę, leżała w warszawskim szpitalu przy ul. Żytniej. To wtedy mała Hania zdecydowała: „Będę pielęgniarką”. Nieco później, kiedy przyszedł czas wybierania studiów, pod wpływem swojego taty – historyka literatury, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego – myślała o polonistyce. Tymczasem pewnego dnia z przyjaciółką trafiła do kliniki przy ul. Kopernika w Krakowie, gdzie leczono rannych żołnierzy. Osiemnastoletnia Hania zrezygnowała ze studiów. Postanowiła rozpocząć… kurs dla pielęgniarek, a potem wstąpiła do warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa. To ta droga okazała się jej życiowym powołaniem. Hanna wychowana w szanowanej, zamożnej rodzinie, odwiedzała najbiedniejszych, zaniedbanych, samotnych staruszków, chorych, których z powodu chorób zakaźnych nikt nie chciał odwiedzać. Nie było wtedy opieki domowej – można powiedzieć, że ona ją zapoczątkowała. Podczas wojny nadal opiekowała się chorymi w domu, a zagubionym i osieroconym dzieciom znajdowała rodziny zastępcze. Ryzykowała życiem, organizując podczas powstania warszawskiego transporty leków i materiałów opatrunkowych do obozu w Pruszkowie. – Wszystkich traktowała jednakowo – wspomina Helena Matoga, pielęgniarka, wychowanka Hanny Chrzanowskiej. – Była kiedyś kobieta, której Hanna, ta dama wychowana w pałacu, na sankach woziła węgiel, bo chora nie miała czym opalać mieszkania. Wykształcona, znająca trzy języki obce młoda kobieta potrafiła rozmawiać ze wszystkimi, nie gardziła nikim. Traktowała wszystkich z równą troską. Często byli to ludzie, którzy nie mieli z czego żyć. Biedne staruszki, uciekinierzy z Podola, z Wołynia, głodni i zmarznięci. Hannie nie chodziło tylko o opatrzenie ran i ułożenie chorego w łóżku. Dla niej byli oni przede wszystkim ludźmi. Zarażała dobrem, przyciągała do swojego dzieła. Była mądrą kobietą. Wiedziała, jak rozmawiać z młodymi i umiała rozmawiać ze starszymi, również z tymi, którzy nie zgadzali się z jej poglądami. Zawsze mówiła, żeby nawracać przykładem, swoim życiem. 28 kwietnia 2018 roku w Krakowie została ogłoszona błogosławioną.

Mama Joanna Beretta Molla

Joanna była lekarzem, Piotr inżynierem. Byli szczęśliwym małżeństwem. „Modlę się, by Pan Bóg szybko podarował mi dużo grzecznych i świętych dzieci” – pisała Joanna z podróży poślubnej do swojej siostry. Najpierw urodził się Pierluigi. Rok później na świat przyszła Maria Zita, zwana Marioliną. Dwa lata później Lauretta. „Dziękuję Panu Bogu za Piotra i trójkę naszych dzieci. Bardzo chciałabym mieć jeszcze jednego brzdąca” – pisała w jednym z listów. Spełniło się pragnienie Joanny. Ale radość szybko przemieszała się z niepokojem. Już w drugim miesiącu przy rozwijającym się dziecku lekarze zauważyli wielki guz. Konieczna była operacja. Joanna wiedziała, co to znaczy. Sama była lekarzem. „Jestem gotowa na wszystko, aby uratować moje dziecko” – powiedziała księdzu, u którego się spowiadała. – Co robimy? – zapytał profesor. – Ratujemy panią, czy dziecko? – Ratujcie dziecko – odpowiedziała. – O mnie proszę się nie martwić. Operacja się udała. Joanna wróciła do pracy w przychodni. Starała się normalnie żyć. Niedługo przed urodzeniem czwartego dziecka Joanna zatrzymała Piotra, wychodzącego do pracy, w przedpokoju. Podeszła blisko i powiedziała: „Piotrze, proszę cię… Jeżeli trzeba będzie wybierać między mną a dzieckiem, wybierz dziecko, nie mnie. Proszę cię o to…”. To nie była łatwa decyzja. „Żebyś wiedziała, jak się cierpi, kiedy zostawia się malutkie dzieci” – zwierzała się siostrze. Wiedziała też, że jest im potrzebna. Nie chciała umierać. Ale była przekonana, że nienarodzone dziecko ma takie samo prawo do życia jak pozostała trójka jej dzieci. Bardzo kochała życie. Uwielbiała muzykę, grała na fortepianie, chodziła z dziećmi po górach, na koncerty. Interesowała się modą i doskonale gotowała. „Mama dbała o nas. Uczyła mnie jeździć na nartach, ale przede wszystkim nauczyła, że nie wolno być letnim, że niczego nie wolno czynić połowicznie, że aby być świętym, nie trzeba robić nic szczególnego, tylko dobrze każdego dnia wypełniać swoje obowiązki” – wspomina syn Pierluigi. „Nigdy nie przypuszczałem, że żyję z osobą świętą” – powiedział Piotr Molla po śmierci swej żony. „Joanna była wspaniałą kobietą, a przy tym absolutnie normalną. Piękna, mądra i dobra. Lubiła się śmiać i podróżować. Była kobietą nowoczesną i elegancką. Przez wiele lat mieliśmy abonament na koncerty w konserwatorium w Mediolanie…”. W 2004 roku Jan Paweł II ogłosił ją świętą.

Lekarz Józef Moscati

Był wyjątkowym lekarzem. Mówił, że leczyć trzeba nie tylko ciało, ale i duszę. Sam codziennie starał się przyjmować Pana Jezusa. Komunię Świętą nazywał źródłem zdrowia, wierzył w pomoc Boskiego Lekarza. Józef Moscati mieszkał w Neapolu. Tam przystąpił do Pierwszej Komunii, tam chodził do gimnazjum, skończył studia i tam pracował w szpitalu. Szybko zdobywał kolejne specjalizacje. Interesował się różnymi dziedzinami medycyny. a pracę wśród chorych traktował jako zadanie powierzone przez Boga. W chorych zawsze widział cierpiącego Chrystusa, zaś najbiedniejszych leczył za darmo. Kiedy pacjenci albo ich rodziny chcieli podziękować lekarzowi i wręczali mu pieniądze, Moscati bardzo to przeżywał. Kiedyś rodzice piętnastoletniego chłopca, którym się zajmował, wręczyli mu kopertę. Po powrocie do domu Moscati zobaczył ogromną sumę pieniędzy. Natychmiast pobiegł z powrotem. – Albo jesteście głupcami – wymachiwał kopertą – albo macie mnie za złodzieja! Innym razem o codzienną opiekę poprosił lekarza samotny, starszy człowiek. Moscati był strasznie zabiegany. A to wizyty domowe, a to dyżury w szpitalu, a to wykłady dla studentów, a to zaproszenie na sympozjum – nie mógł codziennie odwiedzać staruszka. Znalazł jednak sposób. Zaproponował, by dziadek każdego ranka przychodził do kawiarni przy drodze, zamawiał tam biszkopty i szklankę mleka. Moscati, przechodząc tamtędy w drodze do szpitala, zaglądał do środka, płacił za śniadanie, uśmiechał się do staruszka i… wychodził szybko. Jeżeli któregoś ranka dziadka nie było, lekarz wiedział, że szybko musi odwiedzić go w domu. Czasem pytano go, skąd bierze siłę, by robić dwadzieścia osiem rzeczy jednocześnie i potrafi być dla każdego taki dobry. „Kto przyjmuje Komunię Świętą każdego ranka, ma niewyczerpany ładunek energii” – odpowiadał. Wiedział, że lekarza potrzebuje nie tylko ciało, ale i dusza. Papież Paweł VI, ogłaszając go w 1975 r. błogosławionym, powiedział: „Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich”. Jan Paweł II w 1987 roku ogłosił lekarza Józefa Moscatiego świętym.

Nauczycielka Natalia Tułasiewicz

Dziewczyna do tańca i do różańca – tak o niej mówiono. Zresztą Natalia podobnie mówiła o swoim tacie, urzędniku skarbowym: „Prawdziwy Tułas, do tańca i do różańca”. Żyła zaledwie 38 lat. Pochodziła z Rzeszowa, z wielodzietnej rodziny. Dzieciństwo i młodość spędziła najpierw na Śląsku, potem w Krakowie, w końcu zamieszkała w Poznaniu. Tam studiowała polonistykę. Jednocześnie interesowała się i filozofią, i psychologią, i muzykologią, a nawet pisała wiersze. Wszędzie było jej pełno. Podczas studiów poznała Janka, chłopaka zagubionego. Myślała, że go zmieni, że przybliży do Boga i… zaręczyła się. Jednak problemów było coraz więcej. Natalia zrozumiała, że Pan Bóg nie chce dla niej tego związku, że chyba ma dla niej inny plan, i zaręczyny zerwała. Długo się jeszcze potem za Janka modliła, a po jakimś czasie pierścionek zaręczynowy oddała na pozłocenie puszki, w której przechowuje się Komunię Świętą. „Chcę nieść Chrystusa, który obrał serce moje za mieszkanie dla siebie, chcę Go nieść wszystkim spotkanym na ulicach, w tramwaju, w urzędach, w sklepach, w restauracjach, kinach, teatrach, wszędzie!” – zapisała w swoich notatkach. Po studiach rozpoczęła pracę w szkole. Najpierw uczyła polskiego w szkole podstawowej (wtedy powszechnej), potem w prywatnym gimnazjum Sióstr Urszulanek w Poznaniu. Lubiła to, co robi, ceniła powołanie nauczycielskie, choć nie cierpiała poprawiania zeszytów i podręcznikowego omawiania sztuki, jak mówiła „na modłę ogłupiająco pochwalną”. Sama prowokowała wychowanki do ostrej krytyki. A uczennice szanowały ją i mówiły, że uczy inaczej, że jest nowoczesna, że „wśród innych nauczycielek wyróżnia się ogromnym poczuciem sprawiedliwości”. Koleżanki nauczycielki wspominały: „Nata wprowadzała wiele humoru i dowcipu. Liczyłyśmy się z nią i poważałyśmy ją. Dowcip miała cięty…”. Wybuch wojny we wrześniu 1939 r. zmienił wszystko. Natalia wie: „Trzeba iść z Tobą na Kalwarię”. Pojmuje, że tylko Bóg może wypełnić jej życie, że Jezus jest jej jedyną miłością. „Modlę się, bym czyniła to tylko, co Bóg zechce”. I słyszy: „Żyj tak, jakby od jakości twego życia zależał los świata”. Wiosną 1943 r. zdecydowała, że jako wolontariuszka – emisariusz Rządu Londyńskiego i świecki apostoł – pojedzie do Hanoweru, by pomagać wywiezionym tam przerażonym i zagubionym przymusowym robotnicom. Rok później aresztowano ją, była torturowana przez Niemców. Do końca pozostała wierna Jezusowi. Kiedy ludzie szaleli z nienawiści, ona kochała Go tym bardziej. Z wyrokiem śmierci schorowaną Natalię odesłano do obozu w Ravensbrück. Zginęła w komorze gazowej w Wielki Piątek 1945 r. Następnego dnia wojska amerykańskie wyzwoliły obóz w Ravensbrück. Natalię Tułasiewicz beatyfikował papież Jan Paweł II jako jedną z dwóch świeckich kobiet wśród 108 polskich męczenników poległych za wiarę w czasie II wojny światowej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.