Strzelał do szatana

Gabriela Szulik

publikacja 16.03.2018 08:53

Był taki jak inni chłopcy w Pietrelcinie, tylko bardziej grzeczny. Uwielbiał Boże Narodzenie. Dbał, by mały Jezus nie bał się potworów. Miał pięć lat, gdy Pan Jezus na jego głowie położył swoją dłoń.

Widok na Pietrelcinę. Tu święty spędził dzieciństowo Widok na Pietrelcinę. Tu święty spędził dzieciństowo
Roman Koszowski /Foto Gość

N a południu Włoch, jakieś sto kilometrów na zachód od Neapolu, leży niewielkie miasteczko Pietrelcina. Kręte, wąskie kamienne uliczki prowadzą do najstarszej części miasta. Tu mieszkała rodzina Forgione. Przy Vico Storto Valle pod numerem 27 pod koniec XIX wieku, 25 maja 1887 r., ok. 17.00 przyszedł na świat Francesco, późniejszy ojciec Pio, wielki święty.

Grazio i Peppa

Francesco był czwartym dzieckiem Grazia i Marii Giuseppy. Już następnego dnia po urodzeniu rodzice ochrzcili go w pobliskim kościele. Forgione nie należeli do zamożnych, ale byli bardzo zaradni i pracowici. Tata Grazio na pewien czas wyjechał nawet do Ameryki, by utrzymać rodzinę. – Nie było nam łatwo – wspominał po latach ojciec Pio. – Tata był mężczyzną przyzwyczajonym do ciężkiej pracy. Pogodny, serdeczny ale zdecydowany i porywczy. Gdy wpadał w gniew, podnosił głos na brojące dzieci. Wtedy mama Maria Giuseppa, nazywana Peppą, zawsze stawała w ich obronie. Miała mocny charakter, nie zmieniała łatwo swojego zdania. Gdy po latach zapytano ojca Pio o mamę, on długo milczał, a potem w jego oczach pojawiły się łzy i w końcu odpowiedział: „Wielkość mojej mamy wypływała z jej wspaniałej duszy”. Mama Peppa zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Kto ją poznał, pamiętał jej jasne, piękne oczy, dobre serce i wielką pobożność (pościła nie tylko w piątki, ale także w środy i soboty).

Zamknięty w kościele

Sporo czasu Grazio i Peppa razem z dziećmi spędzali codziennie za miasteczkiem na Piana Romana. Tam, jakieś pół godziny drogi od domu rodzinnego, podobnie jak wielu mieszkańców Pietrelciny uprawiali niewielki kawałek kamienistej ziemi. Tam też mieli domek gospodarczy, w którym przechowywali narzędzia, a w południe podczas upału odpoczywali i przygotowywali posiłek. Do domu wracali wszyscy zwykle późnym popołudniem. Francesco kochał miejsce swego urodzenia. Kiedy już jako zakonnik przebywał w San Giovanni Rotondo, chętnie spotykał się z mieszkańcami Pietrelciny. Pytał o znajomych, był ciekaw, co się wydarzyło, jak żyją ludzie. Często powtarzał, że „każdy kamień” w Pietrelcinie pamięta, że „nosi ją w swoim sercu”. Pewnie również dlatego, że tam zaczęły się jego pierwsze wyjątkowe rozmowy i spotkania z Bogiem. Mały Francesco często przychodził do parafialnego kościoła, a jeśli drzwi zastał zamknięte, siadał na schodach i rozmyślał tak długo, dopóki nie zawołała go mama. Czasem umawiał się z zakrystianem, by na jakiś czas zamykał go w kościele. Lubił być sam na sam z Panem Bogiem. Często widziano go z różańcem. Szybko przekonał się, że to najlepszy sposób na pokusy, że zły duch kapituluje, kiedy człowiek modli się na różańcu. – Podaj mi broń – powiedział wiele lat później do jednego z braci kapucynów. Ten zdziwiony spojrzał na ojca Pio. – No, nie patrz tak, jest w kieszeni mojego habitu. – Ale tu jest tylko różaniec – odpowiedział zakonnik. – To jest moja broń, będę strzelał do szatana.

„Normalne” widzenia

Z kolegami bawił się chętnie, choć – jak sam wspomina – bardziej lubił patrzeć, jak bawią się inni. Francesco należał do tych bardziej spokojnych chłopców w Pietrelcinie. „Był takim samym chłopcem jak my, tylko bardziej grzecznym. Mówił mało i nigdy nie zwierzał się ze swoich spraw” – wspomina Luigi Orlando, jeden z kolegów św. ojca Pio. Francesco uwielbiał Boże Narodzenie. Każdego roku z kolegami przygotowywał szopkę. Maleńkie figurki lepili z gliny. W szopce musiała być kuchnia dla świętej Rodziny a nawet światło. Francesco dbał, by mały Jezus nie bał się w ciemności potworów. Wiedział, jak to jest, bo sam bardzo nie lubił i płakał zawsze, kiedy mama gasiła światło. Światełka powstawały z muszelek. Chłopcy napełniali je oliwą, umieszczali w nich knoty i zapalali. „Miał chyba pięć lat, gdy przy wielkim ołtarzu ujrzał Serce Jezusowe. Jezus dał znak, by podszedł bliżej i wtedy położył swoją dłoń na głowie Francesca (…) Od tamtej chwili chłopiec postanowił, że wszystko odda Jezusowi” – wspominał ojciec Benedykt, jeden z księży, u których spowiadał się święty. Ojciec Augustyn, jego drugi opiekun duchowy, potwierdza, że już w piątym roku życia Francesco chciał się na zawsze poświęcić Jezusowi, którego nieraz widział i z którym rozmawiał. „Dlaczego nie mówiłeś tego od razu, nie opowiadałeś o tym?” – zapytał go zakonnik. „Myślałem, że to normalne, że to się zdarza każdemu” – odpowiedział ojciec Pio i od razu zapytał: „A ojciec nie widzi Matki Bożej?”.

Czarna broda

„Tato, a kiedy mnie poślesz do szkoły?” – zapytał któregoś dnia Francesco. Nie było to jednak proste. Czas tak szybko mijał. Chłopiec był już za duży, by chodzić do szkoły publicznej. Poza tym jego starszy brat Michele nie lubił się uczyć, przerwał naukę i pewnie dlatego nikt nie pomyślał, by Francesca posłać do szkoły. Chłopiec nie umiał ani czytać, ani pisać. Rodzice zauważyli jednak, że chętnie sięga po książki, wertuje kolejne strony, poza tym im też przeszkadzało coraz bardziej to, że nie potrafią czytać, dlatego tata bez zastanowienia odpowiedział: „Od razu pójdziesz”. Nauczycieli dla syna szukali w okolicy. Francesco szybko nadrobił stracony czas. Uczył się coraz lepiej. Skończył szkołę podstawową, zaczął gimnazjum i coraz bardziej był pewien pragnienia z dzieciństwa, by żyć wyłącznie dla Pana Boga. Tylko gdzie? Do Pietrelciny przyjeżdżał czasem z klasztoru w Morcone brat Camillo, kapucyn. Francesco był oczarowany jego dobrocią, serdecznością, a przede wszystkim strojem i… długą czarną brodę. Coraz bardziej był przekonany, że powinien wstąpić do kapucynów. Wuj próbował go przekonać do mnichów ubranych na biało, albo do redemptorystów czy franciszkanów. „A czy noszą brodę?” – pytał chłopiec. „O co chodzi z tą brodą?” – zastanawiano się. „Broda brata Camilla utkwiła w mojej głowie i nikt nie zdołał mnie przekonać” – wspominał po latach ojciec Pio. 6 stycznia, w uroczystość Objawienia Pańskiego, 16-letni Francesco przyjechał pociągiem do Morcone, oddalonego o ok. 30 km od rodzinnej Pietrelciny. Tam zaczęła się jego zakonna droga, która 65 lat później zakończyła się w San Giovanni Rotondo.

Na podst. książki „Ojciec Pio, życie pełne modlitwy, cierpienia i miłości”, Dom Wydawniczy Rafael 2013

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.