Polak, który zdobył Brazylię

Przemysław Barszcz

|

MGN 10/2017

publikacja 13.02.2018 09:48

Jako pierwszy człowiek nurkował w Morzu Północnym, w skafandrze własnej konstrukcji, podbił Brazylię, zaprzyjaźnił się z Indianami i… uratował króla Jana Kazimierza.

Polak, który zdobył Brazylię polona.pl

Przygody polskiego szlachcica sprzed 300 lat przypominają sensacyjną powieść. Tyle tylko, że wydarzyły się naprawdę. Krzysztof Arciszewski przyszedł na świat w Rogalinie nad Wartą roku Pańskiego 1592, 6 grudnia, 20 minut przed południem. Tak dokładny czas jego urodzin zawdzięczamy ojcu, który zafascynowany astrologią wierzył, że los człowieka jest zapisany w gwiazdach. Gwiazdy jednak nie wymyśliłyby tak niezwykłego życia, jakie miał Krzysztof Arciszewski.

Zabójstwo i wygnanie

W historii Arciszewski pojawił się w sposób bardzo wyrazisty. Otóż uważany za przyjaciela rodziny Kacper Jaruzel Brzeźnicki stopniowo przejmował majątek Arciszewskich. Kiedy procesy sądowe nie przynosiły rezultatu, a Brzeźnicki zaczął wyśmiewać i obrażać rodzinę Arciszewskich, Krzysztof nie mógł tego dłużej znieść. Co zrobił? Opis sprawy jest dość drastyczny, więc go pominę. Ostatecznie jednak Arciszewski ukarał Brzeźnickiego, wieszając go na szubienicy na rynku w Poninie. Sprawa była poważna. Arciszewskiemu groził wyrok śmierci, więc… zniknął. Wkrótce znalazł się w samym centrum wielkiej wojny, zwanej trzydziestoletnią, która ogarnęła całą Europę Zachodnią. Krzysztof był urodzonym żołnierzem, szczególnie sprawdzał się w artylerii. W Holandii ujawnił swój kolejny talent. Skonstruował skafander, w którym mógł przebywać pod wodą. Dzięki temu nie tylko nurkował, ale spędził kilka godzin w mrocznych wodach Morza Północnego. W sieciach rybackich, na które natrafił, wśród ryb był ostrosz, uzbrojony w kolce wypełnione jadem. Ukłuty nurek, cudem uszedł z życiem i choć przez wiele tygodni odczuwał potworny ból w ręce, był zachwycony podmorskimi wyprawami.

Krzysztof Wspaniały

Arciszewski wiele razy żałował popełnionego zabójstwa, polecał się Bogu i żalił na los tułacza, o czym wiemy z wierszy, które pisał. Koniec końców polski szlachcic, jako wybitny dowódca, został admirałem holenderskiej floty i jako głównodowodzący holenderskich wojsk popłynął do Brazylii. Okręt flagowy na jego cześć nosił nazwę „Krzysztof Wspaniały”. Był początek XVI wieku. Na mapie świata znajdowało się jeszcze wiele białych plam. Jedną z nich była Brazylia. Znano zaledwie część wybrzeży, bo resztę pokrywała niezbadana puszcza amazońska, pełna anakond, jaguarów, kolorowych papug i legend o złotych królestwach. Na czele wojsk holenderskich Arciszewski zdobywał kolejne forty i twierdze, toczył walki na lądzie i morzu. Wykorzystując swoje morskie doświadczenia, konstruował miny i torpedy. Na koniec, gdy pokonał Hiszpanów, został mianowany wicegubernatorem Brazylii.

Przyjaźń z Indianami

Podróżnik mógł skorzystać z okazji, by się wzbogacić, gardził jednak skarbami. Zdobyte łupy rozdzielał między żołnierzy, a spokojnych osadników nie pozwolił ograbiać. W Brazylii zaprzyjaźnił się z Indianami Tapuya, spisywał ich obyczaje i wierzenia. Dzięki niemu wiemy, że Indianie na przykład mieli w zwyczaju… spożywanie swoich zmarłych. Nie byli ludożercami, robili to… z szacunku dla zmarłego. Słuchali przepowiedni wygłaszanych przez „diabła z lasu”, którego postać przybierał szaman. Jeżeli przepowiednia była niekorzystna, tłukli „diabła” kijami tak długo, aż powiedział to, co chcieli usłyszeć. Niestety, znakomite i jedyne w swoim rodzaju dzieło Arci- szewskiego o życiu i zwyczajach Indian Tapuya zaginęło i dotąd nie zostało odnalezione. Pozostały jedynie jego krótkie fragmenty.

Bohater Sienkiewicza

Zły los nie opuszczał Arciszewskiego. Z powodu intryg gubernatora Brazylii, holenderskiego hrabiego Nassau, zazdrosnego o sławę, Polak musiał wracać. Kiedy jednak wkrótce okazało się, że oskarżenia były fałszywe, Arciszewski nie chciał już dłużej pozostać w Holandii. A ponieważ zyskał sławę niepokonanego wodza, król polski darował mu dawne winy i mianował dowódcą swojej artylerii. Wkrótce okazało się, że wybór był słuszny. Podczas bitwy pod Zborowem, kiedy król Jan Kazimierz, ciągnący na pomoc obleganemu Zbarażowi, został zaatakowany przez Kozaków i Tatarów, Arciszewski zachował zimną krew. I kiedy klęska wydawała się bliska, błyskawicznie uformował obronny szyk. Ogień dowodzonej przez niego piechoty i armat tak długo powstrzymywał wroga, aż husaria zwarła szeregi i rozniosła go „na szablach i kopytach”. Ten epizod opisał nawet Henryk Sienkiewicz w Trylogii.

Dzielny, sławny i… biedny

Arciszewski nigdy nie chciał bogactw i zaszczytów. Nie po to walczył. Wzorując się na wielkich starożytnych wojownikach greckich, odnosił wspaniałe zwycięstwa, władał skarbami Brazylii, a przy tym pozostał... biedny. I wcale tego nie żałował. Do końca pozostał wierny swoim ideałom. Nie pozostawił po sobie żadnego majątku, Nie dla niego walczył. Po śmierci admirała Arciszewskiego pochowano w kościele w Lesznie. Kilka lat później, w czasie kolejnych wojen, kościół spłonął, a po naszym bohaterze nie został żaden ziemski ślad – z wyjątkiem sławy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.