Nie oddałem legitymacji

Rozmawiał Piotr Sacha

|

MGN 09/2017

publikacja 14.12.2017 11:28

O tym, że ministrantem jest się do końca życia, opowiada aktor Adam Woronowicz.

– Gdy tylko nadarza się okazja, chętnie służę jako ministrant  – mówi aktor – Gdy tylko nadarza się okazja, chętnie służę jako ministrant – mówi aktor
Marcin Obara /pap

Mały Gość: W której klasie został Pan ministrantem?

Adam Woronowicz: Służyłem od czwartej klasy w kościele św. Rocha w Białymstoku. Proszę sobie wyobrazić, jak potężna była to parafia, skoro w szczytowym momencie służyło u nas… sześciuset ministrantów.

Ilu?

Sześciuset! Podczas procesji Bożego Ciała z kościoła św. Rocha do kościoła farnego ministranci stali wzdłuż całej trasy. Byliśmy świetnie zorganizowani. Trochę jak w wojsku. Dziesięcioosobowe grupki, kilku- dziesięciu animatorów. Wielu z animatorów należało też do Ruchu Światło–Życie.

Najpierw ministrant, potem oazowicz…

Tak. Przejście z ministrantury do oazy było u nas czymś naturalnym. Jedna służba nie wykluczała drugiej. A Msza św. znajdowała się w centrum oazowych wyjazdów. Ministrantem zostaje się do końca życia. Nie oddałem legitymacji ministranckiej. Nie ma przecież takiego zwyczaju. Dlatego, gdy tylko nadarza się okazja, chętnie służę. Na przykład, kiedy mój sześcioletni syn pierwszy raz założył komżę ministrancką, razem stanęliśmy przy ołtarzu.

W filmach zagrał Pan role bł. ks. Jerzego Popiełuszki i św. o. Maksymiliana Kolbego. Posta- cie znane ministrantowi Ada-mowi?

Z naszym księdzem jeździliśmy do Niepokalanowa, gdzie żył św. Maksymilian Kolbe. Noszę też w pamięci obraz grobu księdza Jerzego. Byliśmy tam z ministrantami niedługo po jego pogrzebie. W 1984 roku, kiedy zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę, miałem 11 lat. Pamiętam to. Graliśmy z chłopakami na podwórku w piłkę. Wtedy dotarła do nas wiadomość, że do prosektorium przywieziono ciało księdza Jerzego.

Podobno ministrancki opiekun widział w Panu przyszłego księdza…

Ważne, kogo widział we mnie Pan Bóg. A On czasem prowadzi takimi drogami, które nas samych zadziwiają.

Myślał Pan, jako ministrant, o aktorstwie?

Wtedy jeszcze o tym nie myślałem. Jako ministrant uczyłem się służyć. Nie tylko przy ołtarzu. Również służyć drugiemu człowiekowi. Pamiętam kapłanów, którzy służyli nam, młodym ludziom, chłopakom. Plebania była dla nas otwarta właściwie 24 godziny na dobę. A kiedy kończył się rok szkolny, razem z księżmi przygotowywaliśmy ośrodki oazowe dla młodzieży. Wielu spośród moich kolegów wybrało potem kapłaństwo – poszli do seminarium duchownego.

Kiedy miał Pan 14 lat, Jagiellonia Białystok po raz pierwszy w historii awansowała do pierwszej ligi, czyli dzisiejszej ekstraklasy. Był pan ministrantem-kibicem?

Jasne! Chodziłem na mecze z moim tatą. Do dziś pamiętam nazwiska całej ówczesnej drużyny. Cieszę się, że teraz Jagiellonia znów jest na fali.

Po służbie kopaliście piłkę?

Kopaliśmy piłkę, jeździliśmy rowerami. Były też wspólne ogniska… A na podwórku bawiliśmy się z ministrantami z cerkwi prawosławnej św. Mikołaja. Nigdy nie było między nami podziałów. Bywało, że o wyznaniu kolegów dowiadywaliśmy się w okolicy Bożego Narodzenia. Bo oni świętowali nieco później niż my.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.