Polly jedzie do szkoły

Krzysztof Błażyca

|

MGN 09/2017

publikacja 13.02.2018 09:55

Siedzą nawet na podłodze, często nie mają zeszytów ani książek. Do szkoły maszerują czasem aż 10 kilometrów. Chcą się uczyć.

W Pabo nie ma gdzie  pomieścić szkolnych teczek  i dokumentów W Pabo nie ma gdzie pomieścić szkolnych teczek i dokumentów
krzysztof błażyca

Żar leje się z nieba. Siadamy w cieniu, przy sklepiku. Razem z Polly i Kattą czekamy na autobus do Kampali, stolicy Ugandy. „Może za dwie godziny przyjedzie?…” – zastanawiają się ludzie. „A może za trzy?...”. Autobus jedzie z Sudanu, a tam trwa przecież właśnie wojna domowa. Tymczasem w szkołach w Ugandzie zaczęły się egzaminy. 18-letnia Polly jedzie na swój egzamin w szkole średniej. Jej siostra Katta skończyła tylko podstawówkę. Polly ma szczęście, bo mimo że jest ich jedenaścioro, może kontynuować naukę. – Nie wszyscy rodzice mogą zapłacić za szkołę. A wtedy uczniowie nie przystępują do egzaminów i z powodu braku pieniędzy wszystko przepada… – opowiada dziewczyna.

Klasy bez ławek

Północna część Ugandy jest bardzo biedna. Przez 20 lat trwała tu wojna. Na wsi czasem jest tylko jedna studnia, która służy mieszkańcom w promieniu 10 kilometrów! – Studnia przydałaby się też przy naszej szkole – mówi ks. David Okullu ze wsi Pabo na północy Ugandy. Ponad 2 tysiące dzieci uczy się w szkole, za którą jest odpowiedzialny ksiądz David. Choć tak naprawdę trudno nazwać to szkołą. To zrujnowane budynki. W niektórych klasach dzieci nie mają nawet na czym siedzieć. – Siedzą na podłodze, brakuje zeszytów i książek. Tablice w klasie są zniszczone – wylicza ks. David. – Przydałyby się też… baterie słoneczne – dodaje. – Bo na przykład dziewczęta po powrocie do domu mają obowiązki i nie ma czasu na odrabianie zadań domowych. A wieczorem jest szybko ciemno... – W Ugandzie noc zapada już o osiemnastej – wyjaśnia ksiądz. – Gdybyśmy mieli baterie, wtedy i w szkole byłoby światło i dzieci mogłyby przychodzić tu popołudniami.

Bez śniadania

Szkoły w Ugandzie prowadzą też franciszkanie. W miejscowości Matugga o. Wojtek Ulman z pomocą kilku szkół w Polsce wybudował szkolną stołówkę. Uczy się tu ponad 400 dzieci. Inna szkoła prowadzona przez franciszkanów znajduje się 130 kilometrów od stolicy, w Kakoge. W szkole św. Judy uczy się około tysiąca dzieci. To jedna z najlepszych szkół w Ugandzie. Dzieci na co dzień mówią miejscowym językiem luganda. A w szkole uczą się angielskiego i suahili. – Są naprawdę bardzo zdolne – zauważa franciszkanin o. Bogusław Dąbrowski, nazywany tu o. Kalungi. – Lekcje zaczynają o ósmej rano. Niektóre dzieci maszerują do szkoły nawet 10 kilometrów. Wychodzą bez śniadania. Pierwszy posiłek, zwany budżi, otrzymują w szkole. To papka z mąki kukurydzianej zmieszanej z zagotowaną wodą. O piątej po południu wracają. Bez zadań domowych. Nie tylko dlatego, że w domu nie mają prądu, ale też dlatego, że mają obowiązki. Muszą przynieść wodę z rzeki na cały następny dzień czy przygotować drewno na rozpalenie ognia.

Zarobić na naukę

Mija czwarta godzina naszego czekania na autobus. Wciąż go nie widać. – Popatrz, ci jeżdżą na boda boda… – Polly wskazuje na przejeżdżające motocykle. To tamtejsze „taksówki”. – Oni też przerwali naukę. I teraz to ich jedyna praca – tłumaczy. Tata Polly i Katty jest katechistą. W domu było jedenaścioro dzieci. – Nie mamy zbyt wiele – mówią dziewczyny – ale każdy stara się pomagać. Każdego poranka razem z siostrami i braćmi pracowaliśmy w polu, żeby rodzicom starczyło na naukę dla nas – mówi. W końcu słychać klaksony. Po prawie pięciu godzinach czekania przy drodze przyjechał autobus z Sudanu. – Szybko, szybko… – popędza mężczyzna, otwierając zdezelowane kolorowe drzwi. Wsiadamy. W workach pod siedzeniami gdaczą kury, z głośników dudni muzyka. W drogę. Tylko 7 godzin dzieli nas od Kampali.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.