Mam cierpliwego Anioła Stróża

Rozmawiał Krzysztof Błażyca

|

MGN 05/2017

publikacja 26.10.2017 08:52

O tym, dlaczego warto ruszać w świat, czego uczą podróże i o spadających maskach opowiada Stefan Czerniecki, podróżnik, autor książek i cyklu „Za siódmą górą” w TV Republika.

Odpoczywając w laotańskiej wiosce Muang Ngoi Odpoczywając w laotańskiej wiosce Muang Ngoi
Bartłomiej Szymaniak

Mały Gość: – Najczęściej kiedy dzwonię, jest Pan na lotnisku… Ile to już podróży?

Stefan Czerniecki: – Dobrze, że mnie pan złapał w kraju. (śmiech) A podróży nie liczę, tak jak nie liczymy, ile razy jechaliśmy tramwajem. Bo gdybym liczył, to tak jakbym się chwalił. A nie o to w tym chodzi.

Więc o co chodzi w podróżowaniu?

– Najpierw do podróżowania skłaniały mnie zwykła próżność i pycha – mówię to wprost. Chciałem być w jakimś miejscu pierwszy, żeby mnie potem podziwiano... Wszystko zmieniło się na rzece Orinoko...

Co się tam wydarzyło?

– Pojechałem zobaczyć, jak żyją Indianie w buszu. Przez tydzień płynąłem łodzią w górę rzeki. Woda pełna była kajmanów i piranii – nie możesz zejść z łodzi. Indianin z tyłu milczy, a ty na dziobie siedzisz i gapisz się na wodę. Pustka w głowie. To był totalny reset mojego mózgu. Nudzisz się, nudzisz i… zaczynasz myśleć. Kim jest Pan Bóg? Co mówi do Ciebie? Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem… To było niesamowite i piękne zarazem.

A niebezpieczne sytuacje?

– Raz oskarżono mnie niesłusznie o przemyt złota na południu Wenezueli. Żołnierz, taki młody chłopak, trzymał lufę na moim ciele i kazał mi się rozebrać. To było jedno z największych upokorzeń w życiu. Gdyby coś go przestraszyło, palec mu się osunął na spuście.... Czułem wtedy, że życie można stracić bardzo szybko.

Takie sytuacje nie zniechęcają do kolejnych podróży?

– Na początku nie zawsze potrafiłem wyciągać wnioski. Kiedyś goniłem węża, a potem dowiedziałem się, że był jadowity. Myślę, że mam cierpliwego Anioła Stróża. Cały czas wyciąga do mnie rękę.

Według jakiego klucza wybiera Pan kolejne cele?

– Kiedyś dokładnie planowałem wyprawy. Z czasem nauczyłem się, że im mniej planów, tym wyjazdy są ciekawsze. Nigdy na przykład nie zamierzałem wybrać się do Papui-Nowej Gwinei. Niespodziewanie dostałem jednak propozycję od znajomego księdza, który tam pracuje. No i pojechałem. Była to jedna z najlepszych moich wypraw. Teraz po prostu puszczam lejce. Mówię: „Panie Boże, w tym roku nie mam żadnych planów” i… pojawiają się trzy, kompletnie nieplanowane podróże. Parę lat temu powiedziałbym, że chcę poznać kulturę Majów albo być w niebezpiecznym La Paz. Teraz po prostu zostawiam to Panu Bogu. I jeśli jakiś wyjazd mi nie wypali, nie będę miał pretensji do Niego.

Łatwiej podróżuje się z Panem Bogiem?

– Ludzie, których spotykam w innych krajach, są bardziej tolerancyjni wobec mojej wiary niż tu w Polsce. Czy wśród Indian, czy w Nepalu, czy Bangladeszu – nikomu nie przeszkadza moja wiara. Nawet w Iranie, gdzie nie wolno nosić chrześcijańskich symboli religijnych. A w Amazonii są bardzo ciekawi moich opowieści o Bogu. W Polsce, gdy mówię o Panu Bogu, czasem wzbudza to śmiech.

Po dżunglach pojechał Pan z kamerą do Fatimy...

– Okazało się, że to wcale nie takie znane miejsce. Byłem tam dwa lata temu, w 2015 roku. Nagrałem film i teraz właśnie, w setną rocznicę objawień w Fatimie, ukazały się jego odcinki.

Ile czasu zajmuje przygotowanie wyprawy?

– Pierwszy raz, kiedy jechałem do Argentyny, przygotowywałem się prawie rok. Teraz przez mniej więcej 2 tygodnie planuję trasę. Pakowanie to pół dnia. Przed wyprawą wiele czytam o miejscu, do którego jadę, a i tak najlepsze historie poznaję na miejscu, słuchając ludzi. No i oczywiście przed wyjazdem modlę się o szczęśliwe prowadzenie.

Najdziwniejsza potrawa?

– W Ekwadorze po korridzie, czyli walce byków, poczęstowano mnie dziwnym daniem. Dopiero gdy zjadłem, powiedziano, co to było. Kopyta byka. Były bardzo miękkie, smakowały jak grzybki.

Kiedy zaczął Pan podróżować?

– Mój tata jest alpinistą. To on mnie zaraził. Kiedyś pokazywał mi album o górach, a w nim górę Cerro Torre w Patagonii. „Tato, jak będę duży, to tam pojadę…” – powiedziałem. Na co tata pogłaskał mnie po głowie i odpowiedział: „Stefan, idź umyj zęby, jutro pogadamy”. Mijały lata, a marzenie o górze wciąż we mnie było. No i gdy skończyłem studia… pojechałem. I podróże stały się moją pasją i moim życiem. Wierzę, że to sprawka Pana Boga...

Australia, Ameryka, Azja... a Afryka?

– A Afryki to póki co się boję... (śmiech)

A co jest najważniejsze w podróżowaniu?

– Aby pozostać sobą. Każdy w życiu zakłada jakieś maski. W podróży one spadają. Czymś się wzruszysz, zaczynasz płakać, albo w Himalajach mówisz ojcu, że go kochasz. Dlatego warto podróżować.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.