ŚDM - świadectwo

Dominika Krajniewska (15 lat)

publikacja 04.04.2017 11:49

No i skończyło się. Co zostało? Plecak pielgrzyma w kącie pokoju, czerwona diecezjalna koszulka pełna podpisów, masa nowych znajomych, wspomnienia. I… no właśnie. Coś jeszcze. Coś dużo głębszego.

Przybędę, by zebrać wszystkie narody i języki; przyjdą i ujrzą moją chwałę.
Iz 66,18

Biorę kolejny raz do rąk mój zamazany t-shirt. Oglądam, chociaż znam na pamięć już niemal każde wypisane na nim imię. „Thomas – France” – to z Drogi Krzyżowej, z Błoni. Pamiętam go dobrze – wysoki, brunet, lekko zarośnięty. I jego białe, proste zęby. Widziałam, kiedy się uśmiechał… A potem wyciągnął lustrzankę. Trzy sekundy wystarczyły na pamiątkowe zdjęcie. Ostatni uścisk, jeszcze raz wymienione uśmiechy i każdy ruszył w swoją stronę.

Wzdycham i wędruję palcem dalej po wysłużonej koszulce. Mój wzrok zatrzymuje się na dużym, kilkakrotnie pogrubionym podpisie: „SIMON” na rękawie. W tym miejscu ostatecznie opuszcza mnie rozrzewnienie. Śmieję się, wspominając naszą wodną bitwę po Mszy Rozesłania na Brzegach – Polska kontra Niemcy, choć tak właściwie do heroicznej walki po stronie naszej Ojczyzny stawiłam się tylko ja. Nic więc dziwnego, że „ucierpiałam” najbardziej. Wiecie, co dzieje się z białą, przemoczoną bluzką? No właśnie. Sympatyczny kleryk uprzejmie poinformował mnie, że „bez niej jak i z nią – wyglądam tak samo”, bo tak strasznie prześwitywała. Ale komu to przeszkadzało, w trzydziestostopniowym upale (dyskretnym milczeniem pomińmy fakt późniejszej ulewy…). A zresztą Simon, Lukas, Philip, Toni – nie byli wcale suchsi ode mnie. No i dzięki temu się poznaliśmy… I poznajemy dalej.

Odkładam telefon na bok; posnapować z nimi zawsze mogę potem. Teraz dotykam delikatnie drugiego rękawa. Nie mam pojęcia, co jest tu napisane. To chińskie litery. Koronny dowód na to, że te Dni Młodzieży rzeczywiście były… światowe. A chińczyk naprawdę był młody. I też naprawdę się uśmiechał, kiedy brał ode mnie markera.

Przez sam środek logo ŚDM na piersi przebiega sporych rozmiarów podpis: „Gabriel”. Tak właściwie to do końca nikt z nas nie był pewien, jak serio ów Gabriel miał na imię (lubił sobie śmieszkować, paradując po sektorze z plakietką niejakiej Julki). Na Błonia i Brzegi wkręcił się, bo na Kampusie została nam jedna wolna wejściówka. Chłopak z Przegini – miejsca, w którym spaliśmy przez te kilka dni. Bez pakietu pielgrzyma, bez identyfikatora. I… nie żałował. Ani jednej minuty.

Na samym dole koszulki, niemal przy samych szwach, niewielki napis bokiem: „You knew to Balsalobre, you have good luck, Spain”. Nawet nie wiem, co to znaczy. Balsalobre, Balsalobre... Wyszukuję w Google – jakiś piłkarz. Śmieję się sama do siebie, bo słyszę o nim pierwszy raz i myślę też, że to nie o niego chodziło tym neokatechumenom z rogu sektora a16. Szkoda, że już pewnie nigdy nie rozszyfruję tej zagadki. No i snap jednego z tych Hiszpanów (ach, jacy oni byli przystojni! a jak fajnie się z nimi rozmawiało!) zaginął gdzieś wśród setek innych podpisów. Do tej pory mam żal do siebie, że po prostu nie wróciłam do nich po chwili z włączonym telefonem. No cóż, przepadło… Ale kiedyś zobaczymy się w Niebie, prawda?

Na lewej stronie t-shirtu, o tutaj, na karczku – tylko jeden napis: „ Juanpa – Chile”. I numer telefonu. Dzwonić, nie dzwonić? Kiedyś chyba trzeba…

Chwytam koszulkę w obie ręce i podnoszę do góry, pod światło. Setki wypisanych czarnych imion, pozdrowień, dedykacji… Mnóstwo loginów poprzedzonych małpami, nazw krajów, nieraz porażająco egzotycznych. Łzy same zbierają się w kąciku oka. Łzy tęsknoty, ale połączonej jednocześnie z… uczuciem szczęścia.

To są właśnie Światowe Dni Młodzieży - tysiące, miliony osobistych historii. Tysiące, miliony ludzi, których losy zetknęły się w jednym miejscu i czasie, tak bardzo pięknym, ale tak bardzo ulotnym. Miliony uśmiechów, przybitych piątek. Miliony wzruszeń.

W każdej z tych historii, w każdym z tych ludzi – obecny Chrystus. W każdym uśmiechu, piątce i wzruszeniu. W każdej sekundzie.

I dlatego właśnie jestem szczęśliwa – bo Jego login nigdy nie zamaże się w moim sercu, tak jak niektóre podpisy na mojej koszulce. On zawsze mnie znajdzie –chociaż ja nie mogę znaleźć na facebooku moich nowych znajomych z Brazylii, ani odszukać na t-shircie snapów młodych Hiszpanów.

 

I wśród tylu uczuć, emocji, przeżyć – jedno jest pewne. Na Światowych Dniach Młodzieży był z nami żywy Chrystus.