niedziela, 26 marca, 2017 r.

publikacja 26.03.2017 14:00

niedziela, 26 marca, 2017 r.

Hau, Przyjaciele!

Niby wiosna próbuje zapanować nad światem, ale słabo jej to wychodzi. Wczoraj znowu byłam z Panią na cmentarzu. To znaczy, siedziałam przy ogrodzeniu, haniebnie przypięta do jakiegoś słupka, ale staram się sobie wmówić, że to lubię. Stare i nawet mądre przysłowie mówi, że gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. A ja naprawdę bardzo lubię drogę, która prowadzi na parafialny cmentarz. Biegam wtedy luzem, ścigam się z wymyślonymi przeze mnie wrogami, czasami spotykam też inne psy. Dlatego znoszę chwile przywiązania i cierpliwie obserwuję Panią krzątającą się przy grobach, sadzącą kolorowe bratki. Gdy wróciłyśmy, to ujrzałyśmy, że marianki wciąż jeszcze są przy kościele. A ściśle mówiąc, porządkują teren wokół groty, sadzą stokrotki i bratki, a atmosfera zupełnie inna niż przed chwilą, gdy towarzyszyłam Pani. Zaraz tam pobiegłam, bo lubię wszelkie zamieszania, wybuchy śmiechu, żarty, a poza tym, ministranci też kręcili się dokoła. Teoretycznie mieli zmiatać ostatnie stare liście i drobne śmieci, ale chyba koleżanki bardziej skupiały ich uwagę. Przydałam się, bo chłopcy rzucali mi patyki, które chętnie przynosiłam i niechętnie oddawałam. Popisywali się dalekimi rzutami, pokrzykiwali na mnie, bym szybciej biegała, bym przynosiła patyki do ręki. Nic z tego, mam inny pomysł na tę zabawę. Nawet nie wiedzieliśmy, że czas tak szybko mija i trzeba było wracać do domów na obiad. Domyślacie się, że jako pierwsza zameldowałam się w kuchni. Cześć. Astra