Zamiast sobie oddam tobie

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 13.06.2017 11:02

Jałmużna. Rzadko już dziś używamy tego słowa. Nie szkodzi. Ważne, byśmy często robili to, co to słowo oznacza, czyli pomagali biedniejszym od siebie.

Zamiast sobie  oddam  tobie freepik.com

Modlitwa, post i jałmużna to trzy najważniejsze uczynki, które powinniśmy podjąć w Wielkim Poście. I nie tylko wtedy. Modlitwa? Sprawa jest jasna. Chodzi o miłość do Boga. Kocham Boga, więc rozmawiam z Nim, wielbię Go, przepraszam, dziękuję, proszę. Post? Odmawiam sobie jakiejś przyjemności (słodyczy, oglądania telewizji, grania na komputerze itd.) albo rezygnuję z jakiejś części jedzenia. Pościmy ze względu na Boga i samych siebie. Post mi pozwala przekonać się, czy jestem człowiekiem naprawdę wolnym. Mogę zobaczyć, czy nie jestem zbyt mocno przywiązany do czegoś, co nie jest tego warte. Modlitwa i post pomagają mi otworzyć serce na Boga. Natomiast jałmużna pomaga mi otworzyć serce na potrzeby innych. To konkretna forma miłości bliźniego. Zwłaszcza tego w potrzebie. Kto naprawdę kocha Boga, będzie kochał bliźniego.

Różne biedy

Jałmużna kojarzy się nam z datkiem podarowanym biednym. I słusznie. Bo jałmużna to przede wszystkim ofiarowanie czegoś bliźniemu, który jest w potrzebie. Nieraz przed kościołem widzimy ludzi wyciągających ręce po pomoc. Zbierają pieniądze na coś do jedzenia czy do picia, czy na lekarstwo. To nie przypadek, że żebracy ustawiają się właśnie przy kościele. Robią tak, bo wiedzą, że ludzie kochający Boga, modlący się, powinni mieć dobre, wrażliwe serca, więc liczą na ich pomoc. Czasem nie jesteśmy pewni, czy takie osoby nie zbierają pieniędzy np. na alkohol. No cóż, bywa i tak. Nie powinno się wtedy dawać pieniędzy. Ale przecież nie zawsze możemy to sprawdzić. Bywa, że wielu potrzebujących pomocy nie prosi o nią wcale, bo wstydzą się swojej biedy. Warto więc mieć oczy szeroko otwarte, bo może wśród twoich kolegów i koleżanek jest ktoś, kto nie dojada albo nie ma pieniędzy na buty czy kurtkę. Nawet jeśli sam nie dasz rady komuś takiemu pomóc, zawsze możesz zorganizować jakąś pomoc, zbiórkę czy choćby podzielić się drugim śniadaniem.

Pieniądze to nie wszystko

Jałmużna to jednak nie tylko dawanie pieniędzy. Są ludzie, którzy nigdy w życiu nie dali nikomu pieniędzy, a jednak dają jałmużnę. Pomoc drugiemu to również ofiarowanie mu swojego czasu, poświęcenie chwili na rozmowę, spojrzenie w oczy, podanie dłoni, powiedzenie kilku serdecznych, ciepłych słów, jakaś dobra rada, podniesienie na duchu, pomoc w odrobieniu lekcji… Ludzie potrzebujący bywają bardzo samotni. Czują się nikomu niepotrzebni, niekochani, odrzuceni. Dlatego czekają nie tylko na pieniądze. Dużo ważniejsze jest dla nich to, by dać im dobre słowo, uśmiech, potraktować serdecznie, po ludzku. Ale uwaga, kiedy chcemy komuś pomoc, trzeba bardzo uważać, żeby nie okazać swojej wyższości, żeby kogoś nie upokorzyć swoim darem. To wielka sztuka, bo ludzie biedni są bardzo wyczuleni na to, jak im się pomaga. Nie chcą być potraktowani z góry.

Pomaganie w Kościele

Chrześcijanie od początku czuli, że mają obowiązek pomagać biednym. Pamiętali o słowach Pana Jezusa: „Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, byłem nagi, a przyodzialiście mnie... itd.”. Wiedzieli, że sam Chrystus ukrywa się w ubogich. Czeka w nich na ludzką miłość, na dobre serce. W Dziejach Apostolskich, które opisują życie pierwotnego Kościoła, czytamy, że chrześcijanie przynosili pieniądze i składali je do wspólnej kasy, aby pomagać potrzebującym. Z czasem pomaganie biednym stało się w Kościele jeszcze bardziej zorganizowane. I tak jest do dziś. Największą kościelną organizacją, która pomaga biednym na wiele sposobów, jest Caritas. Prowadzi domy opieki, ochronki, jadłodajnie, organizuje wakacje dla biednych dzieci. Biednym pomagają też poszczególne parafie, domy zakonników i sióstr zakonnych. W Watykanie istnieje nawet specjalny urząd jałmużnika papieskiego, który w imieniu Ojca Świętego troszczy się o ubogich. Obecnie jałmużnikiem papieskim jest Polak – abp Konrad Krajewski. Często można go spotkać na rzymskich dworcach, gdzie rozdaje ubogim jedzenie. To on zatroszczył się m.in. o wybudowanie łaźni dla bezdomnych.

Ile mam, tyle dam

Dzieci nie zarabiają jeszcze pieniędzy, ale też mogą dawać jałmużnę. Dostajecie czasem kieszonkowe od rodziców. Bywa też, że ciocia, wujek czy babcia dadzą jakieś pieniądze na przykład z okazji odwiedzin lub urodzin. Z tych oszczędności właśnie jakąś część można przeznaczyć na jałmużnę. Jeśli ktoś myśli: „O, teraz mam jeszcze za mało, by się podzielić, będę się dzielił, jak będę miał dużo”, to jest w błędzie. Niezależnie od tego, ile masz, możesz się podzielić. Ofiarność nie zależy od ilości pieniędzy, ale od tego, ile miłości masz w sercu. Chodzi o to, by wyćwiczyć w sobie nawyk pomagania. Inaczej grozi nam, że wyrośniemy na egoistów myślących tylko o sobie. Jeśli nie masz pieniędzy, to zawsze możesz podzielić się z innymi swoim czasem. Pobawić się z kolegą czy koleżanką, którzy stoją gdzieś w kącie korytarza, na uboczu, z których inni się śmieją. Albo odwiedzić chorego kolegę z klasy. Albo pomóc komuś w nauce. Wokół nas jest mnóstwo ludzi, których można obdarować. Trzeba tylko szeroko otworzyć oczy. Pan Jezus powiedział, że nawet kubek wody podany komuś z miłością ma znaczenie. Jednocześnie przestrzegał, by jałmużny nie dawać na pokaz, tylko po to, aby ludzie nas chwalili. Im bardziej dyskretnie pomagasz, tym większa nagroda w niebie. Zostań więc jałmużnikiem! Wielki Post to najlepszy czas, by otworzyć oczy na ludzi w potrzebie!

Agnieszka Raik

Pomaga w dziecięcym hospicjum Jakiś czas temu spotkałam koleżankę, która była wolontariuszką w hospicjum dla dorosłych, gdzie opiekowała się nieuleczalnie chorymi. Zachęciła mnie, bym poszła z nią. Początki były trudne. Po drugim czy trzecim spotkaniu zrezygnowałam, ale nie całkowicie. Pojawiałam się tam od czasu do czasu, aż do dnia, gdy spotkałam pielęgniarkę, która zaprosiła mnie na kolonie dla chorych dzieci z hospicjum, z którymi… zostałam. Wiem, że dla małych pacjentów najważniejsza jest obecność. Rozmawiam z nimi, oglądamy razem bajki, bawimy się. Bywają dzieci tak chore, że trzeba je karmić. Być blisko. Każdy wolontariusz ma swoje dyżury. Ale zdarzają się pilne wezwania, bo na przykład trzeba zawieźć krew albo jakoś specjalnie pomóc. Czy mam na to czas? Dzisiaj każdy ma mało czasu, ale czas w hospicjum na pewno nie jest czasem straconym. Zauważyłam, że im więcej mam obowiązków, tym lepiej wykorzystuję czas i więcej udaje mi się zrobić.

Oskar Zarański

Pomaga dzieciom chorym na nowotwór Sam kiedyś chorowałem na guza mózgu i byłem podopiecznym fundacji. Warsztaty czy zabawy organizowane przez „Iskierkę” bardzo mi pomagały. Obecność wolontariuszy przy chorych jest bardzo ważna. Pozwala zapomnieć o szpitalu, o chorobie, o leczeniu… Teraz sam staram się pomagać, a dzięki temu, że poznałem ten temat z dwóch stron – jako podopieczny i wolontariusz – wiem, jakie to ważne i nie mam wcale problemów ze znalezieniem czasu. W szpitalu powstają niesamowite więzi między chorymi, ale i między chorymi oraz wolontariuszami. Jesteśmy jak jedna rodzina. Organizujemy dzieciom nawet koncerty charytatywne, a ostatnio był… bal karnawałowy. Skoro dzieci przez miesiące nie mogą wychodzić ze szpitala, to bal musi przyjść do nich.

Małgorzata Klóskowska

Pomaga starszym ludziom To było wiele lat temu. Tak się zdarzyło, że byłam przy kimś, kto właśnie umierał. Wtedy poczułam, że powinnam pomagać starszym, samotnym ludziom. Być przy nich, rozmawiać z nimi, czasem przytulić, powiedzieć coś dobrego, pomodlić się razem, upiec ciasto… Dawać im to, co sama chciałabym otrzymać. Zawsze, kiedy do nich przychodzę, mam w głowie słowa z Biblii: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie”. W końcu starość raczej nikogo nie ominie… Czasem mam gorszy dzień i wcale nie chce mi się do nich iść, ale kiedy pomyślę, że przecież na mnie czekają, że mnie potrzebują… przychodzi nie wiadomo skąd nowa siła. Jedna z „moich” pań ma już 91 lat i czasem jest z nią tak trudno, że brakuje mi cierpliwości, ale wiem, że kiedy będę wychodzić, zapyta mnie jak zwykle: „Małgosiu, kiedy znowu do mnie przyjdziesz?”.

Dominik i Agnieszka Janoszowie

Pomagają niepełnosprawnym dzieciom Dominik: To było na pielgrzymce mężczyzn do Piekar Śląskich. Tam po raz pierwszy spotkałem wolontariuszy z Maltańskiej Służby Medycznej. Potem koleżanka zaproponowała, bym pojechał na obóz dla niepełnosprawnych. I choć nie wiedziałem, co mnie tam czeka, pomyślałem: czemu nie. Na miejscu okazało się, że każdy ma pod opieką jednego niepełnosprawnego i zajmuje się nim… całą dobę. W pierwszej chwili przeżyłem szok. Tym bardziej, że mój podopieczny poruszał właściwie tylko oczami. Zacząłem się zastanawiać, czy ja się w ogóle do tego nadaję. Ale zebrałem się w sobie i starałem się dać temu człowiekowi tyle, ile umiałem. Po kilku dniach byłem już całkiem wykończony (kładłem się spać o drugiej w nocy), ale – co dziwne – nie zniechęcałem się. Rano znowu się mobilizowałem. A ostatniego dnia zdarzyło się coś, po czym wiedziałem, że już zawsze będę takim ludziom pomagać. Mój podopieczny z ogromnym trudem powiedział: „dziękuję”, uśmiechnął się i… rozpłakał. Agnieszka: U mnie było inaczej. Koleżanka namówiła mnie na kurs pierwszej pomocy, ale tak naprawdę chciałam poznać fajnych ludzi, którzy myślą i żyją podobnie jak ja. Po kursie zaczęłam pomagać niepełnosprawnym dzieciom. , które z powodu biedy nie mogły dojeżdżać do szkoły. Chciałam im to ułatwić, bo dla nich szkoła to nie tylko matematyka i polski, ale też zajęcia praktyczne: nauka drobnych napraw czy gotowania, tak by umiały one żyć samodzielnie. Teraz, od kiedy jesteśmy małżeństwem, razem pomagamy niepełnosprawnym dzieciom. Organizujemy dla nich zimowiska i sami dużo się od nich uczymy. Nikt tak jak te dzieci nie potrafi okazać wdzięczności. Z ostatniego zimowiska pamiętam Kubę, który sam potrzebował pomocy, ale bardzo chciał nam pomagać. Kilka razy dziennie przychodził do kuchni i dziękował kucharkom za pyszne jedzenie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.