Wielka i okrągła jak piłka

Adam Śliwa

|

MGN 03/2017

publikacja 18.05.2017 11:24

Pierwsi opłynęli Ziemię, zobaczyli pingwiny i szkła poprawiające wzrok. Po drodze zgubili jeden dzień.

Ferdynand Magellan zginął  27 kwietnia 1521 roku na wyspie Mactan. 18 lat później  jego ciało przewieziono  do ojczystej Portugalii. Ferdynand Magellan zginął 27 kwietnia 1521 roku na wyspie Mactan. 18 lat później jego ciało przewieziono do ojczystej Portugalii.
Album J.D. Dallet /Prisma/EAST NEWS

Z azdrośni Portugalczycy już na starcie próbowali zatrzymać eskapadę 5 statków i 270 ludzi, którą dowodził ich rodak Ferdynand Magellan. Ponieważ król portugalski nie lubił wielkiego żeglarza i odkrywcy, nie był zainteresowany jego pomysłami, wyprawą zainteresowali się Hiszpanie. Liczyli, że Magellan dotrze do Wysp Korzennych leżących na Archipelagu Malajskim i zdobędzie dla nich cenne wtedy przyprawy: gałkę muszkatołową i goździki. Żaglowce Trinidad, Victoria, San Antonio, Concepcion i Santiago 10 sierpnia 1519 r. ruszyły z Wysp Kanaryjskich na południe, aby szukać przejścia dookoła odkrytych niedawno Ameryk.

Na południe

Płyniemy pełni nadziei. Zbliżamy się powoli do portugalskiej Brazylii. Tam spróbujemy uzupełnić zapasy. Wszystko jest dla nas nowe. Przed nami nikt jeszcze tędy nie żeglował. Z Brazylii wciąż płyniemy na południe. Na horyzoncie w nieskończoność ciągną się brzegi kontynentu. W styczniu wydawało się już, że znaleźliśmy przejście, ale okazało się ono tylko wielką zatoką (dzisiejsze Buenos Aires). Zima coraz bliżej. Musimy znaleźć dobre miejsce na jej przetrwanie. Zabezpieczyć statki i wybudować osadę. W końcu zapadła decyzja – Puerto San Julian. Tu postawiliśmy kilka drewnianych chat. Tu przezimujemy. Kilka dni temu trzech kapitanów próbowało zbuntować ludzi przeciw Magellanowi. Na szczęście załoga pozostała wierna dowódcy, a buntownicy swój postępek przypłacili głową. Dwóch pozostawimy na brzegu. Niech radzą sobie sami.

Cieśnina Wszystkich Świętych

Żeglarze zwykle z utęsknieniem wypatrują lądu. My mamy go już dość. Od kilku miesięcy szukamy przejścia na południowe morza, a przed nami tylko brzeg, brzeg, brzeg... 24 sierpnia jeden z naszych żaglowców wyruszył na zwiad i… rozbił się o skały. Wróciło tylko dwóch marynarzy. Tymczasem kolejny zwiad alarmuje: znaleźli przejście! Oby znów nie okazało się zatoką. Jednak nie! Już po chwili jesteśmy pewni, woda jest słona i głęboka. 1 listopada ruszamy przez cieśninę. Kapitan Ferdynand nazwał ją Cieśniną Wszystkich Świętych (dziś to Cieśnina Magellana). Niespodziewanie statek San Antonio wysłany przodem nagle zmienił kurs i… wracają do Hiszpanii. My płyniemy dalej.

Spokojne bezkresne morze

Prawie miesiąc przedzieraliśmy się przez cieśninę, ale oto jest. Bezkresne spokojne morze. Magellan nazwał je Mar Pacifico (Pacyfik, czyli spokojny). Opatrzność podarowała nam świetną pogodę bez huraganów, tajfunów, najmniejszych nawet wiatrów. Widzieliśmy dziwne wielkie czarno-białe ptaki. Trochę przypominają gęsi. Nie latają, tylko chodząc, śmiesznie się kiwają. Potrafią za to świetnie pływać. To już ponad 1,5 roku jesteśmy w drodze. 16 marca 1521 r. dotarliśmy do wysp Homonhon. Ludzie mówią tu nieznanym nam językiem malajskim. Ale mamy tłumacza. Niewolnik Magellana wiele lat temu został porwany z tych terenów. Można powiedzieć, że wracając tu, jest pierwszym człowiekiem, który opłynął świat. W Portugalii został ochrzczony, przyjął imię Henryk, a po powrocie lub, nie daj Boże, śmierci Magellana będzie wolnym człowiekiem. Zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki. Na trzech statkach została nas już tylko setka.

Śmierć kapitana

Od 7 kwietnia, jak zapisano w dzienniku pokładowym, jesteśmy na wyspie Cebu. Opowiadamy mieszkańcom, skąd jesteśmy, w co wierzymy. Wielu postanawia przyjąć nową wiarę. Zostają chrześcijanami. Lokalni władcy chcą handlować wyłącznie z Hiszpanią. Król będzie zadowolony, a i my pewnie dostaniemy nagrodę po powrocie. Tymczasem nikt nie spodziewał się, że ktoś szykuje na nas zasadzkę. Władcy pobliskiej wyspy Mactan nie podobali się przybysze z Europy. Nasi sojusznicy z Cebu, widząc, co się dzieje, proponowali pomoc: 1000 wojowników. Jednak Magellan chce pokazać naszą siłę i… ruszamy sami. Jest nas 50. Gdy dobiliśmy do brzegu, zaatakowało nas… ponad 3 tys. wojowników. Byliśmy bez szans. Dookoła mnie zaczęli padać zabici. Komenda odwrotu padła za późno. Nagle ujrzałem kapitana. Trafiony bambusową włócznią, padł na ziemię. Umarł wśród wściekłych tubylców. Co teraz będzie?

Victorią do domu

Smutni i osamotnieni ruszyliśmy w dalszą drogę. W listopadzie dotarliśmy do Wysp Korzennych. Ładownie wypełniliśmy pachnącymi goździkami i gałką muszkatołową. Kilka tygodni wcześniej, w Brunei, pokazano mi szkła poprawiające wzrok – bardzo ciekawy wynalazek, u nas jeszcze nieznany. Wczoraj musieliśmy spalić statek Concepcion. Był tak zgryziony przez robaki, że w każdej chwili mógł się rozlecieć. Do domu ruszają tylko dwa żaglowce. Trinidad popłynie tą samą trasą, którą przypłynęliśmy, a my na Victorii opłyniemy Ziemię. Trynidad nie dotarł do celu. Statek przejęli Portugalczycy. A my jesteśmy wykończeni. Kończą nam się zapasy. Mamy już tylko ryż. W maju minęliśmy Przylądek Dobrej Nadziei. Osłabieni łapiemy przeróżne choroby. Już 20 naszych przyjaciół zmarło. Jakby tego było mało, 13 marynarzy wysłanych na ląd po jedzenie aresztowały portugalskie władze. Głodni ruszamy na północ wzdłuż Afryki. Dom już niedaleko.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.