Życie na sto procent

Miłosz Kluba

|

MGN 03/2017

publikacja 18.05.2017 11:21

Wiedziała, że w Boliwii jest niebezpiecznie. Tym bardziej chciała tam pojechać – by pomagać dzieciom.

Helena zawsze była blisko ludzi. Wyjazd do Bolwii, by pomagać osieroconym, biednym dzieciom, był spełnieniem jej marzeń  Helena zawsze była blisko ludzi. Wyjazd do Bolwii, by pomagać osieroconym, biednym dzieciom, był spełnieniem jej marzeń
archiwum parafii św. Barbary w Libiążu

Helena Kmieć pochodziła z Libiąża. Na początku stycznia wyjechała do Cochabamby w Boliwii. Wraz z przyjaciółką z Wolontariatu Misyjnego „Salvator” w placówce prowadzonej przez siostry służebniczki przygotowywały ochronkę dla dzieci. Nie zdążyły jej jednak otworzyć. W nocy z 23 na 24 stycznia włamało się tam dwóch mężczyzn. Jeden z nich zaatakował Helenę. Włamywaczy aresztowano, ale Heleny nie udało się uratować. „Helenka pozostanie dla nas niedoścignionym wzorem radosnej, pokornej, bezgranicznej służby Jezusowi i ludziom. Dzięki Niej wiemy, że prawdziwie święci ludzie żyją bardzo blisko nas” – napisali po jej śmierci przyjaciele z wolontariatu.

Z samolotu na wesele

Jaka była? Jej znajomi i przyjaciele opowiadają, że przede wszystkim uwielbiała być blisko drugiego człowieka. Nigdy nie opuściła okazji, by pomóc innym. – Zawsze była z ludźmi, i w chwilach ważnych, i smutnych, i radosnych. Helena dla każdego miała czas. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych – opowiada Magdalena Kaczor, jej przyjaciółka z Wolontariatu Misyjnego „Salvator”. – Kiedyś przed weselem przyjaciół Helena o trzeciej nad ranem wstała do pracy (była stewardessą), przed południem – po dwóch lotach – była już z powrotem. Przebrała się i pobiegła na ślub, na którym śpiewała. Potem wesele, a następnego dnia znów praca. Kiedyś zapytałam ją, czy w ogóle śpi. „Oczywiście, spałam dziś trzy godziny!” – odpowiedziała Helena. Podobnie zapamiętał Helenę wikary parafii św. Barbary w Libiążu, ks. Janusz Grodecki. – Miała piękny dar zauważania wszystkich – wspomina ksiądz. – Nie grupy, ale poszczególnych osób, nawet tych, które stały na uboczu. Będzie nam ogromnie brakowało jej radosnej wiary w Boga i ludzi.

Inżynier po szkole muzycznej

W szkole Helena mocno się angażowała, wykorzystując swoje liczne talenty. Była przewodniczącą – najpierw klasy, potem gimnazjum i liceum, występowała w przedstawieniach, startowała w konkursach recytatorskich. „Pamiętam szczególnie jedną z tych inscenizacji. Z grupą osób zebraną z różnych klas w trzy dni, od zera, stworzyliśmy jasełka. Z jakichś powodów klasa, która miała przygotować świąteczne przedstawienie, nie zrobiła tego. A ja nie mogłam wyobrazić sobie szkolnej wigilijki bez jasełek. Dlatego, za zgodą pani dyrektor, zebrałam grupę chętnych, z którą ekspresowo przygotowaliśmy to przedstawienie. Udało się je wykonać bez większych wpadek!” – opowiadała w wywiadzie z okazji 25-lecia libiąskiej szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców, do której chodziła od podstawówki aż do matury. Dwa lata liceum spędziła na stypendium w Wielkiej Brytanii. Po maturze – wbrew namowom babci, by poszła do szkoły aktorskiej – zaczęła studia na politechnice w Gliwicach. Tam też chodziła do szkoły muzycznej I i II stopnia (była w klasie śpiewu solowego). Tam działała m.in. w duszpasterstwie akademickim, w Libiążu kierowała parafialnym komitetem organizacyjnym Światowych Dni Młodzieży. – Tak naprawdę to dzięki niej bardzo ładnie udało się nam przyjąć 500 Włochów – wspomina ks. Janusz Grodecki.

Spełnione marzenie

Wyjazd do Boliwii miał być spełnieniem jej marzeń. Żeby tam polecieć, Helena wzięła półroczny urlop w pracy. Wcześniej pomagała już księżom salwatorianom na Węgrzech i w Rumunii, a w 2013 roku spędziła dwa miesiące w Zambii. Chciała jednak wyjechać na dłużej, by – jak sama mówiła – „nawiązać bliższe relacje z ludźmi, poznać ich potrzeby i dzięki temu móc lepiej im służyć”. Biskup Jan Zając, brat jej dziadka, wspominając swoje ostatnie spotkanie z Heleną pod koniec grudnia 2016 roku, mówi, że o swoich planach opowiadała z wielką radością. Była przekonana, że to jej powołanie. – Dlatego o tym, co stało się 24 stycznia, nie myślę jako o zabójstwie, ale jako o oddaniu życia – tak jak męczennicy. Tak ją odbieram – mówi bp Zając. – Helena była gotowa na wszystko, by wypełnić swoje powołanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.