Na dach świata

Adam Śliwa

|

MGN 02/2017

publikacja 18.05.2017 11:17

Śmiałków chętnych do zdobycia himalajskiego kolosa wciąż jest wielu. Niektórzy płacą za to życiem. Jako pierwsi pokonali go pszczelarz i przewodnik.

Mount Everest Mount Everest
Rupert Taylor-Price /flickr

N ajwyższy szczyt świata kusił alpinistów od dawna. Wszystkie próby przegrywały jednak z pogodą, brakiem tlenu i niewyobrażalnym zmęczeniem. Przeciwnik był twardy. W kwietniu 1953 roku ekspedycja składająca się z kilkuset osób dotarła blisko szczytu. Ostatni atak mieli przeprowadzić Edmund Hilla-ry, pszczelarz z Nowej Zelandii, i Tenzing Norgay, przewodnik pochodzący z tybetańskiego ludu Szerpów mieszkającego w Himalajach.

Z pułkownikiem na czele

Mozolnie ciągniemy w górę. Celu nie widać. Przesłaniają go chmury. Najważniejsze to dobrze się przygotować i rozplanować postoje. W zeszłym roku Szwajcarzy dotarli na wysokość ponad 8 tysięcy metrów n.p.m. Na przyszły rok zgodę Nepalu, na terenie którego leży najwyższy szczyt Ziemi, dostali Francuzi. Potem znowu będą próbować Szwajcarzy. Nie możemy pozwolić, by oni byli pierwsi. Mount Everest muszą zdobyć Brytyjczycy. Naszym dowódcą jest pułkownik John Hunt. Niektórzy byli przeciwni tej nominacji, ale Komitet Himalajski tak zdecydował i kropka. I na razie wydaje się, że była to dobra decyzja. Robi się późno, powoli docieramy do trzeciego obozu. Towary i bagaże wytrawnych himalaistów wnoszą miejscowi tragarze, prawdziwi zawodowcy, którzy towarzyszą niemal wszystkim wyprawom. Rozbijamy namiot i segregujemy zapasy na jutro.

Przymusowe postoje

Jest 22 kwietnia. Jesteśmy na wysokości ponad 6 tysięcy metrów n.p.m. Przed nami jeszcze ponad dwa tysiące metrów w górę. Hunt, Bourdillon i Evans ruszają pierwsi, by rozpoznać dalszą trasę i założyć czwarty obóz. Idziemy Przełęczą Południową. Kolejne odcinki będą pokonywać małe grupy. Jest zimno i wietrznie. Coraz bardziej na takiej wysokości odczuwamy ciśnienie i brak tlenu. 4 maja nasza grupa osiągnęła wysokość 7 tysięcy metrów. To już nasz szósty obóz. Pogoda się pogorszyła i musimy się zatrzymać. Nie możemy przegrać, ale życie jest ważniejsze... W ciągu tygodnia pogoda na szczęście się poprawiła, ale nam udało się posunąć zaledwie o 300 metrów. Założyliśmy siódmy obóz.

Powrót spod szczytu

Jesteśmy na Przełęczy Południowej. Do szczytu zostało niecałe tysiąc metrów. Wierzchołek Mount Everestu będą zdobywać Bourdillon i Evans – tak zdecydował szef wyprawy. Myślą i sercem jesteśmy z nimi. Ostatnie uściski rąk i… dwie postacie znikają powoli z oczu. Niestety, dotarli tylko na wysokość 8750 metrów. Byli tak zmęczeni, że końcowych, niecałych stu metrów nie umieli już pokonać. Na dodatek zepsuły im się butle tlenowe o zamkniętym obiegu. Musieli się więc wycofać, a byli tak blisko... Już wiadomo, że jutro na podbój szczytu wyruszą Hillary i Norgay.

Oddech na dachu

Ruszyli 27 maja o 6.30. Już dwa dni minęły, a po nich ani śladu. Albo dotarli na szczyt, albo... O! Są! Widać po nich, że się udało. Okazało się, że szczyt zdobyli 29 maja o 11.30. Zdjęli maski tlenowe i przez 15 minut oddychali powietrzem na dachu Ziemi. Zrobili kilka zdjęć, Tenzing zakopał słodycze w podziękowaniu dla swoich bogów, a Edmund zostawił na górze mały krzyżyk. O naszym sukcesie dowiedział się cały świat. Już w 72. godzinie od zdobycia szczytu drogą radiową informacja dotarła do Londynu. Przekazał ją korespondent „Timesa” James Morris. Był to świetny prezent na koronację Elżbiety II.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.