Ranne ptaszki

Piotr Sacha

|

MGN 01/2017

publikacja 18.05.2017 11:00

Wstają z łóżka, zanim wstanie słońce. Przed lekcjami w szkole idą do kościoła. Poznają dom Matki Bożej i słuchają najlepszej Nauczycielki w drodze do Jezusa.

Uczestnicy nabożeństw roratnich w kościele św. Jana Sarkandra w Bełku Uczestnicy nabożeństw roratnich w kościele św. Jana Sarkandra w Bełku
Roman Koszowski /Foto Gość

Godzina 6.00. Gosia (10 lat), Szymon (8 lat) i Paulinka (4 lata) wstają z łóżek… Mają dwadzieścia pięć minut, żeby się umyć, ubrać, zjeść śniadanie i ruszyć na Roraty. – Zdążycie? – niedowierzam. – Zdążymy! – oświadcza pewnie czterolatka. – Rok temu zebraliśmy na Roratach wszystkie obrazki – dodaje znad talerza.

Z tornistrem do kościoła

W parafii św. Jana Sarkandra w Bełku niedaleko Rybnika Roraty rozpoczynają się o 6.45. – W szkole i przedszkolu zajęcia są od ósmej – opowiada mama Anna Słupik. – Żeby zdążyć, przygotowujemy się już poprzedniego dnia. Odpowiadamy na pytania roratnie, pakujemy tornistry, robimy śniadanie do szkoły, a lampiony czekają na swoim miejscu – dodaje pani Ania. Godzina 6.15. Tata Tomasz pokazuje swoją planszę z obrazkami i napisem „Roraty ‘88”. – Miałem wtedy 10 lat – uśmiecha się pan Słupik. Na Roraty 2016 chodzi cała rodzina: dzieci, rodzice i babcia. Godzina 6.25. Szymon jest pierwszy gotowy do wyjścia. – Muszę być wcześniej w zakrystii. Służę do Mszy – wyjaśnia. W listopadzie złożył ministranckie przyrzeczenie. Przedtem przez kilka miesięcy był kandydatem. – Ja też byłem ministrantem – zaznacza tata trzecioklasisty. – A ja podczas Rorat śpiewam w scholi – dopowiada Gosia. Najmłodsza Paulina też chce coś powiedzieć i przypomina francuskie imiona: „Maud… Aurore…” – mówi z szerokim uśmiechem i pokazuje rysunek. – To narysowała jedna z Francuzek, które gościliśmy podczas Światowych Dni Młodzieży – tłumaczy tata.

Zaręczyny przy Maryi

Godzina 6.35. Idziemy do kościoła. Pan Tomasz wspomina dzień, w którym oświadczył się pani Annie. – Szliśmy w pielgrzymce na Jasną Górę. Po wieczornym czuwaniu, o drugiej w nocy, klęknąłem przed Anią i… wręczyłem jej pierścionek zaręczynowy. W tym roku podczas wakacji razem z mamą do Częstochowy pieszo pielgrzymowała 10-letnia Gosia. W przyszłym roku tata Gosi do Częstochowy… pobiegnie. Musi pokonać niecałe 100 kilometrów. – Powinienem dobiec w 11 godzin do Matki Bożej Częstochowskiej – ocenia pan Tomasz. Biega codziennie. W ciągu roku ma w nogach jakieś cztery tysiące kilometrów. Już 12 razy brał udział w różnych maratonach. Dwa wygrał. Godzina 6.45. W kościele schola z Gosią na pokładzie śpiewa: „Mama czuwa, Mama wie, czego każde dziecko chce…”. Lampiony w górę. Rozpoczyna się Msza. Po Ewangelii wśród dzieci pojawia się ojciec paulin z… ikoną Maryi. To nie zakonnik z Jasnej Góry, to ks. Damian Grelik w paulińskim habicie.

Ze świeczką przez las

Na starcie Rorat „W domu Królowej” wielu mieszkańców Bełku zostawiło Matce Bożej zaproszenie do swojego domu. Odtąd Jej wizerunek, pobłogosławiony w kaplicy Cudownego Obrazu, wędruje po parafii. Odwiedził też rodzinę Słupików. – Modliliśmy się przed nim całą rodziną – mówi Gosia. – Na Jasnej Górze zawierzyłem Matce Bożej wszystkie dzieci przychodzące na Roraty i ich rodziny – mówi ks. Damian. – Każda rodzina dostanie też na koniec kawałek płótna potarty o jasnogórski wizerunek – zapowiada kapłan. Pani Mariola Ptak przyjechała na Roraty z sześcioletnią wnuczką. Amelce najbardziej podoba się rozświetlony pociąg dzieci z lampionami. – Dobrze pamiętam Roraty ze swojego dzieciństwa. Zaczynały się o szóstej rano – mówi pani Mariola. – O 4.40 zbieraliśmy się z dziećmi z klasy i przez las szliśmy do kościoła. Ciemności rozświetlały tylko nasze świeczki. A po Mszy tą samą drogą wracaliśmy. Pięć kilometrów! Trzeba było się śpieszyć, żeby zdążyć na ósmą do szkoły. – Pamiętam, że jeszcze przed Adwentem w domu zawsze była pełna mobilizacja – opowiada pani Mirela, mama Amelki. – W sklepach nie było kolorowych lampionów. Kupowaliśmy tekturkę, kolorową bibułę, płaską baterię… Siadaliśmy przy stole i sami je sklejaliśmy.

Szpitalne łóżko

Niemal o tej samej porze co w Bełku, o 6.30 rano, kościół św. Herberta w Wodzisławiu zapełnia się po brzegi. Dwie minuty później uczestnicy Rorat przenoszą się na… Jasną Górę. Słychać już dźwięki potężnych fanfar, bicie w kotły i… odsłania się obraz Matki Bożej. Tak jak w cudownej kaplicy. Chwilę później wszyscy w kościele zamierają. Przed jasnogórski ołtarz w Wodzisławiu podjeżdża szpitalne łóżko, a na nim chory chłopiec. Przy nim idzie ktoś o kulach, ktoś inny z zabandażowaną głową i jeszcze ktoś inny z ręką w gipsie. Ten ostatni to diakon Dawid Dyrcz. Zaczyna opowiadać, jak to na Jasnej Górze od wieków ludzie składali wota, czyli ofiarowywali różne przedmioty, by podziękować za wysłuchane prośby. – Cudowne uzdrowienia dzieją się na naszych oczach – mówi diakon Dawid. – Jakiś czas temu moja mama ciężko zachorowała – zaczyna opowiadać. – Pojechałem z nią na Jasną Górę, by Maryję prosić o pomoc. Po powrocie lekarze powiedzieli, że choroby w ogóle nie ma, że nie mają już czego leczyć. Mama był całkiem zdrowa.

Służebnica uciera marchewkę

Proboszcz ks. Janusz Badura codziennie zachęca dzieci i dorosłych, by pisali wiersze o Maryi. – Mogą być nawet rymy częstochowskie – śmieje się ksiądz. Dzisiaj wygrywa Natalia. W nagrodę dostaje złotą różę, podobną do tej, którą Maryi na Jasnej Górze podarował w tym roku papież Franciszek. Natalka zabiera też do domu, na jeden dzień, ikonę Matki Bożej. Na koniec jeszcze roratni pojedynek na marchewki. Przedtem ksiądz proboszcz wspomina o sukienkach Maryi i dwójce zawodników wręcza „sukienkę służebną” – niebieski fartuszek z napisem: „Oto ja służebnica Pańska”. I biały czepek kucharza. – Każda dobra służba rodzi owoce. My też uczymy się służyć owocnie – mówi ks. proboszcz. I zaczyna się. Zwycięży ten, kto utrze więcej marchewki. Czas: 40 sekund. Ksiądz Karol włącza stoper. Ksiądz Mariusz przygotowuje wagę. Kto wygrał? Puchar… to znaczy kubek termiczny z sokiem marchewkowym otrzymuje tym razem 3-letnia Amelka. Po Roratach rodzice i dzieci pędzą do pracy, do przedszkola, do szkoły… Po drodze zaglądają jeszcze do jadłodajni roratniej. W specjalnym namiocie stojącym przy kościele na każdego czekają dziś ciepłe kakao, słodki pączek i pyszny banan.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.