Od brzegu do brzegu

Adam Śliwa

|

MGN 12/2016

publikacja 20.11.2017 13:05

Ponad 30 ludzi z kapitanem Lewisem i jego przyjacielem Wiliamem Clarkiem na czele wyruszyło na Dziki Zachód. Mieli dotrzeć aż do Oceanu Spokojnego.

Rekonstrukcja fortu Mandan. Obóz musiał być solidny i dobrze chronić przed napadami Rekonstrukcja fortu Mandan. Obóz musiał być solidny i dobrze chronić przed napadami
North Wind Picture Archive /akg/ east news

Stany Zjednoczone na początku XIX wieku liczyły zaledwie kilkanaście stanów położonych nad brzegiem Atlantyku. Zachodnie tereny Stanów Zjednoczonych wciąż były niezbadane. Zamieszkałe przez Indian, formalnie należały do Hiszpanów, Brytyjczyków i Francuzów. W 1803 roku ambasador amerykański w Paryżu chciał od Francuzów kupić Nowy Orlean – miasto położone na południu, na lewym brzegu Missisipi. Tymczasem Napoleon odpowiedział inną ofertą. Zaproponował ambasadorowi kupno całego stanu Luizjana. 2 miliony km kw. za niewielkie pieniądze to była świetna okazja. Tajemnicze tereny Ameryki Północnej zamieszkane przez Indian wielu próbowało zbadać. W końcu ruszyła wyprawa, która miała dotrzeć do celu. Prezydent Stanów Zjednoczonych wybrał kapitana Lewisa na dowódcę wyprawy. Ten do ekspedycji zaprosił swojego przyjaciela Wiliama Clarka. Ponad 30 ludzi wyruszyło na tzw. Dziki Zachód. Mieli dotrzeć aż do Oceanu Spokojnego.

Uczta z bizona

Ładujemy zapasy na statek w Saint Louis. Ciekawe, jak daleko uda nam się dopłynąć rzeką Missouri. W przeciwieństwie do morskiej podróży żegluga rzeką to świetna sprawa. Tu krajobraz wciąż się zmienia. Malownicze zakręty, strome brzegi, zielone łąki. Po drodze czyhają też podobno groźne zwierzęta i dzicy Indianie. Jeśli nas zaatakują, wyprawa może skończyć się szybko. Wczoraj Joseph Field celnym strzałem zabił wielkiego bizona. Szykuje się uczta. Dziś mam służbę przy sterze, więc pora zdrzemnąć się kilka godzin. Tereny dookoła to ziemie wojowniczych Siuksów.

Zima z Indianami

Zbliża się zima, a my wciąż w drodze. Trzeba pomyśleć o schronieniu, gdy lód skuje rzeki. Nagle słychać krzyki i komendy. Gotuj broń! Łapię za muszkiet. Na horyzoncie widać ogniska. To Indianie. Co robić? Nasz przewodnik wykrzykuje do nich coś w niezrozumiałym języku. Odpowiedzi brzmią groźnie. To już chyba koniec. Ale nie. Tubylcy są przyjaźni. – To plemię Mandanów – mówi sierżant. – Zostaniemy u nich na zimę i dostaniemy nawet zapasy na dalszą drogę. Podpatrzyłem mapę kapitana Lewisa. Jesteśmy dokładnie w środku kontynentu. Do domu jest tak samo daleko jak do celu naszej wyprawy. W czasie postoju zimowego do wyprawy dołączył Kanadyjczyk Toussaint Charbonneau. Jego żona, Indianka z plemienia Szoszonów, ma na imię Sacajawea. Tacy sprzymierzeńcy mogą nam zapewnić bezpieczną podróż. 7 kwietnia 1805 roku opuszczamy Mandanów i ruszamy dalej, w górę rzeki. Smutno opuszczać tak gościnnych ludzi. Może spotkamy się jeszcze w drodze powrotnej…

Pieski jak wiewiórki

Już 4 miesiące minęły, od kiedy opuściliśmy wioskę. Dotarliśmy w miejsce, gdzie dalsza żegluga jest niemożliwa. Czekamy przy brzegu. Kapitanowie Lewis i Clark pilnują wyładunku statku i niecierpliwie wyglądają koni. Wierzchowce ma dostarczyć brat Sacajawei. Bez nich ciężko byłoby maszerować z całym bagażem. Wreszcie są, słychać tętent koni. Pora się zbierać. Jedziemy przez wielkie łąki. Co chwila spotykamy nieznane nam pieski preriowe. Żyją w wielkich koloniach, szczekają jak psy, choć bardziej przypominają wiewiórki. Przed nami skaliste góry – to poważna przeszkoda. Dotąd jeszcze nikomu nie udało się ich zdobyć. Czy nam się uda?...

Pirogami do oceanu

Zimno i głód próbowały i nas pokonać. Jestem wykończony. Przejście było nieludzko ciężkie, ale dzięki Bogu już schodzimy. Na horyzoncie widać dymy ognisk. Podobno to Indianie z plemienia Nez Percé. Jesteśmy uratowani. Jest wrzesień. Nasi gospodarze mówią, że za miesiąc dotrzemy do wielkiej wody. To na pewno ocean. Płyniemy w indiańskich łodziach zwanych pirogami. Są lekkie, zwrotne i wytrzymałe. Indianie drążą je z pni drzew. 7 listopada 1805 roku. Lewis zapisał w swoim dzienniku: „Ocean Spokojny! Co za radość! Nie wiedziałem, że widok Pacyfiku może być tak wspaniały. Do marca 1806 roku zostajemy tu na zimę, a następnie wyruszamy w drogę powrotną. Na szczęście po drodze mamy już sprawdzonych przyjaciół”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.