Pan profesor

Piotr Sacha

|

MGN 12/2016

publikacja 20.11.2017 13:05

Nie kolekcjonuje medali, nie ogląda się za siebie, nie fascynuje się zdobytymi trofeami. Patrzy w przyszłość.

Od 20 lat Arsene Wenger cieszy się z wygranych razem z piłkarzami Arsenalu Od 20 lat Arsene Wenger cieszy się z wygranych razem z piłkarzami Arsenalu
BEN STANSALL /AFP/EAST NEWS

Francuski trener we wrześniu 1996 roku z Japonii przyjechał do Londynu. Jego nową drużynę Arsenal F.C. określano wtedy jeszcze „nudnym Arsenalem”, a jego samego pewna brytyjska gazeta nazwała „Arsene, kto?”. Nazwisko Wenger prawie nikomu nic nie mówiło. Minęło 20 lat. Pan Arsene wciąż uczy piłkarzy Arsenalu, jak grać, żeby wygrać. Zawodnicy mogą czuć się bezpiecznie. Nazywa się go nawet profesorem.

Jestem przewodnikiem

Dziś nazwisko Wenger zna chyba każde dziecko w Anglii. To taki pan w ciemnym garniturze, który dawno, dawno temu stanął przy ławce Kanonierów, czyli drużyny w biało-czerwonych koszulkach z obrazkiem żółtej armaty. I… stoi dalej. Liczby mówią same za siebie. Kierował grą swojego zespołu w ponad tysiącu meczów, w większości wygranych. Pan Arsene jest stworzony do pracy w Arsenalu nie tylko z powodu podobieństwa imienia do nazwy klubu. Niektórzy mówią o nim, że „tworzy” zawodników. – To Bóg stworzył człowieka. Ja jestem tylko przewodnikiem – mówi w wywiadzie dla francuskiego magazynu „L’Equipe Sport and Style”. – Staram się wyciągnąć z człowieka to, co w nim piękne – dodaje. Trener Wenger jest człowiekiem z zasadami. Jedna z nich mówi o tym, że nie warto sprowadzać do drużyny drogich gwiazd. Lepiej znaleźć jeszcze nie do końca oszlifowany piłkarski diament. Takie diamenty to na przykład Thierry Henry, Patrick Vieira czy ostatnio Olivier Giroud... Trójka Francuzów... Bo co roku w składzie londyńczyków pojawia się kolejny rodak trenera.

Arsene w kosmosie

– Nosił okulary i wyglądał jak szkolny nauczyciel – wspomina go były kapitan Arsenalu Tony Adams. Choć Wenger przestał nosić okulary, dla piłkarzy wciąż jest prawdziwym nauczycielem. Tak jak na początku, kiedy wprowadził do będącej w rozsypce drużyny nowe, zdrowe menu w jadalni i parę żelaznych reguł w szatni i na boisku. Od 20 lat pracuje w Londynie. W tym samym czasie asteroida o nazwie „33179 Arsenewenger” pięciokrotnie okrążyła Słońce. W przeciwieństwie do swojego imiennika z kosmosu Francuz twardo stąpa po ziemi. Nie kolekcjonuje medali, nie patrzy w przeszłość na zdobyte trofea. – Żyję każdym następnym dniem – stwierdza. Ta dewiza przydała się mu w 2014 roku, kiedy tysięczny raz prowadził na boisku Arsenal. W tamtym meczu przegrał z José Mourinho, który prowadził Chelsea... I to aż 6:0. Wielu kibiców i dziennikarzy twierdzi, że już czas, żeby Arsene opuścił Arsenal. On żyje jednak „każdym następnym dniem”. I dorzuca jeszcze złotą myśl. – Piękno sportu polega na tym, że każdy chce wygrać, ale tylko jeden zwycięży – mówi dziennikarzowi „L’Equipe”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.