Superochotnicy

Adam Śliwa

|

MGN 12/2016

publikacja 20.11.2017 13:04

Wracali do kraju, gdzie śmierć czaiła się na każdym kroku. Wracali zawsze na ochotnika. Odważni i świetnie wyszkoleni.

Spadochron, jakiego używali spadochroniarze Armii Krajowej zrzucani do Polski  Spadochron, jakiego używali spadochroniarze Armii Krajowej zrzucani do Polski
Stanisław Rozpędzik /pap

Było ich 316. Elita elit. Wrogowi potrafili wyrządzić większe szkody niż wielkie dywizje wojska. Wielu nie doczekało końca wojny. Część zginęła w komunistycznej Polsce. Dziś żyje już tylko jeden.

Ptaszki z nieba

Na początku wojny, jesienią 1939 roku, poza granicami Polski utworzono Polskie Siły Zbrojne. Później postanowiono, aby dla Armii Krajowej w okupowanym kraju desantować, przerzucić, kilkuset żołnierzy, sprzęt i broń. Droga lądowa była coraz bardziej niebezpieczna. Najlepszy, najbardziej skuteczny okazał się spadochron. Żołnierze-spadochroniarze prosto z nieba mogli spadać na wroga. Początki były trudne, ale dzięki zapałowi dwóch kapitanów: Kalenkiewicza i Górskiego, w nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku pierwsi cichociemni, nazywani ptaszkami, wylądowali w Dębowcu. Operacja otrzymała kryptonim „Adolphus”. Zanim jednak ptaszki, w ciszy i ciemnej nocy, sfrunęły na polskie pola, spadochroniarze musieli przejść morderczy trening. Cichociemni pełnili ważne funkcje w dywersji, działali z ukrycia, odwracali uwagę wroga, niszcząc jego arsenał. Pracowali w wywiadzie, łączności radiowej, wyrabiali fałszywe dokumenty.

Przez małpi gaj

Byli bardzo dobrze wyszkoleni i sprawni fizycznie. Kandydaci musieli między innymi bezbłędnie przejść przez tak zwany małpi gaj, czyli specjalny tor przeszkód. Po selekcji i testach wielu odpadało. Na specjalnych kursach przyszli skoczkowie uczyli się… legendy, czyli logicznych kłamstw. Było to niezbędne, by chronić rodziny i siebie. Na koniec cichociemni, oczywiście na niby, wysadzali w powietrze jakiś obiekt. Każdą taką akcję zgłaszano, a mimo to cichociemni zawsze byli szybsi. Pewnej nocy na przykład komendant stacji treningowej zadzwonił do oficera odpowiadającego za ćwiczenia, by ocenił akcję cichociemnych w jednej z fabryk amunicji. – Słychać jeszcze strzały, ale wszystko powoli się kończy – odpowiedział oficer. Tymczasem wszyscy cichociemni od godziny jedli już kolację w swoich kwaterach.

Cenne zrzuty

Wyszkolonych i zobowiązanych przysięgą cichociemnych zrzucano do Polski, do specjalnych placówek Armii Krajowej. Byli niezwykle cenni dla podziemnego państwa. Potrafili tworzyć materiały wybuchowe, fotografować dokumenty, włamywać się, obsługiwać niemiecką broń, organizować akcje. Szczególnie wyjątkową była akcja odbicia więźniów w Pińsku. Dowodził nią Jan Piwnik „Ponury”. Kilkanaście minut wystarczyło, by grupy z kilku stron dostały się do silnie strzeżonego gmachu, uwolniły więźniów i bezpiecznie wycofały. Do Polski przerzucono w sumie 316 cichociemnych, w tym jedną kobietę. 103 zginęło podczas wojny, 9 na karę śmierci skazały sądy stalinowskie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.