Niedziela na krańcu świata

MGN 11/2016

publikacja 20.11.2017 13:00

Są miejsca, gdzie katolicy na niedzielną Mszę św. muszą czekać aż cztery miesiące. A kiedy już mają to szczęście, w ukryciu, pod osłoną nocy, płaczą podczas Przeistoczenia.

Ministranci w Nigerii mają podobne stroje  jak ministranci polscy Ministranci w Nigerii mają podobne stroje jak ministranci polscy
archiwum salezjańskiego wolontariatu misyjnego

Tak dzieje się na przykład w wietnamskim regionie Son La, gdzie państwo zakazało odprawiania Mszy. Są też miejsca na świecie, gdzie kapłanów jest zbyt mało, by Msza mogła odbyć się co niedzielę. W kościołach rozbrzmiewają organy lub gitary. Można tam również zobaczyć radosny taniec, a nawet kury składane w darze. Na Mszy św. jest wielu bardzo młodych katolików… Ale nie młodych wiekiem, tylko wiarą. Tak jest w Mongolii, gdzie jeszcze 30 lat temu nikt nie słyszał o Panu Jezusie. ☻

Głośno klaszczemy

Ibadan, Nigeria Opowiada Joanna Urbańska z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego: Na Mszy w Nigerii rzucają się w oczy wielokolorowe stroje. Wszyscy ubierają się wtedy jak najpiękniej, ponieważ przychodzą z wizytą do najważniejszej Osoby. Kobiety muszą mieć nakrycie głowy. Dlatego ja również musiałam o tym pamiętać, aby uszanować tamtejszą tradycję. W czasie Mszy są bardzo żywiołowe i radosne śpiewy oraz tańce. Każdy tańczy w swojej ławce, wszyscy cieszą się i głośno klaszczą. Pieśni śpiewane są po angielsku i w języku miejscowym – w moim przypadku w języku joruba. Takie nabożeństwo jest bardzo długie. Trwa minimum dwie godziny. To dlatego, że każda rodzina podchodzi w tanecznym korowodzie do ołtarza i składa datki dla parafii. Czasem są nimi na przykład kury. Wszyscy też chcą, żeby wyczytano ich nazwisko oraz to, co ofiarowali. Ibadan znajduje się w południowej części Nigerii, jest tam spokojnie i bezpiecznie, w przeciwieństwie do północy kraju. Bardzo dobre są także relacje między katolikami a muzułmanami. Notował Adam Śliwa

Koperta z postanowieniem

Ułan Bator, Mongolia Opowiada Rafał Solski, świecki misjonarz ze stowarzyszenia Pro-Misja: Pierwsi misjonarze przybyli do Mongolii dopiero w 1992 roku. Msza Święta odprawiana jest w języku mongolskim, a podczas dużych uroczystości – częściowo po angielsku. Są dwa rodzaje pieśni – przetłumaczone oraz stworzone przez miejscowych. Modlitwę wiernych spontanicznie prowadzą parafianie. Przebierają się też, żeby odegrać scenki związane z czytaniami lub Ewangelią. Składanie ofiary również wygląda inaczej niż w Polsce. Przed ołtarzem stoi koszyk. Wszyscy wierni wkładają do niego białe koperty, w których mogą być pieniądze, ale nie muszą. Czasem koperty są puste, a ofiarą jest jakieś postanowienie, dobry uczynek czy modlitwa. Wyjątkowym świętem w Mongolii jest nowy rok księżycowy. Mieszkańcy składają życzenia najstarszym członkom rodziny i czekają na… pierwszy promień słońca. W parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny odprawiana jest wtedy specjalna Msza o 6.00, aby Mongołowie mogli oddać szacunek najstarszemu i najważniejszemu, czyli Bogu. Notował Adam Śliwa

Gitary i woda święcona

Pomacancha, Peru Na Mszę w miejscowości Pomacancha na przedgórzu Andów jechaliśmy na pace terenowej toyoty, która nieoczekiwanie zaczęła pełnić rolę autobusu podwożącego do świątyni wiernych z okolicznych wiosek: kobiety w kolorowych chustach zwanych mantami, mężczyzn o śniadej cerze i śliczne, czarnookie dzieci. Panowała wesoła atmosfera: ludzie witali nas i siebie nawzajem, głośno komentując między sobą przybycie do wioski nowych gringo, czyli cudzoziemców. W Peru katolicyzm jest dość mocno przemieszany z dawnymi, ludowymi wierzeniami, ale ludzie w wielu miejscach garną się do kościoła. Tak było i w Pomacancha, gdzie kościół przez długi czas pozostawał zamknięty ze względu na opór miejscowego burmistrza. Po zmianie lokalnej władzy Eucharystia na nowo zagościła w tym miejscu, jednak wiernych trzeba było uczyć wszystkiego od podstaw. Spontanicznie, jak małe dzieci, reagowali na słowa kapłana, ale nie wiedzieli, co odpowiadać w czasie Mszy ani do czego służy spowiedź. Powoli jednak, dzięki pracy misjonarzy, świadomość religijna zaczęła się tam budzić. Stojąc w kolejce do Komunii, zaobserwowałem ciekawą sytuację. Jedna ze starszych kobiet zawróciła swoją koleżankę, mówiąc do niej: „Nie byłaś u spowiedzi”. Mszom w Peru najczęściej towarzyszy gitara, a nie organy. Mieszkańcy dużą wagę przywiązują też do zewnętrznych oznak religijności: pokropienia wodą święconą albo niesienia figur podczas procesji. Jeśli Eucharystia sprawowana jest za zmarłego, na cmentarzu odbywa się później uczta. My też zostaliśmy na nią zaproszeni. Nie chcieliśmy urazić gospodarzy, dlatego nie odmówiliśmy skosztowania pachamanki – mięsno-ziemniaczanej potrawy, przygotowanej w ziemnym dole. Szymon Babuchowski

Msza pod osłoną nocy

Son La, Wietnam Niektórzy katolicy na niedzielną Mszę św. muszą czekać… cztery miesiące. A kiedy już mają to szczęście, w ukryciu, pod osłoną nocy, płaczą podczas Przeistoczenia. Północna część Wietnamu, górski region Son La. Tutaj wszelka działalność religijna jest zakazana przez państwo. To mimo wszystko wyjątek, nawet jak na państwo komunistyczne – w dużych miastach Wietnamu, jak Hanoi czy dawny Sajgon, kościoły są pełne i Msze odbywają się legalnie. W Son La, gdzie nie docierają turyści, jest inaczej. Na własne oczy widziałem dokumenty urzędników, w których udowadniają oni, że w tym regionie… nie ma żadnych wierzących! To oczywiście kłamstwo – sam miałem okazję spotkać tam m.in. katolików, którzy ze swoją wiarą muszą się, niestety, ukrywać. A ksiądz, w ukryciu, może przyjechać do nich raz na kilka miesięcy. W jednej z takich wypraw miałem okazję uczestniczyć kilka lat temu. Razem z fotoreporterem GN Romkiem Koszowskim płakaliśmy razem z ludźmi, dla których niedzielna Msza św. to cud, na który czekają bardzo długo. Do jednej z tamtejszych wiosek, pod granicą z Laosem, przyjechaliśmy pod osłoną nocy na skuterach. Był z nami m.in. ksiądz, który założył tam potajemnie katolickie wspólnoty. Nasz kierowca kilka razy zawracał w ciemnościach. Nagle wjechał w zupełnie ciemną drogę (bez świateł!) i wtedy podjechały do nas cztery motocykle. To eskorta złożona z tamtejszych wiernych. Światło zobaczyliśmy dopiero w małej chacie, w której czekali na nas gospodarze. Dom był jednocześnie centrum lokalnej wspólnoty chrześcijańskiej. Ojciec rodziny jest jej przełożonym. Przed telewizorem stał na chwiejących się nogach stolik służący za ołtarz. Msza, pierwsza od kilku miesięcy, zaczęła się po godz. 23. – Ludzie ze wsi nieraz byli wzywani na policję, zastraszani, podsuwano im do podpisu gotowe deklaracje wyrzeczenia się wiary – wyliczał nam później przełożony wspólnoty. Jacek Dziedzina

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.