Procesja jak dziś

Wasz Franek fałszerz

|

MGN 06/2016

publikacja 12.05.2016 10:35

Kojarzycie arrasy? Takie duże, kolorowe tkaniny wyglądające jak obrazy. Na Wawelu takie wiszą.

Procesja jak dziś

No to ten obraz, który tu widzicie, absolutnie nie jest arrasem. Jest obrazem po prostu. Poczciwym, olejnym obrazem na płótnie w formacie 130 na 320 cm. Czyli dość dużym. U mnie, niestety, nie jest taki duży, a szkoda, bo co duże, to nie małe. Ale co mam zrobić – możliwości druku są takie, jakie są, i nic na to nie poradzę. Ale do rzeczy. To, że zacząłem ten tekst od arrasów, nie jest tak bezsensowne, jak myślicie. Obraz przedstawia procesję z Najświętszym Sakramentem wśród pól Artois – krainy w północnej Francji. Stolicą tego regionu jest miasto Arras. I co – związek obrazu z arrasami jest? Jest. Niektórych może dziwić widok takiej pobożności we Francji, ale to był rok mniej więcej 1857, bo wtedy autor to dzieło namalował. Co prawda Francuzi już i wtedy niekoniecznie byli pobożni, ale tam, na północy, jeszcze, i owszem, byli. I byli jeszcze dość długo – co widać choćby po takich świętych jak Teresa od Dzieciątka Jezus i jej rodzice. Normandia, Bretania, Wandea – to były obszary, których mieszkańcy oparli się antychrześcijańskim szaleństwom rewolucji francuskiej. Niektórzy z nich zapłacili za to straszną cenę. Dziesiątki tysięcy ludzi zostało bestialsko wymordowanych za wierność Bogu i Kościołowi. Zazwyczaj byli to prości ludzie, najczęściej chłopi, tacy, jakich widać na obrazie. A właściwie dziadkowie tych z obrazu, bo te straszne rzeczy działy się ponad pół wieku wcześniej. Prześladowania ich nie złamały, dalej chodzili do kościoła i zachowywali katolickie zwyczaje. Widoczny w tle kościół był wtedy centrum miejscowości nie tylko w krajobrazie i wypełniał się ludźmi każdej niedzieli. Hołd Jezusowi Eucharystycznemu oddają, jak widzimy, ludzie wszelkich stanów i zawodów. Najświętszy Sakrament poprzedzają młode kobiety w bieli z feretronami (to te „nosze”) z ukwieconymi figurami świętych. Jeszcze dalej z przodu widać kościelne sztandary. Za kobietami idą dwaj panowie w komżach. Ten z otwartą książką to prawdopodobnie organista, który w tych warunkach posługuje się tylko głosem – bo trudno, żeby ciągnął ze sobą organy. Za nimi widać dziewczynki pierwszokomunijne rzucające kwiaty. Tuż przed baldachimem idą dwaj księża, a pod nim widać proboszcza trzymającego monstrancję z Panem Jezusem. Drążki baldachimu trzymają eleganccy panowie, a po bokach widać ministrantów – ze świecami i z kadzidłem. Tuż za baldachimem idą miejscowe VIP-y – mężczyzna przepasany szarfą to pewnie tamtejszy wójt, mer czy jak go tam nazywali. Razem z nim idą inni ważni panowie. Dalej mamy policjanta w czapce z tamtej epoki (no bo przecież nie z tej), który pilnuje porządku. No i wreszcie idą wszyscy pozostali – dorośli i dzieci. A na pierwszym planie widać postacie na klęczkach – to ludzie, którzy oddają hołd przechodzącemu Jezusowi. Wbrew pozorom obraz nie przedstawia procesji Bożego Ciała, lecz „błogosławieństwo pszenicy” – taki jest też tytuł dzieła: „Błogosławieństwo pszenicy w Artois” (w Boże Ciało zboże tak nie rośnie). Ale tak czy owak ceremonia ta oznacza, że jej uczestnicy dobrze wiedzieli, że to Boże błogosławieństwo daje ludziom prawdziwą pomyślność. Widok ten niewiele się różni od tysięcy procesji Bożego Ciała w Polsce. No, dziś może malarz dodałby głośniki i mikrofon bezprzewodowy w ręku prowadzącego śpiewy, ale reszta, z wyjątkiem strojów, specjalnie by się nie różniła od widoku z obrazu. I bardzo dobrze – bo procesja zmieniać się nie musi, skoro jej centrum, jedyny powód – Pan Jezus – jest ciągle ten sam. Aha, jeszcze parę słów o autorze. Jest nim Jules Adolphe Aime Louis Breton. Jeśli to dla kogoś za długie, to wystarczy Jules Breton. No i ten Breton był malarzem realistą, co widać, a do tego pisarzem i poetą, czego nie widać (chyba że kto znajdzie jego książki i wiersze). Jako malarz zasłynął tym, że jako pierwszy w Europie artysta zajmował się tematyką chłopską. Nie znaczy to, że malował samych facetów, tylko że podejmował tematy wiejskie. To była jego pasja. Kochał to i to mu się podobało. I to chyba widać. No to miłego szukania fałszerstw, których tym razem jest osiem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.