Gęsie klucze

Przemysław Barszcz

|

MGN 05/2016

publikacja 20.10.2016 15:50

Wędrowne gęsi zbijały się w klucze i wzlatywały w ołowiane niebo. Gęgały głośno i łopotały szarymi skrzydłami. Wiosną odpoczywają w Polsce. Lecą na daleką Północ

Niezliczone ilości gęsi chmarami przemieszczały się nad rozlewiskami Niezliczone ilości gęsi chmarami przemieszczały się nad rozlewiskami
przemysław barszcz

Wczesną wiosną wybrałem się w okolice ujścia rzeki Warty. Pomimo że dla mnie to szmat drogi, po stokroć było warto. Wcześniej dużo słyszałem o tym miejscu, że to najnowszy park narodowy, że fajne ptaki, że wielkie rzeczne rozlewiska. Nic, ale to nic nie daje wyobrażenia, jak tam jest naprawdę, dopóki się o tym sam nie przekonałem.

Tylko krowy ryczały

Na miejsce dotarłem przed północą. Było ciemno i niezwykle zimno. Wypatrywałem oczy, by dostrzec choć skrawek rozlewisk. Nie było szans, otaczały mnie nieprzebyty mrok i cisza. Tylko krowy ryczały z daleka. Przespałem się chwilę niespokojnym snem w przemiłym gospodarstwie agroturystycznym, niemal przy samej granicy parku. Dzieliłem skromny pokój z kilkoma myśliwymi, których poznałem następnego dnia. Nie czekałem do rana. Ubrałem się – jak się szybko okazało zbyt lekko – i wyszedłem w kierunku rzeki. Na dworze było jeszcze ciemno. Miałem niewyraźne mapki wydrukowane z internetu, a w pamięci dokładny przebieg drogi z mojego miejsca pobytu do ścieżki prowadzącej w głąb moczarów. Wiedziałem, że gdzieś tam, w bezkresie rozlanych wód rozpościerających się w niedostrzegalnej przestrzeni, naprzeciw mnie stoi mała drewniana czatownia. Miał to być rodzaj ambony dla bezkrwawych łowów z aparatem i lornetką.

Polar w zielone ciapki

Droga prowadząca ze wsi na rozlewiska to „betonka”. Z początku, gdy widziałem ją na mapie, nie podobała mi się ta nazwa. Jednak gdy do niej dotarłem, zmierzając w stronę bezludnych mokrych przestrzeni, wydała mi się niezwykle romantyczna. Stary betonowy trakt prowadził do tajemniczego świata dzikiej przyrody. Chwilę szedłem betonką w zupełnych ciemnościach. Tylko słaba latarka, by nie niepokoić zwierząt, oświetlała mi drogę. Wiał dojmująco zimny, wyjący wiatr, pachnący mokrą ziemią i butwiejącymi roślinami. Była w nim zapowiedź przygody, jaka miała mnie spotkać. Żałowałem, że nie włożyłem grubego polara w zielone ciapki, który zwykle mam ze sobą podczas takich wypraw i prawie nigdy go nie zakładam. Teraz obiecywałem sobie, że już zawsze będę w nim siedzieć, nawet na plaży w Juracie w lipcu. Tak mi było zimno. Jednak ciekawość pchała mnie naprzód.

Wydra, kanie i dziki

W końcu, po około dwóch kilometrach, porzuciłem betonkę i małym garbem wypiętrzonym nad mokradłami dotarłem do majaczącej w dali czatowni. Po drewnianej drabinie wspiąłem się do budki zbitej z desek i z radością zobaczyłem, że ma ona duże otwory na wszystkie strony świata. Poza tym była wygodna do obserwowania ptaków, ale też bardzo podszyta wiatrem. Niecierpliwie czekałem na pierwsze promienie słońca. Nie doczekałem się. Blady poranek zaczynał się sączyć słabym blaskiem z pokrytego chmurami szarego nieba. Gdy tylko zrobiło się minimalnie jasno, moją uwagę przykuł najwspanialszy spektakl przyrody. Nie wiedziałem, przez które „okno” patrzeć. Południową stroną biegły cztery dziki, rozchlapując zimną wodę. Na ciemnym jeszcze niebie ujrzałem, niedowierzając, szybujące jak gdyby nigdy nic trzy rude kanie (czy one wiedzą, że są bardzo rzadkie?). Na wschodniej stronie pędziła jak zwariowana zgrabna brązowa wydra. Jeszcze tylko brakowało, żeby w pyszczku miała rybę i żeby przystanęła, aby mi pomachać! Ciężko startowały spłoszone olbrzymie łabędzie. Od zachodu ciągnęły klucze gęsi.

Spektakl na rozlewiskach

Gęsi na tym wyjeździe widziałem nieprzebrane ilości. Wokół budziły się gęsi wędrowne, zbijały się w klucze i wzlatywały w ołowiane niebo, gęgając głośno i wydając miły dla ucha ni to szum, ni łopot szarych skrzydeł. Gatunki były dwa: gęsi zbożowe i gęgawy. Krótki moment gęsiego spektaklu na rozlewiskach Warty to tylko epizod w ich tułaczym życiu. Wiosną wykluwają się z jaj na dalekiej Północy. Każdego roku, gdy zaczyna się tam robić nieprzyjemnie zimno i jedzenia jest coraz mniej, lecą na krótką część zimy na południe, do Hiszpanii, Włoch i Afryki. Gdy tylko nadchodzi wiosna, wracają do Skandynawii i na Syberię. Podczas powrotu odpoczywają w Polsce. W Parku Narodowym Ujścia Warty nabierają sił i wzbijają się w niebo, by lecieć na daleką Północ i tam wydać na świat młode, które na pewno odwiedzą Wartę. Warto tu przyjechać, nie wolno tylko zapomnieć o ciepłym polarze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.