Oni są w niebie

Gabriela Szulik

|

MGN 01/2016

publikacja 15.02.2016 09:18

Tej nocy w Pueblo Viejo nie było gwiazd na niebie. Tak jakby nie chciały patrzeć na terrorystów i egzekucję polskich misjonarzy.

Ojcowie Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski wspólnie pracowali w Peru niecałe 3 lata Ojcowie Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski wspólnie pracowali w Peru niecałe 3 lata
Laski Diffusion /East News

Ludzie w Pariacoto czekali na powrót swoich ojców, Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. Po kilku godzinach wrócili. Otwarty samochód z ciałami misjonarzy jechał do wsi bardzo powoli. Zapłakani ludzie całą drogę usłali kwiatami. Z ogromnym bólem witali swoich kapłanów. W sercach nie mieli nienawiści – tak jak uczyli ich misjonarze. Gotowi byli przebaczyć nawet największą krzywdę największemu wrogowi. Podczas modlitwy przy ich ciałach ksiądz zaczął odmawiać tajemnice bolesne Różańca. – Nie, ojcze… – powiedział ktoś stojący obok – tajemnice chwalebne. Oni są już w niebie.

Trzeba się ich pozbyć

Zbigniew Strzałkowski i Michał Tomaszek dorastali w tym samym czasie na południu Polski. Zbyszek w Zawadzie niedaleko Tarnowa, a Michał w Łękawicy koło Żywca. Spotkali się u franciszkanów w klasztorze. Lepiej poznali się na misjach w Peru. Stamtąd razem poszli do nieba. Najpierw do Peru przyjechał o. Zbigniew. Rok później na misje w Pariacoto, w samo serce Andów, dołączył o. Michał. Ludzie długo czekali na kapłanów i przyjęli ich bardzo serdecznie. Chętnie pomagali przy remoncie domu, w którym misjonarze mieli zamieszkać. Coraz częściej przynosili intencje na Mszę św., prosili o chrzest, a nawet o opiekę przy chorych. Ojcowie Michał i Zbigniew wędrowali do najbardziej oddalonych wiosek położonych w górskich dolinach. Pomagali biednym, opiekowali się chorymi. Zakonnicy pracowali z dziećmi i młodzieżą, założyli dla nich szkołę, zbudowali instalację wodną i kanalizację. Mieszkańcy szybko ich pokochali. Ale nie wszystkim podobało się, że katoliccy misjonarze pomagają Peruwiańczykom. Terroryści z organizacji Świetlisty Szlak chcieli wprowadzić swój porządek. Twierdzili, że księża oszukują ludzi, że słowo Boże i Msza św. przeszkadzają im w przeprowadzeniu rewolucji. Takich trzeba się pozbyć – mówili wprost.

Porwanie

9 sierpnia 1991 r. misjonarze, jak zwykle w piątkowe wieczory, umówieni byli z młodzieżą na Mszę św., a potem na spotkanie. Ten dzień terroryści wybrali na napad. Około 19 pojawili się we wsi. Uzbrojeni, z zakrytymi twarzami. Siostra Berta pracująca w parafii Pariacoto, szła w stronę kościoła, gdy ktoś powiedział, że we wsi są bandyci, żeby kapłani uważali. Ale oni nie dali niczego po sobie poznać. Jednak ta Msza była inna. – Wszyscy byli podenerwowani – opowiadała potem młodzież. Wystraszeni ludzie szybko rozeszli się do domów. Do zakrystii przyszła tylko mała dziewczynka. Ojciec Zbigniew opatrzył jej ranę, a o. Michał i s. Berta rozpoczęli spotkanie z młodzieżą. Siostra Luci, wychodząc z kościoła, spotkała trzech uzbrojonych terrorystów. – Czego sobie życzycie? – zapytała spokojnie. – Chcemy rozmawiać z ojcami. W tej samej chwili pojawił się o. Zbigniew. Jeden z terrorystów zapytał: – Pan jest ojcem? – Tak, jestem. – Związać go! – krzyknął drugi. Ojciec Zbigniew bez słowa podał ręce. – Ilu was jest? – Dwóch – odpowiedział spokojnie o. Zbigniew. Kazali przyprowadzić o. Michała. Jego też związali. Potem zażądali samochodów i ruszyli za miasto. Przypadkiem w samochodzie znalazła się też siostra Berta, którą jednak po chwili wyrzucono z auta bez zatrzymywania. Po drodze podpalili most w Pariacoto, gdyby ktoś próbował ich ścigać.

Śmierć za miłość

We wsi młodzież z siostrami próbowali się modlić, ale nikt nie potrafił zebrać myśli. W końcu postanowili ich szukać. Około północy znaleźli ich martwe ciała. Ojcowie zginęli około 9 wieczorem w Pueblo Viejo. Leżeli twarzą do ziemi. Ojciec Michał dostał dwa strzały w tył głowy. Ojciec Zbigniew jeden w okolicę ucha, a drugi w środkową część kręgosłupa. Na plecach o. Zbigniewa leżała tektura z napisem: „Tak umierają sługusy imperializmu”. 5 grudnia br. ojcowie Michał i Zbigniew zostali ogłoszeni błogosławionymi. To pierwsi błogosławieni polscy misjonarze męczennicy. Uroczystość odbyła się w Peru, tam, gdzie misjonarze pracowali. Razem z nimi beatyfikowano też włoskiego ks. Alessandra Dorniego, który w tym samym czasie, co misjonarze z Polski, pracował w parafii Rinconada. Księdza Alessandra terroryści zamordowali 16 dni później, 25 sierpnia 1991 roku. Podczas uroczystości w Peru, w Chimbote, kard. Amato powiedział, że chociaż pochodzili z różnych krajów i mówili różnymi językami, to najważniejszym językiem był dla nich język miłości.

Ojciec Michał Tomaszek

Na świat przyszedł razem z Markiem – bratem bliźniakiem. Chłopcy różnili się między sobą. Mama zauważyła, że zupełnie nie są do siebie podobni. Gdy dorastali, różnice były coraz większe. Michał był pilniejszy. Marek zrobił, co było trzeba, i leciał do kolegów. Michał lubił pomagać w domu. Tym bardziej że kiedy dorastał, nie było już taty. Mama sama wychowywała chłopców i dwie siostry. Mimo różnic bracia bardzo dobrze się rozumieli. Marek nie potrafi jednak powiedzieć, od od jakiego momentu Michał chciał zostać kapłanem. Nie miał odwagi myśleć o szkole średniej, bo nie radził sobie z matematyką. Cierpliwie pomagała mu starsza siostra Urszula. W ósmej klasie zdecydował: od razu po szkole podstawowej będzie się uczył w Legnicy w niższym seminarium franciszkańskim. Może dlatego, że od dziecka przypatrywał się zakonnikom w pobliskim sanktuarium w Rychwałdzie.

Ojciec Zbigniew Strzałkowski

Tydzień po jego urodzeniu, w lipcu 1958 r., mama po chrzcie swojego trzeciego syna położyła go na ołtarzu przed ukrzyżowanym Jezusem. Chciała poświęcić go Bogu. Zbyszek dorastał jak większość dzieci w Zawadzie, małej wiosce pod Tarnowem. Był ministrantem. W szkole uczył się bardzo dobrze – był bardzo zdolny. Podobno prawie wcale w domu nie zaglądał do zeszytów. Zmieniał je tylko według planu na dzień następny. Bardzo lubił czytać, a także samotnie wędrować po okolicy. Rodzice mieli niewielkie gospodarstwo, przy którym bracia Strzałkowscy chętnie pomagali. Nikt nie myślał, że Zbyszek będzie księdzem. On sam chyba też nie. Bo najpierw wybrał Technikum Mechaniczne, i nawet przez rok po jego ukończeniu pracował. Ale po jakimś czasie zmienił decyzję i poszedł do franciszkanów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.