Mistrz zegarmistrz

Piotr Sacha

|

MGN 01/2016

publikacja 15.02.2016 09:17

Szlachetne rubiny. Śrubki wielkości kryształków cukru i maleńkie zębatki. Trwa operacja na sercu… zegarka.

Franciszek Wiegand przed swoim domem Franciszek Wiegand przed swoim domem
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Tik-tak, tik-tak… W domu w Tarnowskich Górach tykają dziesiątki zegarów. Jedne wiszą, inne stoją, a jeszcze inne nosi się w kieszeni albo na ręce. Każdy tyka inaczej. W zupełnej ciszy to tykanie zamienia się w piękną muzykę. – Gdy w dużej orkiestrze ucichną choćby jedne skrzypce, dyrygent od razu to usłyszy – śmieje się Franciszek Wiegand. – Podobnie jest z zegarami – dodaje.

Wahadło ze stoliczkiem

Pan Franciszek nie tylko naprawia zegary. Jest też ich konstruktorem. Wszystko – od najmniejszej śrubki aż po tarczę – to jego dzieło. I, co najbardziej ciekawe, jest jednym z nielicznych twórców zegarów astronomicznych, najdokładniejszych zegarów na świecie. – Takie zegary to źródło czasu dla zwykłych zegarków – wyjaśnia zegarmistrz. – Radzą sobie na przykład ze zmianami ciśnienia czy temperatury – opowiada i bierze do ręki największy ciężarek o wadze… 1 grama. Kładzie go na „stoliczku” zamocowanym w wahadle zegara. – O, teraz zegar przyspieszy o jedną sekundę na dobę – uśmiecha się. – Dlaczego takich zegarów nie ma w każdym domu? – pytam zegarmistrza. – A czy ktoś widział na ulicach miast bolidy Formuły1? – odpowiada pan Franciszek. – Skąd dawniej, kiedy nie było internetu ani telewizji, ani nawet radia, zegarmistrz znał dokładną godzinę? – dopytuję. – Ale było Słońce – odpowiada Franciszek Wiegand, pokazując swój cień na podłodze. – Która to godzina? – Będzie około 13. – ocenia pan Franciszek. Spoglądam na zegar na ścianie. Dobiega 12.55.

Śrubki jak cukier

Pan Franciszek sięga po stary zegarek kieszonkowy. Z mechanizmu wysuwa się maleńki łańcuszek. Gołym okiem trudno dostrzec, że jego kształt przypomina łańcuch rowerowy. Śrubki są tak maleńkie jak kryształki cukru. – Ten zegarek ma około 300 lat – zapewnia mistrz. – Dawniej z takim zegarkiem kieszonkowym marynarz szedł do obserwatorium astronomicznego – opowiada. – Stamtąd „zabierał czas” z zegara astronomicznego, wkładał zegarek do kieszeni i przenosił na okręt, żeby ustawić chronometr okrętowy służący do nawigacji morskiej. – Astronomowie sprawdzają w nocy czas gwiazdowy [wyznaczony tempem, w jakim porusza się sfera niebieska – przyp. red.], dużo dokładniejszy od czasu słonecznego, którym posługujemy się na co dzień. Według niego doba trwa prawie cztery minuty krócej – dodaje pan Franciszek. Na ścianie w domu zegarmistrza czeka na naprawę wielki zegar wiedeński. Powstawał przez czterdzieści lat – od 1801 do 1841 roku. – Powinien bić co kwadrans. Tymczasem wybija pełną godzinę, a piętnaście minut później nagle się zatrzymuje. Nie wiadomo dlaczego… – zastanawia się pan Franciszek.

Operacja na sercu

Od dziecka otaczały go zegary. Jego tata Ryszard Wiegand swój zakład zegarmistrzowski otworzył w 1933 roku. – Kiedy miałem 9 lat, ojciec podarował mi tokarkę. Liczył, że zegary staną się też moją pasją. Ale one mnie wtedy w ogóle nie interesowały – uśmiecha się pan Franciszek. – Interesowały mnie za to samochody. Dlatego jako dziesięciolatek tworzyłem miniaturowe silniczki spalinowe do modeli samolotów – dodaje. Z czasem uczeń Franek pod okiem taty zaczął nabierać szlifów zegarmistrzowskich. Od podstaw stworzył swój pierwszy zegar astronomiczny. – Gdy powiesiłem go na ścianie, moja pierwsza myśl była taka: „To ja tchnąłem w niego życie” – wspomina. Kiedyś zaproszono pana Franciszka Wieganda do Duisburga w Niemczech. Zegarmistrz z Polski miał „ożywić” ogromny zegar na wieży kościelnej. – Wybijał kwadranse i pełne godziny. Dzwonił na Anioł Pański, ale… nie chodził – opowiada mistrz Franciszek. – Konieczna była operacja na sercu… to znaczy musiałem naprawić wychwyt, który jest sercem zegara – dodaje.

Zegar z wycieraczek

Niektóre z zegarów pana Franciszka przypominają nieco drogą biżuterię. Błyszczą w nim czerwone kamienie szlachetne. – To rubiny – wyjaśnia zegarmistrz. – Jedne z najtwardszych minerałów. Sam je szlifuję i wiercę w nich otwory. Pan Franciszek, oprócz zegarów astronomicznych, jest też twórcą zegarów elektrycznych. Tykają w przydomowym ogrodzie, w szkole podstawowej i w muzeum. – Padał deszcz… – zaczyna opowiadać mistrz. – A ja siedziałem w samochodzie i obserwowałem ruch wycieraczek na szybie. I przy kolejnym ruchu olśniło mnie: „Mam zegar!”. Zaraz wyobraźnia poszła w ruch. Skrzynka podłączona do prądu będzie zegarem matką, która co minutę poda impuls do zegara na ścianie. Do przekazywania impulsów wykorzystam mechanizm wycieraczek samochodowych – wspomina swój tok myślenia zegarmistrz. Niedawno 74-letni Franciszek Wiegand otrzymał honorowy tytuł „Mistrza Rzemiosł Artystycznych”. Inne tytuły zdobywa na… basenie. Na każdych zawodach pływackich ma bardzo dobry czas.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.