Drabina do nieba

Rozmawiał Piotr Sacha

|

MGN 01/2016

publikacja 06.03.2020 09:08

O Bożym Narodzeniu i o narodzeniu się dla Boga opowiadają aktorzy Ksawery i Małgorzata Szlenkierowie.

Mały Gość: Ksawery to popularne imię w rodzinie Szlenkierów?

Ksawery Szlenkier: Mój dziadek miał imiona Karol Ksawery, ale wszyscy mówili na niego Ksawery. Z kolei na jego brata Ksawerego Mieczysława wszyscy mówią Mieczysław. Tak się zamienili. (śmiech) We wcześniejszych pokoleniach było u nas jeszcze dwóch Franciszków Ksawerych. No i Franciszek Ksawery to również imiona naszego syna. Mamy troje dzieci: 9-letniego Franka, 6-letnią Tonię i 8-miesięczną Różę. Wszystkie są wielkim darem od Pana Boga.

Czy w Waszym domu rośnie drzewo genealogiczne?

Ksawery: Rośnie. Historia naszej rodziny jest bardzo długa. Sięga wojny trzydziestoletniej, czyli XVII stulecia. W tamtym czasie do Torunia przybyli ze Szwarcwaldu Schlenkerowie. Zajmowali się garbarstwem. W XIX wieku do Warszawy sprowadzili się trzej bracia – Samuel Gotthilf, Jakub Gottlieb i Jan Karol. Ten ostatni miał dwóch synów i córkę – Jana Karola, czyli mojego praprapradziadka, Franciszka Ksawerego i Emilię Elżbietę. Małgorzata Buczkowska-Szlenkier: Trochę się jeszcze w tym gubię… (śmiech) Syn Jana Karola to Karol Jan, znany w Warszawie schyłku XIX w. przemysłowiec i filantrop. Nazywamy go „prapradziadem z portretu”, bo na honorowym miejscu w domu rodzinnym wisi jego portret.

A kto dziś jest głową rodu?

Ksawery: Brat mojego dziadka, stryj Mietuś. Ma już 95 lat. Potrafi pięknie opowiadać. Jego historia jest niesamowita. Był ranny w pierwszym dniu powstania warszawskiego. Przenoszono go ze szpitala do szpitala. To była droga cudów. Któregoś dnia do kościoła, w którym leżał z innymi rannymi, wpadła bomba. Przeżył tylko dlatego, że znajdował się w nawie bocznej. Dziadek też walczył w powstaniu, po jego upadku trafił do stalagu. W sposób cudowny cała piątka rodzeństwa przeżyła okupację i szczęśliwie odnalazła się po wojnie.

Wyobraźmy sobie, że powstaje film o Szlenkierach. Kogo chcielibyście zagrać?

Ksawery: Trudne pytanie, bo ciekawych ról jest wiele... Ale najbardziej chciałbym zagrać praprastryjka Franciszka Ksawerego, który walczył w powstaniu styczniowym. Później został zesłany na Syberię.

Na pewno ról kobiecych też jest sporo...

Małgorzata: Chętnie zagrałabym mamę chrzestną taty Ksawerego, służebnicę Bożą Hannę Chrzanowską. Była pielęgniarką, która pomagała tym najuboższym, samotnym i opuszczonym chorym. Jej ciocia, Zofia Szlenkierówna, też była przepełniona duchem miłosierdzia. Założyła szkołę pielęgniarstwa. Ufundowała też w Warszawie szpital dla dzieci imienia Karola i Marii. To na cześć swoich rodziców. Ksawery: 1 października papież Franciszek podpisał specjalny dekret o heroiczności cnót cioci Hani. Odtąd jest czcigodną służebnicą Bożą. Mamy nadzieję, że niedługo będzie błogosławioną.

Jest z Wami podczas modlitwy?

Ksawery i Małgorzata: Oczy- wiście! Ksawery: Przecież to chrzestna taty! Była nią na ziemi i jest nią w niebie.

Modlicie się razem z dziećmi?

Małgorzata: Dzisiaj już tak. Razem modlimy się i rozmawiamy o słowie Bożym. Jednak nie zawsze tak było... To znaczy… Chodziliśmy do kościoła. Oboje z mężem pochodzimy z domów katolickich. Ale dopiero niedawno narodziliśmy się na nowo dla Pana Boga. Ksawery: Kilka lat temu mój brat Ignacy ciężko zachorował. Nie potrafiliśmy się pogodzić z tym, że odchodzi... Małgorzata: …przystojny, zdolny student prawa, pełen planów na życie. Gdy umierał, powiedział mi: „Pan Bóg jest” i przypomniał, że mam się modlić. Tamta rozmowa całkowicie mnie przemieniła. Czułam w sobie wezwanie do modlitwy o różnych porach dnia. Zbliżała się dwunasta, a ja nie musiałam patrzeć na zegarek, tylko zaczynałam „Anioł Pański...”. Albo spotykałam znajomych, których dawno nie widziałam, a oni zapraszali mnie do kościoła. Był czas, że codziennie byłam na Mszy. Tak, jakby ktoś podsunął mi drabinę w stronę nieba.

Ksawery też był na tej drabinie?

Ksawery: Ależ skąd... Nie rozumiałem Małgosi. Byłem zły, że moja żona obrasta w dewocję. Małgorzata: Modliłam się codziennie o jedność duchową w naszym małżeństwie. Któregoś razu poprosiłam Maryję, żeby Ksawery się w niej rozkochał.

I...

Ksawery: Pojechaliśmy kiedyś do znajomych. Pamiętam, że kiepsko się wtedy czułem. Zresztą to był dla nas trudny czas. Brak pracy, pieniędzy, kłótnie... „Kiedy ja się gorzej czuję, to biorę to” – powiedział mi Karol i podsunął pudełeczko. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakieś leki uspokajające. „A ile tego bierzesz?” – zapytałem. „Ile się tylko da” – odpowiedział. (śmiech) Otworzyłem. W środku, zamiast tabletek, znalazłem… różaniec. Pomogło. Dołączyłem nawet do kółka różańcowego. Później podczas spowiedzi ksiądz zaproponował mi, żebym nasze małżeństwo zawierzył Maryi. To był przełom.

A jak wyglądają u Was święta Bożego Narodzenia? Spotykacie się z całą rodziną?

Ksawery: Mamy ogromną rodzinę. Moja babcia ma piętnaścioro prawnucząt! Niełatwo zebrać wszystkich w jednym domu. Ale w Wigilię zawsze jest nas sporo... Małgorzata: Po wieczerzy wigilijnej wszystkie dzieci obowiązko- wo szukają na niebie pierwszej gwiazdki. Gdy ktoś z dorosłych zaintonuje: „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, wszyscy ze śpiewem zbieramy się wokół prezentów przy choince. Ksawery: Rodzinnie kolędujemy kilka razy w okresie świątecznym. Po prostu odwiedzamy się nawzajem i śpiewamy. Mamy w domu kilkanaście kolędowych śpiewników własnej roboty. Jeśli śpiewać, to przynajmniej trzy zwrotki z każdej kolędy. (śmiech) Małgorzata: Nasz sezon kolędowy trwa aż do Trzech Króli.

Graliście małżeństwo w dwóch serialach telewizyjnych. No właśnie... Graliście czy byliście sobą?

Małgorzata: Graliśmy sceny zapisane w scenariuszu. Choć na pewno było nam łatwiej, bo nie byliśmy sobą skrępowani. Ksawery: Pamiętam jedną scenę z serialu „Krew z krwi”. To była scena wesela, w której występowało mnóstwo statystów. Przytulaliśmy się do siebie z Małgosią podczas ujęć... i po ujęciach też. (śmiech) Niektórzy nie wiedzieli, że naprawdę jesteśmy małżeństwem. Musieliśmy pokazywać, że to nasze prawdziwe obrączki z na- szymi prawdziwymi imionami.

Czy są takie role, których nie moglibyście zagrać?

Małgorzata: Każde zadanie aktorskie rozpatrujemy pod kątem tego, czy jest zgodne z tym, w co wierzymy. Na pewno są role, których nigdy nie zagramy.

A jeśli w ten sposób stracicie pracę?

Ksawery: Wiemy, że Pan Bóg się o nas troszczy, również finansowo. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa swoje imieniny, które obchodziłem zawsze 3 grudnia, we wspomnienie św. Franciszka Ksawerego, razem z moim dziadkiem. Dziś obchodzimy je z synem. Podczas ostatniej imieninowej Mszy była Ewangelia o „człowieku roztropnym, który swój dom zbudował na skale”. Ani deszcz, ani wichry nie zburzyły tego domu. Wierzę, że z Bogiem przetrwamy każde trzęsienie. Małgorzata: Ja też w to mocno wierzę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.