Mąka, woda i dużo serca

Adam Śliwa

|

MGN 01/2016

publikacja 15.02.2016 09:17

Maszyna przypominająca wielki mikser, stalowe kleszcze i wielkie nożyce – koniecznie potrzebne, by powstał delikatny opłatek.

W ciągu sezonu siostry pasterki pieką pół miliona opłatków. Codziennie w gorących maszynach powstaje ich  nawet 8 tysięcy. Są w dwóch rozmiarach: duże i małe W ciągu sezonu siostry pasterki pieką pół miliona opłatków. Codziennie w gorących maszynach powstaje ich nawet 8 tysięcy. Są w dwóch rozmiarach: duże i małe
henryk przondziono /foto gość

Opłatek – symbol świąt Bożego Narodzenia. Jak powstaje? Sprawdziliśmy w Poznaniu, u sióstr pasterek od Opatrzności Bożej. Opłatkarnia działa tu nieprzerwanie już prawie sto lat.

Bita śmietana

Przepis na opłatki jest bardzo prosty. Zawiera tylko dwa składniki: mąkę (najlepsza jest pszenna) i wodę. Ale już wykonanie pięknego opłatka nie jest takie łatwe... – Dawniej wszystko trzeba było robić ręcznie. Teraz mamy maszynę – mówi siostra Beata Laskowska, kierowniczka opłatkarni. – Maszyna jest podobna do tych, których używają piekarze do wyrabiania ciasta na chleb, trochę przypomina wielki mikser. W dokumentach my też jesteśmy piekarzami… – śmieje się siostra. Mamy składniki, mamy maszynę – pora ruszać do dzieła! Do wielkiego garnka z silosów specjalną rurą sypie się mąka. Do tego odpowiednia ilość wody i wielkie mieszadło zaczyna pracę. – Idealne ciasto musi mieć konsystencję bitej śmietany – tłumaczy nasza przewodniczka. Ciasto przygotowane, możemy ruszać dalej. Z kolejnego pomieszczenia rozchodzi się zapach ciasta. Słychać stamtąd syczenie pary i... modlitwę. To jedna z tajemnic jakości opłatków wyrabianych przez siostry pasterki. – W czasie pracy rozmawiamy, milczymy albo… odmawiamy Różaniec – opowiada siostra Beata. – Tak jak uczyła nasza założycielka, bł. Maria Karłowska. Często powtarzała, że dobrą pracą i modlitwą przy wypieku opłatków wynagradzamy za wszystkie świętokradztwa. To bardzo ważne, bo w Poznaniu powstają też hostie, które podczas Mszy stają się Ciałem Pana Jezusa.

Syk, para i kluska

Poza Polską nigdzie nie wypieka się opłatków. Dlatego bardzo trudno kupić maszyny do ich wypieku, zwane kleszczami. Siostry zamawiają je w firmach produkujących andruty. Cztery – pracujące dotąd w poznańskiej opłatkarni – pochodzą z czasów matki założycielki. Siostra uruchamia jedną z maszyn. Zapala się zielona lampka i... nic. Ale wystarczy kropla wody na stalowej płycie, by przekonać się, że temperatura przekroczyła 150 stopni Celsjusza. Można piec. Siostra nabiera chochlą ciasto i leje na rozgrzaną płytę. Najlepiej lejąc ciasto utworzyć kształt krzyża, bo wtedy wszystko równomiernie się rozłoży. Teraz drewniana rączka pokrywy wędruje na dół i ciasto zostaje zgniecione stalowymi kleszczami – podobnie jak w gofrownicy. Słuchać syk, widać kłęby pary, a nadmiar ciasta zostaje wypchnięty na zewnątrz. – Wypiek będzie gotowy, gdy odparuje cała woda, czyli po ok. minucie – tłumaczy siostra Beata. – Potem trzeba zdjąć kluskę, aby nic się nie posklejało – dodaje siostra. Jaką kluskę? – pytam. – Kluska to nadmiar ciasta wypchnięty na zewnątrz. Ciągnie się i klei. Drewniana rączka znów wędruje do góry a na stalowej płycie widać białą, delikatną płytę opłatka z odbitym rysunkiem. Jeszcze tylko wielkimi nożycami trzeba obciąć brzegi i biała tafla trafia do kolejnego pomieszczenia.

Chipsy pustelnika

– Liczy się jakość, a nie bylejakość – mówi siostra Beata. – Dlatego gotowe opłatki na cały dzień wędrują jeszcze do nawilżarni. Tam w kłębach pary wchłaniają wodę i lekko wilgotne trafiają pod ostrą gilotynę i nożyczki. Dzięki nawilżeniu, gdy trzeba je ciąć na pojedyncze, duże i małe opłatki, ich brzeg jest idealnie równy i nie sypie się. Wilgoć jedynie wygina je trochę, ale i na to siostry mają sposób. Wystarczy na kilka godzin obciążyć opłatki, by odzyskały kształt i stały się płaskie, jakby je ktoś wyprasował. Teraz jeszcze tylko pakowanie i wysyłka do parafii w całej Polsce. W parafii są błogosławione i wtedy wypiek staje się świętym opłatkiem. Siostry wypiekają codziennie 8 tysięcy opłatków. Wśród nich kilkaset kolorowych. Dawniej kolorowymi dzielono się ze zwierzętami w gospodarstwie. Dziś czerwone, zielone, niebieskie czy żółte opłatki są atrakcją dla dzieci. Przy produkcji opłatków nic nie może się zmarnować. – Połamane lub obcięte brzegi opłatków nazywamy chipsami pustelnika, bo nie mają żadnych dodatków i można je chrupać do woli – śmieje się siostra.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.